Richard Bona - powrót do Afryki








Richard Bona urodził się w 1967 w Minta, małej wiosce w centrum Kamerunu. Jego matka i siostry co niedziela śpiewały w kościele, co spowodowało, że i Richard zainteresował się muzyką. W wieku 5 lat dołączył do chóru, później zaś uczył się gry na różnych instrumentach.
Po przeprowadzce do Douali jeszcze jako nastolatek Bona zaczął zarabiać na życie grą na gitarze. Tam dostrzegł go właściciel jazzowego klubu i zaprosił do grania z małym zespołem oraz obdarował 500 winylowymi płytami, wśród których znalazł się krążek Jaco Pastoriusa. Dzięki temu Bona zdecydował się grać na basie, a Pastorius stał się na wiele lat jego muzyczną inspiracją. W 1989 artysta postanowił przenieść się do Europy, najpierw do Niemiec, by studiować w Düsseldorf Music Institute, później zaś do Paryża, by dalej doskonalić swoje muzyczne umiejętności. We Francji szybko doceniono talent Bony - grał między innymi z takimi muzykami jak: Didier Lockwood, Eric Lelann, Marc Rosset, André Ceccarelli, Manu Dibango, Salif Keita oraz Joe Zawinul, z którym dwukrotnie (w 1995 i 1998 roku) Bona wyruszył w trasę. Od tamtej pory gitarzysta grał już tylko z samymi gwiazdami, wśród których znaleźli się m.in.: Chaka Khan, Mike Stern, Joni Mitchell, Bobby McFerrin, Chick Corea i Herbie Hancock.

22 kwietnia 2013 roku ukazała się jego ostatnia solowa płyta zatytułowana "Bonafied". I o niej między innymi rozmawiałem, podczas spotkania poprzedzającego jego występy w warszawskim Teatrze Studio 13 pażdziernika tego samego roku
Teraz możecie zapoznać się ze szczegółami niezwykle ciekawego spotkania..


"Kocham muzykę, to moja pasja"






Adam Dobrzyński: Wiem, że uczyłeś się gry na gitarze ze słuchu, bo tam, gdzie mieszkałeś jako dziecko, nie było szkół. Wiem też, że później już uczyłeś się w jednej z paryskich szkół. Czy myślisz, że nauka ze słuchu miała sens przed pobraniem nauki w szkole? 

Richard Bona: Myślę, że tak, bo jeśli uczysz się sam, możesz wtedy zamienić swoje instynkty w wiedzę. Dotyczy to głównie muzyki; jeśli sam zdobywasz wiedzę, otwierasz swoje uszy i przez to sam się kształcisz. Nie musisz siedzieć i czekasz, aż ktoś ci tę wiedzę przekaże. W szkole polegamy na nauczycielach nie czyniąc przy tym żadnego wysiłku ze swojej strony, by zrozumieć cały proces. Gdybym miał wybierać, wybrałbym właśnie ten intuicyjny sposób.

Adam Dobrzyński: Zatem fakt, że nie miałeś formalnego wykształcenia nie przeszkodził ci wtedy w dalszym zdobywaniu wiedzy.

Richard Bona: Trudno jest stwierdzić który z nich to ten właściwy. Przede wszystkim trzeba mieć dar i chyba mogę powiedzieć, że ja się z nim urodziłem. Muzyka zawsze była moją pasją, mogłem całe dnie spędzać na graniu. Trzeba jednak też pamiętać o tym, że doskonałość płynie z powtarzania. Jeśli chcesz być w czymś doskonały, musisz to robić cały czas. Ja grałem nieustannie i z czasem trudno już było stwierdzić który sposób jest lepszy. Kocham muzykę, to moja pasja – to jest chyba najtrwalsza podstawa. Jeśli w szkole kształci się dobrych muzyków, to wcale nie musi to oznaczać, że dla nich muzyka jest pasją – wystarczy być dobrym. Dlatego myślę, że swoim pasjom trzeba się całkowicie oddać, spędzać z nimi dużo czasu i nie mieć wrażenia, że wykonuje się zadania, jak w pracy. Grając, nigdy nie miałem uczucia wykonywania przykrych obowiązków związanych z pracą.

