Wayne Shorter nie żyje

 

 


 

 

Wayne Shorter, jeden z największych amerykańskich saksofonistów jazzowych, którego kariera obejmowała bop, fusion i nie tylko, zmarł w szpitalu w Los Angeles, w wieku 89 lat. Jego publicysta potwierdził jego śmierć w New York Times.


Shorter był centralną siłą w trzech wielkich grupach jazzowych XX wieku: Jazz Messengers, kierowany przez perkusistę Arta Blakeya, który ustanowił styl „hard bop” z połowy wieku; drugie wcielenie kwintetu Milesa Davisa od połowy do późnych lat 60., która doprowadziła Davisa do jego okresu elektryczności; oraz odnosząca ogromne sukcesy grupa fusion Weather Report, założona w 1970 roku.

 

 Był uznawany za największego żyjącego kompozytora i saksofonistę ostatniego półwiecza, a jego ostatni zespół – za najlepszą formację jazzu akustycznego na świecie. Grał z gigantami – Blakeyem, Davisem, Zawinulem, Hancockiem, Hubbardem, z gwiazdami rocka i popu. Jego styl kształtował kolejne generacje muzyków, zwłaszcza „pokolenie Marsalisa”, które wkraczało na scenę u progu lat 80. Przez całe życie oryginalny, poszukujący, aktywny.

Urodził się 25.08.1933 w Newark (New Jersey). Od dzieciństwa wykazywał zdolności muzyczne i plastyczne. Do uprawiania muzyki zachęcił go ojciec – gdy Wayne miał 14 lat, posłał go na prywatne lekcje gry na klarnecie.
Jazzem zainteresował się, słuchając w radiu nagrań Monka i Parkera. Talenty plastyczne rozwijał w Newark High Arts School, gdzie uczył się rzeźby i malarstwa; do tej renomowanej szkoły uczęszczali także, w różnych latach, Sarah Vaughan, Woody Shaw i Larry Young. Młody Shorter wybrał jednak muzykę. Tę ważną decyzję podjął w wieku 15 lat, po wysłuchaniu koncertu Lestera Younga, który wystąpił w jego rodzinnym Newark (Wayne dostał się do teatru schodami ewakuacyjnymi i obejrzał występ z antresoli). Ten wieczór był dla niego przełomem. Szybko pożegnał się z klarnetem i zaczął grać na tenorze. Wkrótce założył szkolny zespół The Informers Jazz.
Pierwsze doświadczenia sceniczne zdobył w grupie lokalnego boppera Jackiego Blanda. Startował w konkursach jazzowych w Newark; podczas jednego z nich poznał Sonny’ego Stitta, który zaproponował mu granie w swoim zespole. Jednak Wayne odmówił, gdyż w tym czasie wciąż chodził do szkoły. W 1952 podjął studia muzyczne na New York University. Rano uczęszczał na zajęcia; nocami wpadał na jamy do klubów Birdland i Cafe Bohemia. Studia ukończył w 1956. Kiedy odbierał dyplom z tytułem Bachelor of Music Education, nie przyszło mu do głowy, że po 53 latach jego Alma Mater przyzna mu tytuł doktora honoris causa.
Po studiach zaczepił się w grupie Johnny’ego Eatona, gdzie zyskał ksywkę „The Newark Flash” – już wtedy dysponował błyskotliwą techniką. Wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Niestety, wkrótce upomniała się o niego armia – otrzymał przydział do Fort Dix w New Jersey. Z wolnością żegnał się tak: „Stałem przy barze, w dłoni miałem lampkę koniaku, a w kieszeni bilet do wojska. Nie było mi wesoło. Nagle pojawił się Max Roach i zapytał: «To ty jesteś tym miłym dzieciakiem z Newark? To ty jesteś Flash?» W klubie kręcili się różni muzycy – Art Taylor, Oscar Pettiford, Art Blakey, Jimmi Smith; tyle się działo, a ja musiałem to wszystko zostawić”.
Po powrocie do cywila Shorter grał z Horace’em Silverem i big bandem Maynarda Fergusona. Jamował z Coltrane’em i Rollinsem. W 1959 został członkiem Jazz Messengers, gdzie zdobył ostateczne szlify jako saksofonista i kompozytor. Równolegle realizował własne projekty – w 1959 nagrał debiutancki „Introducing Wayne Shorter”, potem kolejno: „Second Genesis” i „Wayning Moments”. W tym okresie pozostawał pod wpływem muzyki bluesowej oraz Rollinsa i Coltrane’a. Jego ton był mocny i szorstki, pełen dynamizmu, ekspresji i bogatej kolorystyki.
Akcje Shortera ostro szły w górę. W 1962 zwyciężył w plebiscycie „Down Beatu” w kategorii „New Star Saxophonist”, a rok później Blakey mianował go szefem muzycznym Messengersów. Był to awans, ale też handicap, blokujący mu ewentualną migrację do innego zespołu. A właśnie nadarzała się okazja, bo o młodego muzyka zaczął zabiegać sam Miles Davis.


