"Dzisiaj po południu odeszła nasza ukochana Mama i Babcia. Uwielbiała tu zaglądać i pisać. Mateusz i Franek" – tak możemy przeczytać we wpisie na profilu w mediach społecznościowych artystki.
Magda Umer zmarła w wieku 76 lat. Była polską piosenkarką, reżyserką, scenarzystką i aktorką. Nagrała kilka płyt, wylansowała wiele przebojów.
Miałem przyjemność poznać ją osobiście, dwukrotnie przeprowadzać wywiad, w tym większy biograficzny na potrzeby audycji „Zapomniane piosenki- świat sprzed lat” Jarka Rosińskiego, gdy spotkałem się z nią w fundacji Okularnicy na warszawskim Żoliborzu u Agaty Passent.
Urodziła się 9 października w 1949 roku w Warszawie. Tego samego dnia co Agnieszka Osiecka, choć 13 lat później. Poetka mówiła, że Magda jest „wybredna” w wyborze piosenek – i z pewnością coś w tym było. Krucha, delikatna, eteryczna, śpiewająca często niemal szeptem na scenie, jednocześnie zdecydowana i wszechstronna. Występowała 55 lat. Zmarła 12 grudnia 2025 roku.
Wokalistka, reżyserka, scenarzystka, dziennikarka, aktorka. Z powodu ciężkiej choroby brata musiała szybko dorosnąć i to w niełatwych czasach. Wychowana w ateistycznej rodzinie, w dorosłym życiu przyjęła chrzest. Dużo myślała o przemijaniu, śmierci, wyrażała nadzieję, że kiedyś spotkamy się z tymi, którzy odeszli. Lubiła patrzeć w chmury. Melancholiczka z poczuciem humoru. Jednocześnie autorka tekstu piosenki Maryli Rodowicz "Jest cudnie".
Zaczynała od występów w warszawskiej Stodole. Jeremi Przybora mówił o niej, że jest jego „nieodzownym towarzystwem”, przyjaźniła się również właśnie z Agnieszką Osiecką, a o swoich przyjaciołach mówiła:
„Najbardziej lubię smutnych ludzi z poczuciem humoru”.
Niekiedy odnosiło się to również do niej samej. Chwile szczęścia z dzieciństwa kojarzyły jej się przede wszystkim z tatą, śpiewającym przedwojenne piosenki.
„Żaden piosenkarz w Polsce nie śpiewa tak jak mój tata!” – mówiła w filmie o sobie, nakręconym w 1993 roku przez Grażynę Pieczuro.
Jej ulubiony poetą był Bolesław Leśmian, którego wiersze śpiewała w telewizyjnym programie poetyckim, a poetką – Wisława Szymborska, o której już w 1973 roku napisała pracę magisterską. Kochała literaturę, a jako dziecko marzyła, by zostać nauczycielką. Śpiewanie – bardzo często piosenek o nieszczęśliwej miłości – miało dla niej terapeutyczną moc. Przełomowym wydarzeniem w jej życiu był Marzec 1968 roku, udział w protestach, wyjazd przyjaciół. Do tych chwil wróciła, koncertując dla Polonii w Izraelu, a także po latach reżyserując bardzo osobiste i wstrząsające „Zapiski z wygnania” Sabiny Baral z Krystyną Jandą na deskach Teatru Polonia (premiera 9 marca 2018 roku) o przymusowej emigracji, samotności i strachu.
W 1969 roku piosenką do słów Ireneusza Iredyńskiego i muzyki Aliny Piechowskiej "Jestem cała w twoich rękach" Magda Umer zdobyła Grand Prix Festiwalu FAMA (rok później wygra ten festiwal kultową dziś piosenką "Koncert jesienny na dwa świerszcze" z muzyką Krzysztofa Knittla i tekstem Wojciecha Niżyńskiego, za którą w 1971 roku zdobędzie nagrodę na na 9. Festiwalu w Opolu).
