Informację o jego odejściu przekazała rodzina. "Michał Urbaniak. Żył i czuł wielkimi nutami. Odszedł w wieku 82 lat. (...) With love Dorota Dosia Urbaniak"- napisała w mediach społecznościowych jego żona, Dorota Palmowska. Ostatni rok życia Michała Urbaniaka był naznaczony poważnymi komplikacjami zdrowotnymi. Na początku 2024 r. Urbaniak przeszedł planowany zabieg kardiologiczny, który początkowo miał być rutynowy. Niestety wystąpiły powikłania, artysta został wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną na pięć dni. W wywiadzie dla "Viva!" wspominał:
"Miałem wielką przygodę, bo przy niewielkim zabiegu kardiologicznym pojawiły się komplikacje, między innymi dlatego mam teraz głos jak Miles Davis. Byłem w śpiączce farmakologicznej przez pięć dni"- mówił..
Po wybudzeniu przeszło 47 dni spędził na OIOM-ie i oddziale kardiologii. W rozmowie z "Super Expressem" przyznał:
"Było trudno, bo było tak, że byłem pięć dni w śpiączce farmakologicznej i potem 47 dni na OIOM-ie, potem na kardiologii, a potem rehabilitacja, którą jeszcze kończę dzisiaj w trybie pół szpitalnym, ale już chodzę, bo po parumiesięcznym leżeniu nie mogłem stanąć na nogi".
Wybudzenie było dopiero początkiem długiej i trudnej drogi, muzyk musiał podjąć intensywną rehabilitację, by odzyskać sprawność. Przez wiele miesięcy zmagał się z problemami z poruszaniem się, korzystając z balkonika.
Jak opowiadał w TVP Info sam Urbaniak, w czasie śpiączki doznał surrealistycznych przeżyć:
"Leciałem do Nowego Jorku z Okęcia, były dwie rakiety, nie samolot, no i kumpla spotkałem. Zaczęliśmy gadać, nie mówiliśmy, gdzie kto leci, bo wiadome było, że do Nowego Jorku. Stewardesa mówi po rosyjsku: "do Moskwy lecimy". Spędziłem trochę czasu tam, miałem romans ze sztuczną inteligencją - maszyna była koło mnie i taka ręka wychodziła i wbijała mi zastrzyk co parę minut i krew pobierali, a ja miałem właśnie anemię i brakło krwi. Mówię: "nielza, nielza, ja oddam wam potem, ale muszę sam zrobić trochę tej krwi. Dużo tam się działo"- potem opowiadał.
Michał Urbaniak – biografia
Muzyk jazzowy, kompozytor, który z Milesem Davisem grał na jego płycie „Tutu”. Urodził się 22 stycznia 1943 roku w Warszawie, tuż przed powstaniem rodzina przeniosła się do Łodzi. Matka kupiła mu wymarzony saksofon, na którym grał w różnych klubach. Odrzucił stypendium muzyczne w Moskwie, w klasie skrzypka Dawida Ojstracha – chciał grać na saksofonie… Przekonał go do tego Zbigniew Namysłowski, który namówił młodego skrzypka do przenosin do Warszawy i wspólne granie w zespole Jazz Rockers. W Hybrydach wypatrzył ich Andrzej Trzaskowski; dołączyli do jego grupy The Wreckers i w 1962 roku wyjechali do USA na stypendium Departamentu Stanu. Urbaniak poznał wtedy sławy amerykańskiego jazzu, wystąpił również na festiwalu w Newport.
W latach 1962–1964 grał w kwintecie Krzysztofa Komedy. Pierwszą jego liczącą się płytą był album „Live recording” z 1971 roku w serii „Polish Jazz”. Dwa lata później wyjechał wraz z żoną Urszulą Dudziak do USA, gdzie ze swoim zespołem The Michal Urbaniak Fusion nagrywał płyty, m.in. dla Columbii, i koncertował w Stanach i w Europie. O skrzypcową solówkę poprosił go Davis przygotowujący w 1985 roku album „Tutu”. W 1985 roku Urbaniak zagrał w Warszawie na Jazz Jamboree. „Nigdy nie stał się zakładnikiem własnej legendy”, pisano o nim.
Po okresie fusion grał z raperami, lansował w Polsce hip hop i acid jazz. Komponował muzykę do filmów polskich i zagranicznych, brawurowo zagrał rolę ojca w filmie „Mój rower” Piotra Trzaskalskiego. Od paru lat koncertuje z orkiestrami symfonicznymi i kameralnymi. Był związany ze Stowarzyszeniem Autorów ZAiKS od 1972 roku.
(ZAiKS)
Z licznych wspomnień, które pojawiły się w sieci, przytaczam kilka
Narodowe Centrum Kultury:
Z ogromnym smutkiem żegnamy Michała Urbaniaka. Legendarny muzyk jazzowy, kompozytor i multiinstrumentalista odszedł w sobotę 20 grudnia w wieku 82 lat. Rodzinie i najbliższym składamy wyrazy głębokiego współczucia. Łącząc się w smutku z pogrążonym w żałobie światem kultury, wspominamy Michała Urbaniaka jako artystę niezwykle wszechstronnego, charyzmatycznego, którego talent i determinacja szybko zaprowadziły na szczyt. Był jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci w świecie jazzu. Międzynarodowej sławy skrzypek, saksofonista, kompozytor, aranżer, jeden ze współtwórców Fusion i hip-hop jazzu, zasłynął solówką na płycie Milesa Davisa „Tutu”. Występował w zespołach Krzysztofa Komedy, Zbigniewa Namysłowskiego, Andrzeja Trzaskowskiego. Współpracował ze sławami światowego jazzu, takimi jak: Quincy Jones, Billy Cobham, Stephane Grappelli, Joe Zawinul, Herbie Hancock, Wayne Shorter, Kenny Garrett, George Benson, Marcus Miller, Jaco Pastorius, Kenny Kirkland. Był ambasadorem polskiej kultury za granicą.