Adam Dobrzyński: Czy gitara była twoim pierwszym instrumentem, na którym zacząłeś się uczyć i rozumieć harmonię?
Richard Bona: Zrozumienie harmonii przyszło samo, jak tylko zacząłem grać. Tak jak już mówiłem, kiedy rodzisz się z darem, z łatwością pojmujesz różne rzeczy. Już jako pięciolatek wiedziałem jak zagrać melodię i przychodziło mi to bez wysiłku. Wiedziałem też, że melodii muszą towarzyszyć akordy. Instynktownie potrafiłem określić, czy melodia jest w dur czy w mol, choć nie zdawałem sobie sprawy, że gram akordy. Nawet nie znałem ich nazw. Ale to jest coś, co po prostu się czuje. Harmonia przyszła więc sama. Kiedy miałem 21 lat przyjechałem do Europy i zacząłem zgłębiać wiedzę muzyczną. Wtedy okazało się, że już to wszystko wiedziałem, nie umiałem tylko operować fachowymi nazwami. Nie umiałem stwierdzić, że właśnie gram akord zmniejszony. W tej chwili umiem je rozpoznać i nazwać, ale tak naprawdę grałem je od zawsze.

Adam Dobrzyński: To jest pytanie, na które od zawsze chciałem otrzymać jasną odpowiedź: chodzić do szkoły, czy nie? Temat nie jest jednoznaczny, każdy ma tu własne zdanie...

Richard Bona: To zależy od doświadczenia danej osoby. Ja wychowywałem się tam, gdzie nie było szkół. Nie mam więc skali porównawczej. Możesz się zastanawiać czy iść do szkoły czy nie, kiedy masz takie opcje. Ja nie miałem żadnego wyboru więc trudno mi się do tego odnieść. Mogę tylko mówić w swoim imieniu – do wszystkiego doszedłem sam, bez wsparcia szkoły. W wieku siedemnastu lat grałem już całego Jaco Pastoriusa bez świadomości czym jest akord C zwiększony. Zdarza się, że szesnastolatek uczęszczający do szkoły często nawet tego nie potrafi. Bywa też odwrotnie. Moim zdaniem obie opcje są dobre. Jeśli sam dużo pracujesz, słuchasz muzyki i ćwiczysz, wtedy rozwijasz swoje zmysły, a szkoła uzupełnia twoją pracę. Nie należy jednak oczekiwać, że szkoła dostarczy odpowiednich informacji i dzięki temu wykształci dobrego muzyka. Szkoła może jedynie oszlifować diament, czyli wspomóc talent. Gdyby szkoły produkowały talenty, np. świetnych koszykarzy, muzyków czy piłkarzy, wszyscy uczęszczalibyśmy do takich szkół. Michael Jordan nie nauczył się grać w koszykówkę w szkole – on był dobry od urodzenia.

Adam Dobrzyński: Opowiedz proszę o czasie, który spędziłeś z Joe Zawinulem na samym początku swojej kariery.

Richard Bona: Joe Zawinul był moim idolem. Kiedy byłem mały, chciałem grać na basie tak jak on i nawet nie przypuszczałem, że kiedyś dołączę do jego zespołu. Spędziłem ponad dwa lata w trasie w zespole Joe Zawinul Sindicate. W 1995 odwiedziłem z nimi po raz pierwszy Polskę. To był wielki człowiek i nauczyciel. Mam z nim związane piękne wspomnienia i bardzo za nim tęsknię. Był moim przyjacielem. W Nowym Jorku zaopiekowało się mną dwoje moich bliskich przyjaciół: Joe Zawinul i Michael Brecker. Trudno w to uwierzyć, ale wyglądało to tak, że przyjechałem do Nowego Jorku i rozglądałem się za możliwościami, a już dwa tygodnie później Joe Zawinul mnie zatrudnił. To on i Michael Brecker popchnęli mnie do działania. Tego się nie zapomina. Joe Zawinulowi zawdzięczam kontakt z Breckerem i chociaż już nie ma ich z nami, to pozostali w moim sercu. Nie da się opisać czym dla młodego muzyka, który przybywa na nieznany sobie grunt jest spotkanie swoich idoli i zaproszenie do współpracy. To, że nasze ścieżki kiedyś się spotkały było niezwykłym doświadczeniem. Bardzo mi ich brakuje.

Adam Dobrzyński: Pomówmy o twoim najnowszym wydawnictwie, „Bonafied”.

Richard Bona: Decyzja o nagraniu tej płyty była wynikiem moich przemyśleń na temat współczesnej sceny. Kiedy obserwowałem co się dzieje w muzyce byłem nie tyle znudzony, co przeświadczony, że to wszystko było już zagrane wcześniej, a muzyka się uwstecznia. Wokaliści nie śpiewają już na żywo, muzycy – czyli tak naprawdę nasi reprezentanci – pojawiają się w telewizjach gdzie grają z playbacku. Wszystko jest elektroniczne i bardzo głośne, a sam sens muzyki i jej sedno zostało w tym wszystkim zatracone. Dlatego właśnie postanowiłem nagrać płytę akustyczną z użyciem gitary, wiolonczeli, itd. – chodziło tylko o muzykę, a nie elektronikę.