W 1970 z utworem „Koncert jesienny na dwa świerszcze i wiatr w kominie…” wygrała podczas kolejnej edycji FAMY, a w następnym roku piosenka zapewniła jej nagrodę na 9. KFPP w Opolu. W 1972 wystąpiła na 11. KFPP w Opolu z utworem „O niebieskim pachnącym groszku”, który początkowo miała wykonać w duecie z Andrzejem Nardellim, jednak ten zmarł tuż przed finałem festiwalu
Stworzona przez Agnieszkę Osiecką bohaterka „Białej bluzki” jest zwyczajną młodą kobietą z epilogu PRL, bardziej widzem niż uczestnikiem zdarzeń. Kocha się wprawdzie w opozycjoniście, ale na co dzień zajmują ją najbardziej prozaiczne sprawy. Kartki, stempelki, zaświadczenia i desperackie próby zakotwiczenia się w chwiejnej rzeczywistości. […] Czasem postępuje nieracjonalnie i nierozsądnie, ale jak można zachowywać się normalnie w nienormalnych czasach?
„Biała bluzka” w wykonaniu Krystyny Jandy miała premierę w 1987 r. i odniosła niebywały sukces. Aktorka, decydując się na ponowne założenie białej bluzki, doskonale zdawała sobie sprawę, iż przyjdzie jej zmierzyć się z własną legendą. Mogła polec, ale wygrała, z pomocą reżyserującej przedstawienie (podobnie jak poprzednio) Magdy Umer.
W 1989 roku artystka przypomniała twórczość ukochanego Kabaretu Starszych Panów, mobilizując Starszego Pana B, trochę usuwającego się w cień Jeremiego Przyborę, do pisania nowych tekstów – w wyniku tej współpracy w teatrze Rampa powstał spektakl Zimy żal. Z kolei w 1996 roku, rok przed śmiercią poetki, zdążyła nagrać z Agnieszką Osiecką wywiad-rzekę: „Rozmowy o zmierzchu i o świcie”.
Umer śpiewała i nagrywała utwory największych poetów piosenki – Jeremiego Przybory, Agnieszki Osieckiej, Wojciecha Młynarskiego, Magdy Czapińskiej i swoje ukochane: przedwojenne. Do jednej z kołysanek na płycie pt. „Kołysanki-utulanki”, nagranej z Grzegorzem Turnauem w 2003 roku, napisała własny tekst „Pora Dobrej Nocy”. Zdarzało jej się zresztą pisać także dla innych wykonawców: „Tak jak w kinie” dla Stanisława Soyki, „Łza na rzęsie mi się trzęsie”, „Nie liczy się nic”, „Panie nasz, Panie ich” czy wspomniane „Jest cudnie” wszystkie dla Maryli Rodowicz.
W 2000 roku Magda Umer za „wybitne zasługi w działalności w ruchu studenckim, za osiągnięcia w pracy zawodowej i społecznej” odznaczona została Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. W 2009 odebrała z kolei Złoty Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”, a w Teatrze Polonia w Warszawie odbył się jej recital z okazji jubileuszu czterdziestolecia pracy artystycznej.
Mimo że – jak powiedział mistrz Jeremi:
„to, co ją interesuje w sztuce, to, co jej się podoba, jest obce wszelkiej modzie”,
artystka szła z duchem czasu i w latach 2006–2011 pisała wraz z Andrzejem Poniedzielskim blog, dokumentujący ich przyjaźń, spostrzeżenia i przemyślenia (a wszystko zaczęło się od wspólnego spektaklu „Chlip-hop” z 2006 roku, w którym oboje śpiewali). W 2012 roku na deskach Polonii Umer wyreżyserowała „Pod mocnym aniołem” Jerzego Pilcha. Została wyróżniona tytułem Mistrza Mowy Polskiej (2005). Nagrywała audiobooki m.in. z najpiękniejszymi bajkami dla dzieci – sama była mamą i babcią.
Od 2015 roku występowała na scenach w całej Polsce z Arturem Andrusem, Hanną Śleszyńską i Joanną Kołaczkowską w programie „Dużo kobiet, bo aż trzy”, a od 2017 – w spektaklu „Przybora na 102” z Kabaretem Mumio w warszawskiej Polonii.
