Urodzona w 1984 roku Fredrika Stahl twierdzi, że jej twórczości nie da się zaszufladkować. Artystka wypracowała własny styl, łącząc w nim elementy jazzu i popu.
Mimo,
że przyszła na świat w Szwecji, Fredrika większość dzieciństwa spędziła
we Francji, dzięki czemu teraz jej piosenki brzmią tak dobrze. Jako
kilkuletnie dziecko chodziła na lekcje gry na fortepianie i na balet.
Śpiewała także piosenki duetu Simon & Garfunkel, Jamesa Taylora i Chicago.
W wieku dwunastu lat Stahl przeprowadziła się z powrotem do Szwecji, gdzie
chodziła do szkoły. Po jej ukończeniu znów wyjechała do Francji. Tam
spotkała Geefa, który stał się jej producentem. Oboje pracowali nad tym,
by twórczość młodej artystki miała folkowe brzmienie. Jednak kiedy
Fredrika spotkała Toma McClunga, postanowiła skorzystać z jego
propozycji przygotowania jazzowych aranżacji jej kompozycji. To właśnie
McClung zebrał zespół do nagrania albumu. W skład grupy weszli José
Palmer, Diego Imbert, Karl Jannuska i Hervé Meschinet.
Debiutancki album artystki "Fraction of You" ukazał się w 2006 roku.
Miałem przyjemność spotkać się z artystką przed warszawskim koncertem, promującym czwarty album zatytułowany "Off To Dance"
"Pisząc piosenki, zawsze wyobrażam sobie różne historie, które w większym lub mniejszym stopniu dotyczą mnie samej"
Adam Dobrzyński: Pomówmy o twoim najnowszym krążk „ Off To Dance”.
Nagrałaś go z producentem i zarazem muzykiem, Robem Ellisem. Dlaczego?
Fredrika Stahl: Znałam go ze
wcześniejszej współpracy z PJ Harvey i Anną Calvi. Tak naprawdę wcale nie
wiedziałam z kim chcę pracować przy tej płycie. Wiedziałam natomiast, że chcę
zrobić coś inaczej, bo od trzech płyt pracowałam z tymi samymi ludźmi. Nie
chodzi o to, że przestałam ich lubić, ale czasem chce się zrobić coś nowego. Rozmawiałam
o tym z moim managerem. Kiedy grałam w Brighton na „Great Escape Festival”, zaprosił Roba na mój koncert, bo okazało
się, że się znają, a Rob też tam był. Doszło do spotkania, dużo rozmawialiśmy,
zagrałam mu parę swoich nowych piosenek. Świetnie się dogadaliśmy, bo on miał
taką samą wizję tej płyty co ja. Było też trochę śmiechu, bo gdy wrócił do
domu, włączył telewizor i od razu trafił na reklamę z moją muzyką w tle.
Natychmiast uznał, że to znak i że musimy ze sobą pracować. Tak to się zaczęło.
Zaufałam mu w kwestii doboru pozostałych muzyków. Trochę ryzykowałam, bo nie
wiedziałam jak będzie przebiegać praca z nim, nie znałam też żadnego z muzyków.
Był wśród nich m.in. Ben Christophers z Bat For Lashes i Adrian Utley z Portishead, wiedziałam więc skąd są, ale nic poza
tym. Ostatecznie ryzyko chyba więc nie było aż tak duże.
Adam Dobrzyński: Jak przebiegały prace przy płycie i w studiu? Jak
długo pracowałaś nad „Off To Dance”?
Fredrika Stahl: Zwykle wszystko piszę
w bardzo odizolowanych miejscach, m.in. w Szwecji. Tym razem tworzenie
materiału trochę trwało. Każda kolejna płyta przychodzi mi z coraz większym
trudem i nie dlatego, że pisanie staje się dla mnie zbyt trudne, ale dlatego,
że staram się nie powtarzać, a to nie jest wcale takie łatwe. Już prawie
skończony materiał wysłałam Robowi. Na płytach demo było sporo moich pomysłów i
aranżacji, które staraliśmy się zachować na płycie. Zostało ich nawet więcej
niż w przypadku poprzednich albumów np. pianino i wokal w „Deep Breath And Dive”,
które wcześniej nagrałam w domu. Później próbowałam zaśpiewać to jeszcze lepiej
w studiu, i nawet może wyszło lepiej, ale straciło coś nieuchwytnego. Czasem
trudno powtórzyć coś, co już raz się zrobiło. Jakiś czas później spotkaliśmy
się wszyscy w studiu w Walii. Do tej chwili nie znałam nikogo z tej ekipy, więc
byłam trochę wystraszona. Mieszkaliśmy w tym samym domu, w którym znajdowało
się studio, zatem w jakimś sensie byliśmy zamknięci i odizolowani od reszty
świata. Próby i prace trwały około trzech tygodni i choć tak jak mówiłam,
zachowaliśmy sporo moich aranżacji, to próbowaliśmy też nowych rzeczy. Rob nakłonił
mnie do tego, żebym sama zajęła więcej przestrzeni na płycie. Zawsze
angażowałam pianistów jazzowych do zagrania na moich albumach, bo chociaż sama
komponuję przy pianinie, to nigdy nie czułam się na tyle dobra, by brać udział
w nagraniach. Nalegałam, żeby także i tym razem zrobić to samo, ale Rob nawet
nie chciał o tym słyszeć. Przekonywałam go, że inny muzyk zagra dużo lepiej ode
mnie i moje ego na pewno na tym nie ucierpi. Mówiłam mu, że staram się być tak
dobra jak to tylko możliwe, ale są lepsi ode mnie. Stwierdził tylko, że zamiast
starać się być dobrą, mam być sobą i mam też zagrać na tej płycie. I
rzeczywiście zagrałam. Rob zostawił mi mnóstwo przestrzeni przy nagrywaniu, z
czym na początku trudno mi było sobie poradzić, ale ostatecznie okazało się, że
dzięki temu płyta stała się bardziej osobista – dużo bardziej niż poprzednie.
