"Ważne jest, by grać i nie mieć żadnych
oczekiwań co do osiągania szczytu sławy"
Z Trilokiem Gurtu miałem przyjemność spotkać się przed jego występem w ubiegłym roku na Sopot Jazz Festiwalu. Tego samego deszczowego dnia, w pięknych przestrzeniach Grand Hotelu czekał na mnie całkiem skromny, ciepły i niezwykle otwarty człowiek, jedna z największych gwiazd współczesnej perkusji, nie tylko jazzowej.
Zdjęcia mojego autorstwa poniżej,pochodzą z występu Triloka, w Sali Kryształowej w Zatoce Sztuki, 10 października 2014 roku.
Adam Dobrzyński: Powiedziałeś
„Musisz kochać muzykę tak, jak kocha się Boga”, to zarazem lekcja jaką
otrzymałeś od swojej mamy, piosenkarki Shobhy Gurtu. Jak rozumiesz słowa swojej
mamy.
Trilok Gurtu: To dla mnie bardzo naturalny
przekaz, a to, co jest tak organicznie proste, trudno później wytłumaczyć. Po
prostu pasuje mi to stwierdzenie. Miłość do Boga czy, jak w moim przypadku,
duchowego przewodnika, który dla mnie jest Bogiem, przejawia się pod różnymi
postaciami – niektórzy chodzą do kościoła, inni walczą w imię Boga. Ja znajduję
swoje miejsce tam, gdzie jest miłość do Boga, dlatego kiedy gram, jestem bardzo
zaangażowany. Staram się być w takim samym stopniu szczery w stosunku do
muzyki, jak jestem do Boga czy do siebie. Tylko
tak mogę to wytłumaczyć.
Adam Dobrzyński: Czy
kontakt z najwyższym, poprzez muzykę to najlepsza forma zrozumienia siebie?
Trilok Gurtu: To właśnie przed chwilą
powiedziałem. Nie chciałbym się nad tym rozwodzić, bo ludzie często błędnie
interpretują czyjeś słowa. Takie nauki pobrałem od mojego duchowego mistrza Ranjita Maharaja. Zawdzięczam mu wszystko, bo
to on zmienił moje życie i sposób myślenia. Sprawił, że teraz wszystko jest
prostsze. Tego nie da się zobaczyć gołym okiem – tych procesów musisz sam
doświadczyć. Prawda jest taka, że im jest w tobie mniej komplikacji, tym
szybciej będziesz tego doświadczał przez muzykę. Łatwiej jest wtedy grać. Ale
trzeba pamiętać, że prostota jest bardzo trudna. Wielu moich byłych i obecnych
muzyków często powtarza, że to, co gram jest proste w odbiorze, ale niezwykle
trudne do zagrania. To chyba najlepszy dowód.
Adam Dobrzyński: Kto
dla Ciebie jest najważniejszy jeśli chodzi o duchowego przewodnika. Opowiedz o
nim.
Trilok Gurtu: Już Ci o nim opowiadałem. W
Indiach duchowy guru jest czymś więcej niż sam Bóg czy chodzenie do kościoła. W
moim przypadku przewodnik duchowy wskazuje drogę. Bo to jest tak: Bóg nie
zejdzie do Ciebie i nie wskaże ci twojej drogi. Można się do niego modlić i
chodzić do kościoła, albo jak Hindusi – do świątyni. Mamy więc bożka, do
którego składamy modły i prosimy go o różne rzeczy – po cichu, tak by nikt nie
słyszał. Kto zatem ma spełnić modlitwy? Tak naprawdę prosisz sam siebie,
ponieważ bożek ci nie odpowie. Bóg jest w tobie, ale też w całym świecie
zewnętrznym. To właśnie powiedział mi mój mistrz, czym całkowicie mnie
przekonał. Zacząłem się zastanawiać dlaczego postrzeganie Boga jest takim
problemem. A przecież chodzi o to, żeby czynić dobro dzięki robieniu dobrych
rzeczy, czyli np. tworzeniu muzyki. Ważne jest, by grać i nie mieć żadnych
oczekiwań co do osiągania szczytu sławy. Trzeba żyć, być i cieszyć się tym, co
robisz. Tak właśnie widzę te sprawy.