Adam Dobrzyński: Opowiedz proszę o tekstach.

Richard Bona: Pochodzę z Afryki, a Afrykańczycy są znani z opowiadania historii. Dodatkowo ubieramy je w muzykę. Jedną z opowieści, „Tumba La Nyama”, przekazała mi moja matka. To utwór zaśpiewany a capella. Mama uwielbia tę piosenkę. Jest opowiadana z perspektywy zwierząt i mówi o tym jak rasa ludzka stała się zachłanna. Któregoś dnia zwierzęta gromadzą się w dżungli i pytają człowieka co się stało, że jest tak nieszczęśliwy. Odpowiada im, że zwierzęta zdobyły sekrety natury, do których on nie ma dostępu. Ryby potrafią pływać w Oceanach, orły latać po niebie, słonie są niezwykle silne, gepardy potrafią biegać bardzo szybko, a on nie posiadł żadnej z tych umiejętności. Zwierzęta odpowiedziały mu więc, żeby się nie martwił, bo wszystkiego go nauczą, więc nie ma już powodu do smutku. Kiedy przekazały mu całą swoją wiedzę i nauczyły wszystkiego co potrafią, stał się wynalazcą samolotów i łodzi podwodnych. Wtedy odkrywamy, że wszystko, co stworzył człowiek, istniało już wcześniej w naturze. My nazywamy to wynalazkiem, ale dla natury to nic nowego – w rzeczywistości człowiek niczego nie wynalazł. Wszystkie te rzeczy istnieją na ziemi od miliardów lat. Ptaki latają po niebie od zawsze, podobnie jak ryby pływają w wodzie. Łodzie podwodne pojawiły się znacznie później, co oznacza, że ludzie naśladują naturę. Kiedy widzisz Airbusa w powietrzu, tak naprawdę patrzysz jak naśladuje lot ptaka. Nie zaprzeczam postępowi technologicznemu, ale to nie są wynalazki. Wracając do historii, po pewnym czasie zwierzęta znów spotkały człowieka i zapytały dlaczego wciąż jest taki smutny, przecież zdradziły mu sekrety natury. Wtedy głos zabrał król zwierząt i stwierdził, że rasa ludzka zawsze będzie z czegoś niezadowolona, co można wyczytać z ich oczu. Ludzie zawsze będą chcieć czegoś więcej od natury, aż któregoś dnia nie będzie już miała nic do zaoferowania, bo zabiorą jej wszystko.

Adam Dobrzyński: Czy „Tumba La Nyama” to najważniejszy utwór na płycie?

Richard Bona: Nie, jest ich dużo więcej. Ten jest wyjątkowy ze względu na to, że moja mama bardzo lubi tę opowieść i sposób, w jaki ją opowiadam.. Dotykam jednak także innych tematów, jak np. wdzięczność. My ludzie nie okazujemy już wdzięczności. Nagrywając płytę akustyczną miałem okazję bliżej obcować z naturą i doszedłem do wniosku, że natura daje nam wszystko nie stawiając przy tym żadnych warunków. W tej chwili oddychamy powietrzem, które jest za darmo. Słońce też wschodzi za darmo. Kiedy przychodzi zima, dostajemy świeże powietrze. Nawet ryby, które kupujesz, rybacy zdobywają za darmo. Natura obdarza nas prezentami, ale zwróć uwagę jak jej za to dziękujemy. Naszym podziękowaniem jest codzienne wyniszczanie środowiska. Później idziemy do domu i mówimy naszym żonom jak bardzo je kochamy. Jedna z piosenek mówi o tym, że jeśli natura kocha nas bezwarunkowo, to jak możemy deklarować miłość komuś innemu? Powinniśmy być wdzięczni naturze. Te piosenki są trochę jak lekcje wychowawcze, bo w zwykłych opowieściach przemycam prawdę. Nie doceniamy tego, co dostajemy przez cały czas. Wystarczy spojrzeć na oceany i pomyśleć ile piękna mają nam do zaoferowania. A co my robimy? Wrzucamy do nich śmieci. Codziennie niszczymy lasy, a przecież bez nich nie będziemy mieć tlenu, a wtedy nie będziemy mogli oddychać. Wiemy o tym, ale nie przestajemy tego robić. Pytam więc ludzi: „oszaleliście? Pomyślcie chwilę! Jak możecie niszczyć samych siebie?”. W innej piosence mówię o tym, że kiedy byłem dzieckiem, nigdy nawet nie pomyślałem, że w ogóle będę kupował wodę. Woda była czymś, co zawsze przed pójściem na pole wystawialiśmy ludziom, którzy być może tędy przechodzili i byli spragnieni. Nigdy bym więc nie pomyślał  że kiedyś sam kupię butelkę wody. To jest znamienne. Pod koniec piosenki mówię, że cieszę się z tego, że ludzie nie wynaleźli jeszcze odpowiedniej technologii, by okiełznać powietrze, bo w dniu, kiedy to zrobią, będziemy musieli je kupować jak benzynę. Powstaną wtedy stacje powietrzne, na wzór tych benzynowych.