Adam Dobrzyński: O czym mówią twoje teksty?
Fredrika Stahl: Teksty są bardzo
osobiste. Temat, który pojawia się w nich najczęściej, to melancholia we mnie i
w innych ludziach. W „Deep Breath And Dive” mówię o tym, że nie ma nic złego w
melancholii, ani w byciu wrażliwym. Dzięki wrażliwości jestem w stanie tworzyć.
Kiedy byłam młodsza, miałam z tym ogromny problem. Zawsze trudno mi było
zdystansować się do pewnych spraw. Teraz jednak zdałam sobie sprawę, że to
wspaniałe narzędzie i źródło inspiracji. „Off To Dance” opowiada z kolei o tym,
że warto próbować szczęścia. Zawsze byłam melancholiczką i w końcu odkryłam, że
mi z tym dobrze. Czasem ludzie boją się być zbyt szczęśliwi, bo upadek może być
jeszcze bardziej bolesny. Z góry więc zakładają pewien dystans, żeby nie upaść
ze zbyt dużej wysokości. Ta piosenka mówi o tym, żeby trochę sobie odpuścić i
spróbować być szczęśliwym. To czasem staje się kwestią wyboru – sam decydujesz
czy chcesz widzieć sprawy w pozytywnym czy negatywnym świetle. To piosenka o tańczeniu w niebie na
śliskim parkiecie.
Adam Dobrzyński: Który utwór z tej płyty jest dla Ciebie
najważniejszy?
Fredrika Stahl: To będzie właśnie „Off
To Dance”, bo chyba dość trafnie
podsumowuje zawartość całego krążka. Również dlatego wybrałam tę nazwę na tytuł
płyty.
Adam Dobrzyński: Moje ulubione piosenki z tego krążka, to tytułowa „Off
To Dance”, „ Midday Moon” i „Little Muse”. Proszę, powiedz o nich.
Fredrika Stahl: Często opowiadam o
tej piosence na koncertach. „Midday Moon” pierwotnie był wierszem. Jestem
Szwedką, od dawna mieszkam we Francji i chciałam napisać wiersz o moim
ojczystym kraju. Pisałam go podczas zimy. Szwecja często jest opisywana jako
kraj południowego słońca, ponieważ mamy tam bardzo długie dni i bywa, że słońce
świeci przez całą noc. To jest bardzo miły aspekt Szwecji, ale za to zimy są
znacznie dłuższe i zajmują dużo więcej miejsca w kalendarzu niż lato.
Spróbowałam więc odwrócić tę sytuację i opisać Szwecję jako kraj południowego
księżyca, bo zimą już o wpół do trzeciej po południu jest ciemno, co czasem
bywa trudne do zniesienia. Ten wiersz opowiada więc o braku światła. Kiedy piszę
teksty, w głowie mam konkretne obrazy i w tym przypadku wyobraziłam sobie
kogoś, kto siedzi na szczycie wzgórza pokrytego śniegiem, patrzy na drzewa i w
nadziei czeka na najmniejszy przebłysk światła. O tym właśnie opowiada „Midday
Moon”.
Pisząc piosenki, zawsze wyobrażam
sobie różne historie, które w większym lub mniejszym stopniu dotyczą mnie samej,
natomiast „Little Muse” opowiada o kobiecie, która czuje, że jest czyjąś muzą,
ale ten stan przeradza się w nadużycie. Ta druga osoba nie ma żadnych hamulców
w czerpaniu inspiracji z dziewczyny i nawet gdy ta stara się mu wytłumaczyć i
wywalczyć sobie prawo do tego, by przestał, to też staje się dla niego bodźcem
do dalszego tworzenia. Z grubsza ta piosenka mówi o nadużyciu w czerpaniu
inspiracji.
Adam Dobrzyński: Urodziłaś się w Szwecji, ale mieszkasz we Francji.
Jak toczyły się twoje losy?