Adam Dobrzyński:Czym
dla Ciebie jest muzyka, w ogóle.
Trilok Gurtu: Samo słowo „muzyka” nic dla
mnie nie znaczy, ale jego treść już tak. To siła duchowa. Muzyki nie widać.
Boga też nie, ale wszyscy otwarcie o nim mówią. Tak samo nie widać muzyki, ale
rozmawiamy o niej. Wielu dziennikarzy, z którymi rozmawiałem mówiło tylko o
jazzie, zupełnie jak o religii. Ale to nie tak. Tak jak ktoś potrafi
wytłumaczyć czym jest Bóg, ja potrafię wyjaśnić czym jest muzyka. Sama nazwa
nic nie znaczy, to tylko nazwa, jak imię – Trilok. Wszędzie, gdzie się o mnie
pisze, używa się imienia Trilok, ale to służy tylko identyfikacji. Zgadzam się
z tym, ale wiem, że muzyka pochodzi od tej samej siły, która napędza cały świat.
To musi być bardzo potężna moc.
Adam Dobrzyński: Mówisz
o sobie „Nie jestem perkusistą jazzowym, mam własny styl. Krytycy nie znają się
na muzyce indyjskiej czy afrykańskiej, więc nie rozumieją tego, co gram. A
jeśli nie rozumieją, to cóż mogą napisać”. No właśnie, jaki jest Twój styl?
Trilok Gurtu: Przede wszystkim trzeba zaznaczyć,
że to nie dotyczy wszystkich krytyków, sam też ich nie krytykuję. Zastawia mnie
tylko dlaczego zrozumienie zajmuje im tyle czasu. Ja tworzę muzykę na pełen
etat, bezustannie. Natomiast krytycy i dziennikarze nie – oni piszą i analizują,
ale nie są w niej zanurzeni. Nie siedzą w muzyce tak głęboko jak ja. Gdyby
znali afrykańską czy hinduską muzykę, byłoby inaczej. Trzeba przyznać, że teraz
wiedzą o niej trochę więcej dzięki McLaughlinowi. Ale nie znają hinduskiej
muzyki tak, jak on. Ja sam też znam paru mistrzów muzyki afrykańskiej, bo czym
jest jazz? Jazz jest mieszanką muzyki afrykańskiej, a improwizacja pochodzi od
muzyki hinduskiej. Ci krytycy są po prostu ignorantami. I nie potrafią nadać
wartości temu, czego nie znają i jest inne. Kiedy dostajesz do skosztowania
nową potrawę, powiedzmy indyjską, w pierwszym odruchu uznasz, że smakuje
paskudnie, bo nie rozpoznajesz użytych w niej przypraw. Ale z czasem zaczyna ci
smakować. Zwykle krytykuje się to, czego się nie zna. Zanim więc wydasz wyrok,
spróbuj zrozumieć to, co oceniasz, a kiedy zrozumiesz, twoja opinia będzie
sprawiedliwsza.
Adam Dobrzyński: A
na przykład płyta „Massical” zawiera całą gamę różnych
muzycznych stylów: folk, jazz, rock i fusion. Zadziwia zastosowaniem
różnorodnego i egzotycznego instrumentarium. Jakie były twoje inspiracje przy
nagrywaniu jej?
Trilok Gurtu: Każda płyta jest inna. Na „Massical” zagrał Jan Garbarek. Ten
krążek bardziej skupiał się na muzyce hinduskiej, hiszpańskiej czy
afrykańskiej, niż na stylach. Ale to nie jest moja najnowsza płyta. Ostatnia to
„Spellbound” opowiadająca o trąbkach
– wykorzystałem na niej ścieżki Dona Cherry i Milesa Davisa. U mnie wszystko
opiera się o jakiś temat. „Massical” oznacza
„dla mas”, „dla każdego”, nie „dla wybranych”. Zależało mi na tym, żeby każdy,
komu ta płyta się spodoba czerpał z niej radość, a ci, którym nie przypadła do
gustu, by mieli okazję stwierdzić, że jej nie lubią. To uczciwe podejście.
Adam Dobrzyński: Co
doradziłbyś perkusistom, którzy chcą rozwijać swoje umiejętności gry w
nietypowym metrum?
