RPWL w Progresji

Jak za dawnych lat - muzyczny spektakl o blisko trzygodzinnym wymiarze, oszołomił, zniewolił, zaskoczył i na długo zostanie w pamięci tych, którzy pofatygowali się i przybyli w ten jeden z ostatnich kwietniowych wieczorów, do zacnych ścian klubu Progresja. Zespól kierowany przez Yogi Langa, od samego początku kojarzy mi się z Progresją, to własnie w jej starych murach poznałem tę formacje po raz pierwszy, występującą zdaje się podczas R.A.T. Festiwalu- to była jego druga edycja, dobrze pamiętam?
To chyba był 2005 rok, wtedy na "progresywnych" deskach pojawił się też Paatos, Autumnblaze, a z Polski Quidam ,Archangelica czy Rootwater- ależ to był festiwal.
Miniony występ podzielony był na dwie części, ta druga- wiadomo - składała się z samych hitów - na czele z ukochanym przeze mnie "Roses"- cześć numer jeden- wymarzona- od początku do końca- wybrzmiał najnowszy LP zespołu "Beyond Man And Time". W zasadzie do każdej kompozycji, Yogi zmieniał strój, to był ślepcem, to księdzem, to quasimodo, wędrowcem przestrzeni a innym razem łowcą serc czy dusz.
Nie zabrakło więc genialnego "We Are What We Are", "Beyond Man And Time", "Unchain The Earth"- niedawnego mojego numeru jeden (przez cztery kolejne tygodnie), "The Road Of Creation" czy "Somewhere In Between".
Nie powinienem tego pisać, problemem znowu okazała się frekwencja- ale ...niech żałują ci, których ... nie było. Są przez to wyjątkowo ubożsi.









Komentarze

Nowsza Starsza