Robert Cichy:
Ponad 20 lat temu zadzwonił do mnie Michał Urbaniak i powiedział, że montuje nietypowy skład na swój koncert, na który mnie zaprasza. Byłem wtedy nieopierzonym muzykiem kochającym gitarę i Michał jako jeden z pierwszych wielkich których poznałem, pokazał mi, że najważniejsze to mieć otwartą głowę, łączyć gatunki i bawić się muzyką. Na tym pierwszym wspólnym koncercie całkowicie mi zaufał sugerując, że mam grać po swojemu i po prostu wie, że pójdzie dobrze. To wiele dla mnie znaczyło i zostało na zawsze. Jeszcze wiele razy nasze drogi się przecinały. Za każdym razem była wielka muzyczna wolność, kreatywność, ale też jakość, mnóstwo super rozmów, historii z Jego niesamowitego życia i zwyczajnego dobra. Dziękuję Michał. RIP.
Na stronie Jana Ptaszyna Wróblewskiego na facebooku możemy przeczytać:
Michał Urbaniak odszedł na wieczny jam. Jeden z ostatnich naszych wielkich weteranów i jazzmanów przez wielkie J. "Michał to jest osobna historia. No, gra na tym saksofonie znakomicie, choć cudów nie ma. Za to skrzypek to z Niego jest genialny. Jakby nie było Miles Davis Go docenił, a to już wystarczająca recenzja na wszystko. Do tego ma pocięgle do nagrywania płyt. Po prostu Mu wychodzi. "Urbanatora" to mam na jednym z lepiej widocznych miejsc, bo do niego to co jakiś czas się wraca. Ja w każdym razie stawiam tę płytkę wśród najlepszych nagranych przez naszych jazzmanów. Nie ważne, że skład zagraniczny. Michał to wymyślił i był tego duszą i co tu gadać, zrobił to po amerykańsku pełną gębą. Nasze drogi przecinały się wielokrotnie. Najpierw w Studiu Jazzowym. Tam dał się poznać jako facet, który potrafi, ale czasem mu się nie chce. Ale ja nie mogę narzekać, bo kiedy brakowało w składzie barytonu, to Michał wzdychał ciężko, po czym oferował się: "To już ja ci Ptaku na tym barytonie zagram" i grał jak się patrzy. Towarzysko też jakoś do siebie mieliśmy zawsze szczęście. Kiedy wyjeżdżał na emigrację spotkaliśmy się u Niego w domu. Zostawił mi wtedy dmuchany fotel na pamiątkę. Potem widywaliśmy się w Holandii, kiedy wyjeżdżałem w trasę. Zawsze mieliśmy sobie do poopowiadania. Ale najlepiej to zapamiętałem Michasia z awantury na Jamboree. Tak jakoś jest, że obaj cholernie przykładamy wagę do odsłuchu. Żeby zagrać, to trzeba słyszeć siebie oraz zespół i to w idealnej proporcji. O to zawsze miewałem mniejsze lub większe awantury z dźwiękowcami, ale Michał... Ten mistrz od nagłośnienia to Mu się trafił nadzwyczaj toporny i do tego z uchem przydepniętym przez słonia, albo i dwa. Michaś najpierw tłumaczył po dobroci, pokazywał palcami do góry i dołu, podśpiewywał i robił proszące miny. Potem wzdychał i pełnym desperacji tonem tłumaczył o co chodzi. Wreszcie zaczął wprost żądać. No i na nieszczęście ten "gałczyński" od kręcenia gałkami uznał, że wie lepiej. Tu już Michał uderzył w ton głośniejszy, co dźwiękowiec uznał za napaść i potwarz. Decybele wymiany zdań szybko przekroczyły te, o które Michałowi chodziło w odsłuchu, a na domiar ten odsłuch był coraz gorszy. I wtedy Michaś odłożył powolutku swoje skrzypce, odetchnął i spokojnie rzekł do dźwiękowca: "Wiesz Pan co? Możesz mnie Pan pocałować w..." i tu padła nazwa zgoła nie męska. Odwrócił się i poszedł do garderoby. Na sali zapadła grobowa cisza. Temu gościowi od nagłośnienia to kable i co tam jeszcze wypadły z rąk. Stał jak ta żona Lota nawet oddychać zapomniał. My zaniemówiliśmy, ale ino na chwilke, bo potem wszyscy ryknęliśmy takim śmiechem, że aż głośniki przytłumiło. Michał po jakimś czasie wrócił i nagle cała ekipa zwinęła się jak w ukropie i zrobiła mu odsłuch á la carte. Ma ten Michaś poczucie humoru i sytuacji. Czy Michał czegoś mnie nauczył? Tak. Kiedy narodził się rap robiliśmy sobie z tego dowcipy. Michał jednak mówił od razu, że to nie jest takie głupie, bo przecież też tam się improwizuje i rytmy bywają bardzo jazzowe. Minęło parę lat i Jarek Śmietana pisząc "Story of Polish Jazz" sięgnął po pomoc raperów Bzyka i Guzika. Zabrzmiało to fantastycznie, ale ja zapamiętałem, że to właśnie Michał mnie uprzedzał by tego rapu nie lekceważyć." Ostatni raz Ptaszyn zagrał z Michałem kilka miesięcy przed śmiercią właśnie rapujące rytmy w "Story of Polish Jazz"." Niestety Michał Urbaniak już nigdy nie rozbawi nikogo i nie zaczaruje publiczności swym graniem. Miał 82 lata.


Prześlij komentarz