Fredrika Stahl: Moi rodzice są
Szwedami i tam się urodziłam, ale gdy miałam cztery lata, przeprowadziliśmy się
do Francji. Mieszkaliśmy tam 8 lat i wróciliśmy do Szwecji. Zawsze wiedziałam,
że jak tylko skończę szkołę, wrócę do Francji, choćby na trochę – nie
wiedziałam konkretnie na jak długo, ale przynajmniej na rok, i wtedy pomyślę co
dalej. Wiedziałam, że chcę się zająć muzyką – od zawsze chciałam ją tworzyć,
ale nigdy nie miałam na nią czasu, co w końcu stało się frustrujące. Później
sprawy potoczyły się błyskawicznie. Utknęłam we Francji i już się z niej nie
ruszyłam.
Adam Dobrzyński: Podczas wędrówek przez życie zawsze czegoś szukamy i
często odkrywamy różne źródła inspiracji. A jakie jest twoje największe
odkrycie? Coś, co być może dodało ci wiary i sił.
Fredrika Stahl: Moje największe odkrycie? Tak jak już mówiłam
wcześniej, to coś, co było przeszkodą przez całe moje dotychczasowe życie,
czyli nadwrażliwość. Kiedyś było mi z nią źle, ale w tej chwili wykorzystuję ją
przy komponowaniu, więc stała się produktywna. Poczułam wielką ulgę, bo w
pewnym sensie ustąpiła miejsca melancholii. To są ciągle smutne uczucia, ale w
pozytywnym znaczeniu.
Adam Dobrzyński: A twoje muzyczne inspiracje?
Fredrika Stahl: Kiedy byłam mała,
mój tata słuchał bardzo dużo muzyki, ale był to głównie pop z lat 60 i 70: The
Beatles, Simon & Garfunkel, Neal Young. Mając siedemnaście lat słuchałam
bardzo dużo jazzu, zaczęłam też śpiewać. Słuchałam Elli Fitzgerald i śpiewałam
do jej płyt. Później nastąpił powrót do moich popowych korzeni, a w tej chwili
czuję, że chciałabym się zagłębić w muzykę klasyczną. Miała na mnie wpływ kiedy
byłam młodsza i tańczyłam w balecie, rzecz jasna do muzyki klasycznej. Sama nie
wiem, moje inspiracje to tak naprawdę mieszanka różnych gatunków, ale wśród
najważniejszych nazwisk wymieniłabym Ellę Fitzgerald.
Adam Dobrzyński: W twoim głosie słyszę Kate Bush, Fionę Apple i może
trochę Norah Jones. A co ty o tym myślisz?
Fredrika Stahl: Kiedyś rzeczywiście
dużo słuchałam Fiony Apple. Kate Bush przyszła później. Wszyscy mi o niej
mówili i celowo po nią nie sięgałam, bo dosłownie każdy mi ją polecał. W pewnym
momencie wręcz prosiłam, żeby przestali. Później jednak zaczęłam jej słuchać,
bo nawet Rob Ellis mi o niej mówił. Niektóre jej utwory uwielbiam, choć nie
wszystkie, bo bywają też pokręcone, ale to co podoba mi się w niej najbardziej,
to artystyczna wolność. Brzmi tak, jakby robiła dokładnie to, co chce. Nic jej
nie ogranicza i niczym się nie przejmuje, podobnie jak Björk. Szczerze je za to
podziwiam. Na mojej liście jest więc Fiona Apple, ale też Tori Amos, czyli
artystki, które tworzą muzykę bazującą na brzmieniu fortepianu. Z późniejszych
wykonawców mogę wymienić Kanadyjkę Feist, Szwedkę Lykke Li, Anę Brun z Norwegii , czy Emilianę Torrini z Islandii.
Bardzo lubię nordycką muzykę. Rob Ellis stwierdził, że słychać u mnie sporo
francuskich wpływów, o czym nigdy wcześniej nie słyszałam, bo dotąd mówiono mi
tylko o szwedzkich naleciałościach. Trudno się temu dziwić, Szwecję mam
przecież we krwi, ale nie wiedziałam, że Francja też jest u mnie rozpoznawalna.
Adam Dobrzyński: W ubiegłym roku nagrałaś duet z Allainem Chamfortem –
„Traces de toi”. Opowiedz o tym.
Fredrika Stahl: Allain Chamfort
jest bardzo znanym francuskim wykonawcą. Poznaliśmy się w programie
telewizyjnym, w którym każde z nas wykonywało swoją piosenkę. Później zaprosił
mnie do innego programu, gdzie zaśpiewaliśmy w duecie utwór Serge’a Gainsbourga
– to była świetna zabawa – a następnie zapytał, czy nie zechciałabym zaśpiewać
na jego płycie. Dla mnie to było tak, jakby zaadoptowała mnie francuska gwiazda
muzyki! Francuska publiczność jest dla mnie niezwykle ważna. We Francji
mieszkam ponad połowę swojego życia, znacznie dłużej niż w Szwecji. We Francji
zaczęłam tworzyć muzykę i tam zgromadziłam swoją pierwszą publikę. W Szwecji
nigdy tyle nie grałam.
Prześlij komentarz