„Miles często wpadał do Birdlandu – wspomina Shorter – gdzie grywaliśmy z Blakeyem. Kiedy raz byłem z zespołem na scenie, Lee Morgan szepnął mi do ucha: Miles na ciebie patrzy, Miles cię słucha... Bardzo go interesowały kawałki, które napisałem dla Messengersów. Zaprosił mnie do domu, gdzie miał fortepian i poprosił, bym zagrał coś swojego. Zagrałem „Children of the Night” – podobało mu się”.
Był to czas, kiedy Davis formował swój drugi wielki Kwintet. W jego ówczesnym zespole grali: Herbie Hancock, Ron Carter, Tony Williams, a na tenorze George Coleman. Z tego ostatniego muzycy nie byli zadowoleni. Sugestia wymiany saksofonisty wyszła od Williamsa, który uważał, że Coleman gra zbyt tradycyjnie. Miles zwrócił się z propozycją do Shortera, ale ten wciąż był związany z Messengersami – w końcu zdecydował się, choć z oporami, na Sama Riversa. Kiedy Kwintet wrócił z trasy po Japonii, do Milesa dotarła wieść, że Shorter jest do wzięcia. „Natychmiast poleciłem moim muzykom do niego dzwonić – wspomina w swojej autobiografii – i błagać go, by dołączył do nas. W końcu sam skontaktował się ze mną, a ja kazałem mu szybko przyjeżdżać. Żeby go jeszcze bardziej zmotywować, wysłałem sukinsynowi bilet pierwszej klasy. Kiedy go już miałem w zespole, poczułem się naprawdę dobrze, bo byłem pewien, że z nim wydarzy się dużo wspaniałej muzyki. I tak się stało”.
Shorter okazał się idealnym nabytkiem. Wniósł do zespołu wiele świeżości – zmienił jego brzmienie, sposób improwizowania, środki wyrazu i muzyczne relacje. Shorter potrafił – inaczej niż Rivers, który wyraźnie skręcał w stronę free – połączyć tradycję z nowoczesnością, klasyczny umiar z żywiołem, co bardzo odpowiadało liderowi. Szybko został dyżurnym kompozytorem zespołu. Davis wspominał to następująco: „Nie musiałem niczego pisać, bo robił to za mnie Wayne. Co jakiś czas przychodził z nowym kawałkiem i mówił: «Mr. Davis, napisałem kolejną melodię, proszę bardzo». Spoglądałem na nuty i za każdym razem był to numer jak cholera. Wayne był jedyną znaną mi osobą, która komponowała tak, jak Charlie Parker. Pisał partytury i partie dla każdego z nas, uzyskując dokładnie to, co chciał – był kompozytorem z krwi i kości”.
W okresie spędzonym u Davisa Shortera nie opuszczała wena. To wtedy powstały jego najlepsze utwory (m.in. „E.S.P”, „Sanctuary”, „Nefertiti”, „Orbits”), które stały się znakami rozpoznawczymi Kwintetu, a jemu przyniosły uznanie jazzowego świata. „Wayne wniósł pewien szczególny stosunek do reguł muzycznych. Jeśli nie działały – łamał je, ale z zachowaniem muzycznego sensu; rozumiał, że wolność w muzyce to taka znajomość zasad, która pozwala naginać je do własnych upodobań i smaku” – oto kolejny cytat z autobiografii Davisa.
Shorter rozwijał się też jako saksofonista. Stopniowo odchodził od ograniczeń narzucanych przez tradycyjną formę – tematów, harmonii i pulsu rytmicznego utworów – jego szerokie, wyrównane dynamicznie sola stawały się coraz bardziej autonomiczne, wręcz abstrakcyjne. W tym czasie nagrywał też własne albumy, m.in. „Night Dreamer”, „Juju” i „Speak No Evil”; w jego sesjach brali udział muzycy związani wcześniej z Coltrane’em: McCoy Tyner, Reggie Workman, Elvin Jones.
W 1966 nagrał „Adam’s Apple”, gdzie po raz pierwszy zaprezentował „Footprints” – swój najsłynniejszy temat, który szybko wszedł do kanonu standardów jazzowych.
W 1968, z dnia na dzień, zaczął grać na saksofonie sopranowym: „Obudziłem się pewnego ranka i stwierdziłem, że chcę mieć sopran. Więc poszedłem do sklepu i kupiłem go. W młodości zaczynałem od klarnetu i poczułem potrzebę powrotu do podobnego feelingu”. Od tego momentu saksofon sopranowy stał się jego drugim pełnoprawnym instrumentem. Grał na nim w czasie sesji „In A Silent Way”, „Bitches Brew” i na własnym albumie „Supernova”.