Trilok Gurtu: W tej chwili każdy czerpie
swoją wiedzę z Google i Youtube, a nie z tych prawdziwych
źródeł. Nawet moi muzycy nie są wyjątkiem. Będąc w Brazylii, zaproponowałem,
byśmy poszli spotkać się z tamtejszymi muzykami, żeby ich posłuchać i wspólnie pograć.
Niestety, nie wszyscy przyszli. Pozostali sprawdzili sobie sambę, baião i maracatú na Youtube, który w dzisiejszych czasach pełni rolę guru dla młodych
ludzi. To niepokojące zjawisko, bo przez to otrzymują wiadomości z drugiej
ręki, nie te właściwe i poprawne. Wielu takich ignorantów gra i próbuje przy
tym zrobić dobry marketing. Trzeba więc bardzo uważać skąd czerpie się swoją
wiedzę, czego chce się nauczyć, a przede wszystkim – od kogo.
Adam Dobrzyński: Czy
mógłbyś opowiedzieć o czymś, co wyciągnąłeś dla siebie w trakcie gry w John
McLaugliin trio?
Trilok Gurtu: Naturalnie, że tak – zyskałem
pewność siebie. Z racji tego, że to było nas tylko trzech, musiałem być sobą.
Nie miałem nikogo do pomocy, musiałem być jednym z trzech filarów zespołu.
Praca z Johnem McLaughlinem była niezwykłą przyjemnością trwającą sześć lat.
Wiele wtedy zyskałem i mam nadzieję, że on też.
Adam Dobrzyński: Współpracowałeś
także z legendarnym zespołem Oregon. Miałem przyjemność rozmawiać o tej
formacji z Ralphem Townerem w ubiegłym roku. A jakie są Twoje wspomnienia?
Trilok Gurtu: A co Ralph mówił o mnie w
kontekście grania w Oregon? Po
odejściu z zespołu już nigdy z nim nie rozmawiałem. Nie wiem, jaka jest ich
opinia, ale pewnie nie rozmawiają o mnie, więc czemu ja miałbym mówić o nich? W
zasadzie jestem pewien, że nie istnieję w ich rozmowach. Było w tym mnóstwo
ego… mnie to nie interesuje.
Adam Dobrzyński: Powiedziałeś
kiedyś, że Don Cherry był dla ciebie inspiracją, silniejszą nawet niż Miles
Davis.
Trilok Gurtu: Tak, ale to dlatego, że więcej
do czynienia miałem z Donem Cherry niż z Milesem Davisem. Był mi też bliższy,
bo znał hinduską i afrykańską muzykę. Łączyło mnie z nim też to, że jego
nauczycielem był także Thelonious Monk, a ja go uwielbiam… mamy więc wiele
wspólnego.
Adam Dobrzyński: W
ubiegłym roku przyjazd do Sopotu zablokowała Twoja choroba. Czy wszystko jest
teraz w porządku?
Trilok Gurtu: Tak, zdecydowanie. Wszystko
jest już w porządku.
Adam Dobrzyński: Czy
możemy niebawem spodziewać się od Ciebie nowego materiału?
Trilok Gurtu: Nagrałem ostatnio płytę „Spellbound”, ale wydaje mi się, że jej
nie masz. To krążek o trąbkach. W nagraniu udział wzięli Nils Petter Molvær, Ibrahim
Maalouf, Paolo Fresu z domieszką turecką i amerykańską. Płyta jest dedykacją
dla Dona Cherry, a także Milesa Davisa, Dizzy’ego Gillespie, ale też
klasycznego kompozytora, Haydna. To jest więc moja najnowsza płyta, która
ukazała się po „Massical”. Nie wiem
jednak w jakim kierunku pójdę przy następnej, muszę poczekać na inspirację.
Adam Dobrzyński: Opowiedz
mi o pracy nad płytą „Spellbound”.
Trilok Gurtu: Praca była wspaniała, wręcz fantastyczna. Na etapie
tworzenia dosłownie robiłem co chciałem, nie słuchałem żadnych wytycznych
managera czy wytwórni. Robiłem to, co słyszałem i chciałem zagrać. To bardzo moja płyta, nikt mi się w nią nie
wtrącał i mówił „zrób to czy tamto”. Zrobiłem ją tak jak chciałem i
jak mi się podobało.
Prześlij komentarz