Ze wstępu do książki „Jak trwoga to do bloga”
(zaczerpnięte ze strony internetowej Magdy Umer)
Jest 9 października 1949 roku. Szpital w Warszawie. Przychodzę na świat – jako córka Edwarda i Stanisławy. Stasia chodzi jeszcze do maturalnej klasy, a Edward marzy o studiach prawniczych. Ledwo przestali być dziećmi, a już im się przytrafiłam. Cieszą się, że przeżyli wojnę, chcą się uczyć i budować nowy, szczęśliwszy świat. Czyli komunizm, który, da Bóg, ogarnie całą kulę ziemską i zniknie niesprawiedliwość społeczna. Poznikają religie i już ludzie nie będą się mieli o co kłócić. Tak ich uczono, tak im mówiono w radiu i pisano w gazetach. W telewizji nie kłamano tylko dlatego, że jeszcze wtedy nie istniała. Indoktrynowano, przeprowadzano operacje na otwartych sercach. Uczyli się więc i budowali kraj swoich marzeń, a mnie co rano witał komunistyczny żłobek, przedszkole, świetlica, szkoła i zuchy. Było mi tam dobrze. Wszyscy się uśmiechali i byli serdeczni. Nigdy nie byłam głodna, miałam gdzie spać. Kochałam wszystkich i czułam się przez wszystkich kochana. W domu było smutniej, bo chorował mój młodszy brat i nikt nie potrafił mu pomóc. Całe noce płakał, żeby go przewrócić na drugi bok. Rodzice byli zrozpaczeni i bardzo nieszczęśliwi. Potem urodzili mi jeszcze jednego brata. Był śliczny, wrażliwy i prawie się nie odzywał. Nazywaliśmy go Kajtek Calineczek. Chorował na serce i czekała go bardzo niebezpieczna operacja, która na szczęście udała się! Całymi dniami czytał książki i żył w ich świecie.
Lubiłam czas przed snem, bo tata czytał nam na dobranoc, bajki Andersena. Graliśmy z nim także w warcaby, bierki, chińczyka i inteligencję, a kiedy kupił epidiaskop i, w niedzielę, zaczął wyświetlać filmy na ścianie, szaleliśmy z radości! Tata przepięknie śpiewał. Grał na fortepianie i na akordeonie. Był największą miłością mojego dzieciństwa. Wydawało mi się, że jest najprzystojniejszy i najmądrzejszy. Surowy, ale dobry i czuły. Mówił, że Jemu się wydaje, że Boga nie ma, ale trzeba żyć tak , Jakby Był.
Wierzyłam we wszystko, czego mnie uczono. W to, że Związek Radziecki jest naszym największym przyjacielem i dzięki niemu skończyła się wojna z Niemcami. I że z przyjaźni buduje nam najwspanialszy pałac na świecie, który będzie miał aż trzydzieści pięter. I że w nim będą kina, teatry, pływalnia dla dzieci i takie różne cuda. I że to wszystko będzie dla wszystkich, a nie jak w zgniłym kapitalizmie- tylko dla bogatych.
Kiedy byłam w starszakach, powiedziano nam, że zmarł Bolesław Bierut, taki jakby król Polski. I że był bardzo dobry, a najbardziej kochał dzieci i sarenki. I że teraz nastąpi żałoba narodowa, a my pojedziemy obejrzeć go w otwartej trumnie. Strasznie się bałam zobaczyć kogoś, kto już nie żyje. Strasznie się bałam zobaczyć kogoś, kto nie żyje. Mało sama nie umarłam. Potem w radiu przez trzy dni nadawali bardzo smutną muzykę, a ja płakałam, bo wydawało mi się, że żałoba narodowa polega na tym, że cały naród płacze. Niedługo potem przyszli do naszego przedszkola Murzyni, Chińczycy, Eskimosi, Hindusi i może nawet Indianie, coś nam dawali i śpiewali, i mówili, że już niedługo wszyscy ludzie, bez względu na kolor skóry i język będą się przyjaźnić, kochać, odwiedzać i będą sobie bardzo pomagać, żeby nikt nie był biedny i nieszczęśliwy, i żeby już nigdy nie było wojny. I chyba mówiono nam jeszcze, że zapanuje jeden język na całym świecie i będzie się nazywał esperanto. Największe wrażenie zrobiły na mnie ich stroje i uśmiechy. Potem już nigdy nie zobaczyłam w Polsce tylu kolorowych i uśmiechniętych ludzi… Dopiero po latach, za granicą.

Prześlij komentarz