 

 

 Około 1969 Shorter zaczął myśleć o sformowaniu własnej grupy. Miał różne pomysły, ale w końcu postanowił wejść w spółkę z Joe Zawinulem. Weather Report od początku funkcjonował jako zespół dwóch liderów, choć Zawinul twierdził, że to on wykonywał większość roboty. Obaj komponowali, ale każdy inaczej – Zawinul stawiał na improwizację, Shorter cyzelował każdy detal. Pierwsze płyty zespołu, „Weather Report”, „I Sing The Body Electric”, „Live In Tokyo”, powstały na bazie wspólnych doświadczeń zdobytych w elektrycznych formacjach Milesa. Utwory miały swobodne formy oraz dysonującą harmonię, która była efektem nakładania skomplikowanych struktur interwałowych, i ostre, wręcz jadowite brzmienie, a to głównie za sprawą klawiatur Zawinula, podpiętych do urządzeń efektowych. Akustyczną przeciwwagą dla elektroniki były saksofony Shortera, zwłaszcza sopran – wszechstronne wykorzystanie przez niego tego instrumentu zainspirowało wielu muzyków, także tych z kręgu fusion, rocka i popu. Mniej więcej od płyty „Black Market” (1976) muzyka Weather Report zaczęła wytracać pierwotny impet, stała się bardziej miękka, melodyjna, ale to właśnie w tej postaci zespół najbardziej podobał się fanom i odniósł gigantyczny sukces komercyjny.
W latach 70. Shorter nagrał własne albumy, m.in. „Odyssey of Iska” i „Native Dancer” (z Miltonem Nascimento), gdzie połączył elementy fusion i muzyki brazylijskiej. Od 1976 do 1977 udzielał się w akustycznym V.S.O.P. Hancocka, w którym spotkali się dawni muzycy Kwintetu Davisa plus Freddie Hubbard na trąbce.

 

 Po rozwiązaniu Weather Report Wayne nagrywał kolejne płyty pod własnym nazwiskiem („Atlantis”, „Phantom Navigator”, „Joy Ryder”), na przełomie lat 80. i 90. współpracował z Carlosem Santaną i wokalistką Joni Mitchell. W 1994, razem z muzykami zespołu Davisa i trębaczem Wallace’em Rooneyem nagrał album „A Tribute to Miles”, a w rok później „High Life” (z sekstetem i 30-osobową orkiestrą), który przyniósł mu Grammy. W 1996 współpracował z Johnem Scofieldem („Quiet”); występował też i nagrywał w duecie z Hancockiem („1+1”).
Lata 80. i 90. były dla Shortera czasem sukcesów, ale też wielu bolesnych doświadczeń. W 1984 zmarła jego córka Iska, a trzy lata później – brat Allan, również muzyk jazzowy. Artysta wspomina, że gdyby nie pomoc żony Any Marii, która nauczyła go medytacji, nie przetrwałby tego okresu. Niestety, odeszła i ona – w 1996 zginęła w katastrofie lotniczej razem ze swoją siostrzenicą Dalią Lucien. Trzy lata później artysta poślubił Carolinę Dos Santos, bliską przyjaciółkę żony, przy której stopniowo odzyskiwał równowagę. Był to właściwy moment, by i w życiu artystycznym zacząć wszystko od nowa.

