Ciężko powtarzać to co już się mówiło. Na scenie. Ale będzie więc krótko i troszeczkę inaczej.
Kiedy 27 kwietnia podczas pierwszej edycji Warsaw ProgDays zapowiadając Votum, Osada Vida i Believe rzuciłem "na rybkę" hasło reaktywacji Collage, nie sądziłem, że po pierwsze stanie się to tak szybko a po drugie, że ten w zamiarach cykliczny festiwal, swoje drugie otwarcie zanotuje jeszcze tego samego roku.
Ale dzięki temu uzyskałem potwierdzenie dla swoich wielokrotnie prezentowanych (wypowiadanych) sądów w radiu, że ten rok jest szczególny, wyjątkowy i że na pewno przejdzie do historii.
Ta druga edycja Warsaw ProgDays rozłożona była na dwa dni. Dni podczas których zobaczyliśmy i usłyszeliśmy jakże różne i barwne wizje muzyki progresywnej, momentami zbliżone do gotyku, momentami do industrialu a za każdym razem, częścią wspólną dla wszystkich formacji było jednak czerpanie z kultury muzycznej lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku.
A to, że doszło do historycznego comebacku, to, że na deskach klubu Progesja, pojawiła się legenda gatunku, formacja Galahad, tylko dodają pikanterii całemu wydarzeniu.
Poznańska formacja Lilith, od której wszystko się na festiwalu zaczęło, też potraktowała bardzo szczególnie swoje zadanie, prezentując w całości materiał z płyty, która w ich rękach znalazła się dwa dni wcześniej. Można więc uznać, że było to promocyjne wykonanie krążka "Alter Ego" połączone z fonograficzną premierą wydawnictwa.
Galahad przed koncertem w komplecie; (prawie) Stuart Nicholson, Spencer Luckman, Roy Keyworth oraz Dean Baker..i ja. Na ręcznikach stosik wszystkich płyt, które mam na półce zespołu, teraz podpisanych przez chłopaków. Plus dodatkowo te dwie opublikowane w ubiegłym roku...
gadu gadu gadu...
Agnieszka Stanisz, wokalistka Lilith, przyciągała uwagę nie tylko wokalnymi paradami...
mała scena Progresji, na której odbywały się koncerty pierwszego festiwalowego dnia, coś jednak ze światłem za dobrze nie funkcjonowała...
no i czas najwyższy zapowiedzieć Galahad. Zmiana koszulki to nie kaprys a mus...trzy dni przed festiwalem nieźle rozłożyło mnie choróbsko. Nie obyło się bez antybiotyku a ten idzie po organiźmie i osłabieniu w zastraszający sposób. Najważniejsze, że wszystko się udało...
Stuart Nicholson rozgrzał publiczność do czerwoności. Nie dość, że Galahad zapowiadałem po raz pierwszy...na żywo też zobaczyłem ich po raz pierwszy.
a to ściągawka z tego co zaprezentowali na scenie...
historyczne foty z moimi słuchaczami ale i śmiało mogę to napisać przyjaciółmi, którzy na ten festiwal przybyli z Niemiec, Ela Rauh- Teodorczyk i Adam Teodorczyk
tu jeszcze Maciej Majewski (Radio Bemowo) oraz Krzysztof Dobrzyński...zbieżność nazwisk nieprzypadkowa...
dzień drugi i zdjęcie na dwadzieścia minut przed występem. Trójmiejska Soma White ... i ja.
reklama dźwignią handlu, fantastyczny koncert (to za chwilę) i płyta, która stawia ich w gronie jednych z najciekawszych debiutantów bieżącego roku...
charyzmatyczna Hania Żmuda...
czas na wisienkę na torcie, czyli występ reaktywowanego (nie na jeden koncert) zespołu Collage.
Mirek Gil i jego solówki...wiele ich było i wcale nie za wiele
Karol Wróblewski, nowy wokalista Collage. Przed występem nieco obawiałem się, żeby nie był zbyt podobny do tego co robi z Believe czy Mr. Gil - innymi projektami Mirka Gila. Niesłusznie. Jego moc, pomysł na siebie, sceniczna prezentacja, wrażliwość a nade wszystko kompletność pod względem wokalnego warsztatu, pisząc kolokwialnie "zażarły".
takie audytorium przysłuchiwało się tego wieczoru muzycznej historii, która zatoczyła koło...
Wojtek Szadkowski za perkusją był jak ryba w wodzie. Ileż potencjału ma ten facet, jak doskonale i z wielką pasją bębnił w swój "przezroczysty" zestaw. Jeden z najjaśniejszych punktów tego koncertu.
Spotkanie z fanami trwało w nieskończoność....tu z Adamem Teodorczykiem- łowcą autografów....
a co...dziewczyny...ech dziewczyny, Monika Anna Christiansen i Anita Wilczewska.