Adam Dobrzyński: To jeszcze opowiedz o „Janjo La Maya”


Richard Bona: „Janjo La Maya” to piosenka plemienna, w której próbuję zjednoczyć ludzi, bo w jedności tkwi ich siła. Nie obawiajmy się bycia w grupie ani odmienności, bo ludzie nauczą cię żyć razem i pokażą jak się cieszyć z tego, że wszyscy jesteśmy inni. Podam ci przykład. Kiedy byłem mały, w mojej rodzinie wszyscy jedliśmy rękami. Myliśmy ręce, nabieraliśmy ryż, mięso i jedliśmy bez użycia sztućców. Później pojechałem do Japonii i przekonałem się, że tam ludzie są zupełnie inni niż ja. Nauczyli mnie jeść przy pomocy pałeczek, a później w Europie pokazano mi jak jeść ryż sztućcami. Teraz ja mógłbym zaprosić ich do mojej wioski i nauczyć ich jedzenia rękami. Ludzie nauczą Cię swoich zwyczajów bez względu na bariery. Joe Zawinul nauczył mnie bardzo dużo o muzyce, a przecież pochodził z Austrii. Jeśli weźmiesz kolesia z Pipidówy w Polsce, będzie mówił tym samym językiem co Ty, będzie jadł taki sam żurek i będzie wiedział mniej więcej to samo co Ty. Jeśli natomiast weźmiesz kogoś z Bangladeszu, będzie mógł cię nauczyć tak samo dużo o sobie, co Ty jego o żurku i o pierogach. I to samo dotyczy muzyki. Muzyka jest odbiciem naszego życia. Te różnice mnie fascynują, w przeciwnym razie wróciłbym do swojej wioski. Mam jeszcze jednak dużo do poznania i opowiedzenia o tolerancji. Zauważyłem, że ekstremiści w ogóle nie podróżują. Zostają w jednym miejscu i tylko narzekają na to czego nie chcą i kogo nie lubią. Jeśli mówią, że nie mają przyjaciół wśród Rosjan, to możesz mieć pewność, że nigdy tam nie byli. A wystarczy tylko tam pojechać by się przekonać, że Rosjanie to tacy sami ludzie jak Ty i ja. Tak samo Polacy czy Afrykańczycy. Oczywiście wszędzie zdarzają się źli i dobrzy ludzie. Wszędzie możemy zostać okradzeni. Tak jak już mówiłem, wychowywałem się w miejscu, gdzie nie było szkół. Dla mnie więc podróżowanie, spotykanie różnych ludzi, poznawanie ich sposobu myślenia i postępowania, a także konfrontacja z tym co inne jest najlepszą szkołą, jaką mogłem w życiu przejść. To najlepszy sposób na zrozumienie innych ludzi. Myślę, że kiedy ich rozumiesz, a poznawanie ich odmienności staje się wręcz pociągające, wtedy możesz powiedzieć o sobie, że jesteś tolerancyjny. Tolerancja to nic innego jak akceptacja innych.

Adam Dobrzyński: Na plakatach promujących Twoją trasę koncertową pokazujesz nową gitarę…


Richard Bona: Nowa gitara? Nie, to tylko plakat, zresztą to jest stare zdjęcie. Teraz gram na gitarze Fendera, a instrumenty tej firmy autoryzuję. Gitara ze zdjęcia to mój stary jazzowy bas, Fender 62-67, na niej wyrosłem. Niestety, nie podróżuję z nią, bo za każdym razem chcą ją umieścić w luku bagażowym. Mogę się na to zgodzić w przypadku Fendera, bo umowa daje mi gwarancję, że jeśli coś się stanie z gitarą, po prostu zadzwonię i dostanę nową. Jeśli jednak ktoś by mi uszkodził bas Fendera, mógłbym założyć się o 30 tysięcy euro, że nie znalazłbyś takiego drugiego. Zatem nie, nie podróżuję z nim, ale i tak świetnie wychodzi na zdjęciach.


2 Komentarze

  1. Moim zdaniem bardzo fajnie opisany problem. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Nowsza Starsza