 

 

 W roku 2000 Shorter utworzył własny Kwartet, w którym znaleźli się młodzi, ale bardzo doświadczeni muzycy: pianista Danilo Perez, basista John Patitucci i perkusista Brian Blade. Zespół w niezmienionym składzie gra do dziś – co jest prawdziwym ewenementem – i wykonuje muzykę będącą połączeniem tradycji jazzu z wcześniejszymi doświadczeniami lidera. Stały skład osobowy, jednolita wizja muzyczna i kreatywność wszystkich członków grupy sprawiły, że Kwartet stał się swoistym laboratorium, prowadzącym dogłębne badania nad idiomatyką jazzu i potencjałem jego akustycznej formuły: „Każdy koncert mojego zespołu jest próbą odpowiedzi na pytanie, jak dalece możemy zmieniać naszą muzykę”.
Pierwszy album Kwartetu, „Footprints Live”, zawierał koncertowe wersje dawnych tematów Shortera, m.in. „Juju”, „Footprints”, „Sanctuary”, „Go”, „Atlantis”. Potem pojawiły się kolejne płyty – „Alegria” (2003) i „Beyond the Sound Barrier” (2005), obie znakomicie przyjęte przez fanów i krytyków.
Albumy Shortera nagrane w ostatniej dekadzie nie są propozycjami skierowanymi do dużej grupy odbiorców. Przeciwnie, jego muzyka stawia słuchaczowi bardzo wysokie wymagania. W 2008 miałem okazję wysłuchać koncertu Kwartetu na żywo – to była mocna rzecz, muzyczny roller coaster. Wydawało się, że utwory powstają ex nihilo – nic nie było zaplanowane z góry, dane wprost – czysta improwizacja. Najpierw faza wznoszenia się – pojedyncze dźwięki, poszukiwanie właściwego brzmienia, jakieś zalążki motywów, fragmenty powycinane ze znanych tematów Shortera. Później stopniowe budowanie większych obiektów, gwałtowne dialogi między członkami zespołu i wreszcie apogeum, „stan nieważkości” – jednoczesne improwizacje wszystkich muzyków. Ale zaraz po nich – znów spadek napięcia; nieustanne falowanie emocji, zwroty akcji, nieciągła narracja, brak tematu przewodniego, stabilnej harmonii, rytmu i przewidywalnej formy przyprawiały o zawrót głowy. Cały koncert przypominał rozbudowaną suitę tworzoną spontanicznie, intuicyjnie, „tu i teraz”, coś, czego nie sposób odtworzyć nawet w przybliżonej postaci. Jednorazowy, niepowtarzalny charakter interpretacji to cecha wyróżniająca muzykę Shortera. Element, do którego przywiązuje ogromną wagę. To właśnie dlatego woli wydawać albumy nagrywane live niż muzykę wygładzoną w studiu.
Mniej więcej w tym czasie artysta udzielił wywiadu, w którym skonstatował: „Doszedłem do punktu, gdy mogę powiedzieć: do diabła z zasadami! Jestem już stary, nie mam nic do stracenia, sięgam ku niewiadomej”.
Temu „credo” pozostawał wierny do końca. Także na płycie „Without A Net”, gdzie prezentował się jako dojrzały mistrz, wciąż gotów podejmować kolejne wyzwania. 

Potwierdził to swoim ostatnim- potrójnym albumem "Emanon" wydanym przez Blue Note w 2018 roku.

 

 

Komentarze

Nowsza Starsza