Komuna - sugestywna wizja człowieczeństwa









„(…) Vintenberg jest niezwykle uważny w budowaniu kreacji, w docieraniu do sedna. Każdy z jego bohaterów ukazywany jest przez doskonałych i sprawdzonych aktorów, to oddzielna wyrazista osobowość, każdy ma wiele do powiedzenia”


„Żyłem w komunie przez dwanaście lat. Komuna w 1975 roku stanowiła chaotyczną zbieraninę na wpół pijanych ludzi, którzy czuli się seksowni, bo robili coś, co stało w opozycji do reszty społeczeństwa. Zrywali z patriarchalną rodziną nuklearną i wspólnie tworzyli coś zupełnie innego. Nawet wtedy, kiedy była to komuna pierwszej klasy, bo stać ich było na wygodne domy w bogatej części Kopenhagi. Zawsze chodziło przede wszystkim o dzielenie się z innymi. Ten, który zarabiał najwięcej, proponował, żeby dokładać się do czynszu proporcjonalnie do zarobków. Co oznaczało, że on sam będzie płacił trzy razy tyle. Takich ludzi już nie ma. Dziesięć lat później w tym samym domu zamieszkują może nawet te same osoby, ale już tylko dlatego, że nie chce im się przeprowadzać. Bo lubią swój ogród i mają zaufaną sprzątaczkę. A kiedy idą do baru, niektórzy z nich zawsze zamawiają wodę mineralną i kiedy ktoś zaproponuje, żeby podzielić rachunek, od razu podnoszą sprzeciw, bo woda jest przecież tańsza niż piwo. Świat się zmienił. Dlatego nie mówię w tym filmie o tym, co oznacza życie w komunie. Pokazuję, jak wyglądało w tym konkretnym czasie, w moim przypadku” – mówi reżyser Thomas Vintenberg. Z jednej strony z perspektywy swoich doświadczeń, z drugiej, przenosząc nas w czasy wręcz mityczne. Czasy gdy liczył się człowiek, jego niezależność lecz widziana przez pryzmat innych. Po prostu czasy Komuny. Vintenberg jest niezwykle uważny w budowaniu kreacji, w docieraniu do sedna. Każdy z jego bohaterów ukazywany jest przez doskonałych i sprawdzonych aktorów (z wieloma współpracował po raz kolejny) to oddzielna wyrazista osobowość, każdy ma wiele do powiedzenia. Nawet umierający sześciolatek frapuje, jego zachowanie daje do myślenia, pogodzenie z nieuchronnym a z drugiej strony gotowość by jak sam mówi „spełnić swoje marzenia”.

Na dnie tego wszystkiego jest miłość. A może inaczej, kręgosłupem ludzkiego życia jest właśnie ona. Bo to miłość jest budulcem, siłą sprawczą, tyleż motorem fabuły co istną famme fatale, która  prowadzi do destrukcji. Bo bez niej, choćby nawet tej cielesnej nie dane jest nam funkcjonować. Prawda to czy fałsz? Ja piszę – prawda. A Ty drogi widzu musisz zadecydować sam. Miłość omamia ale jest nieunikniona. Omamia i burzy porządek świata Anny, głównej bohaterki, w którą perfekcyjnie wcieliła się Trine Dyrholm.  A może sama jest sobie winna, bo znudzona codziennym życiem, chce zmian, chce życia w komunie, chce spróbować czegoś innego, nowego? A przecież mąż sceptyczny pomysłowi idzie krok dalej. Wystawia wszystkich z nią na czele, na próbę ponad siły. Na sprawdzian z moralnego etosu, w duchu którego tworzymy rodzinę. On przecież też stawia na miłość, również zapragnął zmian, powtórnie się zakochując. A ich córka… na której oczach ów dramat rodzinny się rozgrywa, pragnie przecież podobnie spełnienia, miłości i akceptacji swojej kobiecości.

Współautor kultowej dziś „Dogmy” , którą współtworzył wraz z Larsem von Trierem i Kristianem Levringiem wspomina „Dogma dała nam pewność siebie, wiązało się z nią jednak pewne ryzyko. Wzbudzała w ludziach agresję – podchodzili do mnie na ulicy tylko po to, żeby się na mnie wydrzeć: „Niszczysz swoją karierę, natychmiast przestań!”. Operatorzy filmowi nas nienawidzili, bo na nic im nie pozwalaliśmy. Dyrektor duńskiej szkoły filmowej pisał o nas długie, posępne artykuły. Wielu uważało Dogmę za samobójczą misję i dzięki temu rzeczywiście udało nam się wywołać małą rewolucję. A potem wreszcie udało nam się przekonać ludzi, odnieśliśmy sukces i wszystko się spieprzyło. Zależało nam na tym, żeby tworzyć kino w stanie czystym – odrzeć je ze wszystkiego, co zbędne. A nie na tym, żeby stworzyć nową modę. Kiedy najważniejsze festiwale filmowe zaczęły błagać nas o nowe filmy, a pewna firma zaczęła produkować meble z tą metką, stało się dla nas oczywiste, że czas Dogmy minął. I każdy z nas zajął się czymś innym. Z tych czasów pozostała we mnie ambicja, by moje filmy były tak proste, jak to tylko możliwe”.

Czy zatem „Komuna” może odnieść podobny sukces? Dla mnie jest dziełem złożonym, kompletnym i skończonym, stawiającym pytania i sugerującym odpowiedzi.
Czy zatem to opowieść z happy endem? Nie, pierwiastek naszej złożoności, dążenia do spełnienia, burzy ład, powoduje cierpienie, radość, chwile wzniosłe, straszne ale w myśl zasady „nic co ludzkie nie jest nam obce”, „Komuna” pokazana w filmie przez Vintenberga ukazuje ludzkie słabości ale w oczach bohaterów podobnych do nas samych. Różne są drogi do spokoju i harmonii. I nawet w tym chyba smutnym filmie o naszym życiu, tytułowa „komuna” wreszcie daje ukojenie.

Komentarze

Nowsza Starsza