"Nimfomanka" i "Smak Curry" czyli początek roku w kinie.



A zatem … bo się dopytujecie.
Dwa genialne i z zupełnie innej bajki filmy w tym tygodniu widziałem. Jak w przypadku jednego wszyscy o nim mówią – i dobrze- tak drugi pewnie przemknie przez studyjne (choć może nie tylko ) sale kinowe i zniknie z dużych ekranów bardzo szybko.
Zacznę więc od filmu, który elektryzuje wszystkich. „Nimfomanka”. Od muzyki, która jest wprost proporcjonalna do tego co dzieje się na ekranie.
„Fuhre Mich”, zespołu Rammstein z 2009 roku (dostępne tylko na specjalnej dwupłytowej edycji albumu „Liebe Ist Fur Alle Da”), które jest fantastycznym kontrastem do tego co dzieje się na naszych oczach (padający deszcz, kapiąca woda po murze istnego industrialnego labiryntu), nadbudowuje atmosferę i nakręca odbiorcę do dalszego wizualno- dźwiękowego świata, który uwodzi, ale wcale nie szokuje, nie zawstydza (przynajmniej mnie), nie jest absolutnie pornograficzny ale za to świetnie reklamowany.
Do tego „Hey Joe” nagrane przez odtwórczynię głównej roli, Charlotte Gainsbourg a przynajmniej przy okazji pierwszej części filmu, nieobecne na dużym ekranie, to kolejny mega PR-owy zabieg, świetna wersja hitu Hendrixa, wspierająca promocyjne działania około filmowe. Tak samo jak w przypadku plakatów ukazujących orgazmy głównych bohaterów, przywodzi mi na myśl kampanie promocyjne, z których zasłynął przed laty Benneton.
A film? Jak pisałem, emocjonalny po prawdzie przedstawiający smutną historię kobiety, która zwyczajnie jest chora. Problematyka, ujęcie, mistrzowski Von Trier i do tego genialna gra aktorów (w tym absolutnie kultowe wręcz podejście do problemu ukazanego dzięki Umie Thurman – genialne.)
Główna bohaterka, która swoje życie opowiada starszemu nieznajomemu najbardziej urzeka dzieląc swoją intymną sferę na trzech kochanków, z którymi przy logistycznym odpowiednio zaplanowanym dniu, ma okazję przeżywać 10 orgazmów. Pięknie. Ale ten seks odnoszony jest do polifonii w muzyce, bardzo obrazowo przedstawionej na ekranie przez reżysera. Smutne, by uzyskać pełnię dźwięków (idąc tym tropem), we współżyciu z trójką mężczyzn, dopiero uzyskuje efekt właściwy, spełnienie, miłość i erotyczne uniesienie.
Aż do chwili gdy przestaje cokolwiek czuć.
Co będzie dalej? Świat mroczny, perwersyjny i pełen bólu…eksperymenty. Ale to zapewne ujrzymy w drugiej części dzieła…za dwa tygodnie.

Obraz drugi to „Smak Curry” w reżyserii Ritesh Batra. Taka historia miłości na odległość, a może tylko fascynacji, zauroczenia bez spełnienia. Bez spotkania, bez dotyku. Ale zmysłowo, jak zmysłową jest kuchnia indyjska. A Indie w tym filmie ukazane są bardzo cywilnie, ulica, przepełniony pociąg, relacje w pracy i rodzinie, i wszechogarniające nas zapachy. W tym smaki, doskonała kuchnia, feeria kolorów, nieznane nam miejskie obrazy.
Pyszne to wszystko i trochę smutne bo pokazujące, że czy mamy lat dwadzieścia, trzydzieści czy osiągamy wiek emerytalny, w naszym życiu bardzo łatwo coś tracimy, nie rozmawiając o czymś…zapominamy, niszczymy to co kiedyś było dla nas ważne.
Nie zdradzę fabuły jeśli dodam, że jestem pod absolutnym wrażeniem tych menażek z jedzeniem wysyłanych przez kobiety, swoim mężczyznom do pracy. W filmie dodano jeszcze jeden efekt…menażkową korespondencję…jakoś mnie oddającą szekspirowski duch literackiego dzieła. Bo w świecie (chyba pada na ekranie takie stwierdzenie) zdominowanym przez internet, facebook, komputery czy Iphony…pisanie odręczne na karteczkach już samo w sobie jest magiczne.
A czy dane będzie spotkać się głównym bohaterom. Okazje były…szanse też…została tylko gra na czas. Sprawdźcie w jakim sensie.
Polecam Wam z całego serca oba filmy
  

2 Komentarze

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Nimfomanka" bardzo smutny film. Główna bohaterka nie uśmiechnęła się ani razu. Myślę, że jest to film o przerażającej samotności. A porównanie seksu z trzema mężczyznami do polifonii genialne. Natomiast" Smak Curry" i miłość na odległość....ciekawie się zapowiada...czekam na premierę

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Nowsza Starsza