Kiedy 27 kwietnia podczas pierwszej edycji Warsaw ProgDays zapowiadając Votum, Osada Vida i Believe rzuciłem "na rybkę" hasło reaktywacji Collage, nie sądziłem, że po pierwsze stanie się to tak szybko a po drugie, że ten w zamiarach cykliczny festiwal, swoje drugie otwarcie zanotuje jeszcze tego samego roku.
Ale dzięki temu uzyskałem potwierdzenie dla swoich wielokrotnie prezentowanych (wypowiadanych) sądów w radiu, że ten rok jest szczególny, wyjątkowy i że na pewno przejdzie do historii.
Ta druga edycja Warsaw ProgDays rozłożona była na dwa dni. Dni podczas których zobaczyliśmy i usłyszeliśmy jakże różne i barwne wizje muzyki progresywnej, momentami zbliżone do gotyku, momentami do industrialu a za każdym razem, częścią wspólną dla wszystkich formacji było jednak czerpanie z kultury muzycznej lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku.
A to, że doszło do historycznego comebacku, to, że na deskach klubu Progesja, pojawiła się legenda gatunku, formacja Galahad, tylko dodają pikanterii całemu wydarzeniu.
Poznańska formacja Lilith, od której wszystko się na festiwalu zaczęło, też potraktowała bardzo szczególnie swoje zadanie, prezentując w całości materiał z płyty, która w ich rękach znalazła się dwa dni wcześniej. Można więc uznać, że było to promocyjne wykonanie krążka "Alter Ego" połączone z fonograficzną premierą wydawnictwa.
Galahad przed koncertem w komplecie; (prawie) Stuart Nicholson, Spencer Luckman, Roy Keyworth oraz Dean Baker..i ja. Na ręcznikach stosik wszystkich płyt, które mam na półce zespołu, teraz podpisanych przez chłopaków. Plus dodatkowo te dwie opublikowane w ubiegłym roku...
gadu gadu gadu...
Agnieszka Stanisz, wokalistka Lilith, przyciągała uwagę nie tylko wokalnymi paradami...
mała scena Progresji, na której odbywały się koncerty pierwszego festiwalowego dnia, coś jednak ze światłem za dobrze nie funkcjonowała...
no i czas najwyższy zapowiedzieć Galahad. Zmiana koszulki to nie kaprys a mus...trzy dni przed festiwalem nieźle rozłożyło mnie choróbsko. Nie obyło się bez antybiotyku a ten idzie po organiźmie i osłabieniu w zastraszający sposób. Najważniejsze, że wszystko się udało...
Stuart Nicholson rozgrzał publiczność do czerwoności. Nie dość, że Galahad zapowiadałem po raz pierwszy...na żywo też zobaczyłem ich po raz pierwszy.
a to ściągawka z tego co zaprezentowali na scenie...
historyczne foty z moimi słuchaczami ale i śmiało mogę to napisać przyjaciółmi, którzy na ten festiwal przybyli z Niemiec, Ela Rauh- Teodorczyk i Adam Teodorczyk
tu jeszcze Maciej Majewski (Radio Bemowo) oraz Krzysztof Dobrzyński...zbieżność nazwisk nieprzypadkowa...
dzień drugi i zdjęcie na dwadzieścia minut przed występem. Trójmiejska Soma White ... i ja.
reklama dźwignią handlu, fantastyczny koncert (to za chwilę) i płyta, która stawia ich w gronie jednych z najciekawszych debiutantów bieżącego roku...
charyzmatyczna Hania Żmuda...
czas na wisienkę na torcie, czyli występ reaktywowanego (nie na jeden koncert) zespołu Collage.
Mirek Gil i jego solówki...wiele ich było i wcale nie za wiele
Karol Wróblewski, nowy wokalista Collage. Przed występem nieco obawiałem się, żeby nie był zbyt podobny do tego co robi z Believe czy Mr. Gil - innymi projektami Mirka Gila. Niesłusznie. Jego moc, pomysł na siebie, sceniczna prezentacja, wrażliwość a nade wszystko kompletność pod względem wokalnego warsztatu, pisząc kolokwialnie "zażarły".
takie audytorium przysłuchiwało się tego wieczoru muzycznej historii, która zatoczyła koło...
Wojtek Szadkowski za perkusją był jak ryba w wodzie. Ileż potencjału ma ten facet, jak doskonale i z wielką pasją bębnił w swój "przezroczysty" zestaw. Jeden z najjaśniejszych punktów tego koncertu.
Spotkanie z fanami trwało w nieskończoność....tu z Adamem Teodorczykiem- łowcą autografów....
a co...dziewczyny...ech dziewczyny, Monika Anna Christiansen i Anita Wilczewska.
Świetne. Żałuję, że nie mogłem być...
OdpowiedzUsuńPrześlij komentarz