Zapraszam
tym razem do zapoznania się z rozmową z gwiazdą pianistyki
jazzowej w Rumunii, Mircea Tiberianem. Ten niezwykle ciepły muzyk
zaczynał swoją karierę w 1974 roku. Miał szczęście
współpracować z wielkimi tego świata. Jakimi? Proszę sprawdzić.
Ach
… i obowiązkowo będzie o … Drakuli!!!
„Są
rzeczy, których żałuje (...)”
Adam
Dobrzyński: Opowiedz o swoim dzieciństwie, proszę.
Tiberian:
Urodziłem się w Transylwanii, w północnej Rumunii. Tam spędziłem
całe swoje dzieciństwo. Miałem szczęście urodzić się w mieście
Sybin, gdzie w tamtych czasach odbywał się największy festiwal
jazzowy mający swój początek w 1974. Wtedy po raz pierwszy
pojawiłem się na scenie jazzowej. Później przeprowadziłem się
do Bukaresztu i tam uczyłem się w konserwatorium, po którym stałem
się wolnym strzelcem, bo w czasach komunizmu trudno było o pracę
dla jazzmana. Robiłem więc różne rzeczy; zatrudniono mnie do
orkiestry radiowej, co nie było rzadkością w przypadku muzyków
jazzowych. Po rewolucji w 1989, studenci poprosili mnie o utworzenie
wydziału jazzu w bukaresztańskim konserwatorium. Udało się i
teraz jestem dyrektorem tego wydziału. Jeśli chodzi o muzykę, to
na koncie mam jakieś dwadzieścia pięć płyt wydanych pod moim
nazwiskiem, a trzy z nich zostały wydane w Polsce, do tego jedna
nagrana we współpracy z Oleś Brothers, i jedna z gościnnym
udziałem wspaniałego polskiego saksofonisty, Adama Pierończyka.
Nagrywałem też w Niemczech. Razem z kolegą z Niemiec przez niemal
dekadę tworzyliśmy zespół Interzone. To była kombinacja
nie tyle folku, co muzyki ze wschodniej Europy inspirowanej folkiem.
Z Interzone współpracowaliśmy z wieloma muzykami: z
Bułgarii, Grecji, Polski, Francji czy, rzecz jasna, z Niemiec.
Później skłoniłem się bardziej w stronę sceny awangardowej i
grałem z takimi muzykami jak Chris Dahlgren, który grał w duecie z
Anthonym Braxtonem, oraz z nieco mainstreamowym Johnem Betschem, ale
mającym na koncie częstą współpracę ze Stevem Lacy”m. Myślę,
że mój obecny zespół, który przecież mnie reprezentuje, czyli
trio z Chrisem Dahlgrenem i Johnem Betschem, łączy w sobie tradycję
jazzu i awangardową wizję. Jak dotąd wydaliśmy w Rumunii dwie
płyty. Dziś wieczorem cofniemy się w czasie o około dziesięć
lat i przypomnimy kierunek, jaki sobie obraliśmy grając w Interzone
[mowa o ubiegłorocznym
koncercie w ramach Sopot Jazz Festiwalu, 11 października].
To nie będzie rumuński folk, a raczej zebrane wszystkie gatunki
melodii z XX w.: trochę z popu, trochę z folkloru lat trzydziestych
ubiegłego wieku, chociaż nie dosłownego. Przekładając to na
język jazzu, zawsze staram się nie odtwarzać wiernie muzyki, ale
znaleźć takie melodie, które będą dobrze brzmieć w ramach
tradycyjnego jazzu. Muzykom, z którymi dziś będę grał było więc
bardzo łatwo przystosować się do dzisiejszego repertuaru, ale
należy też pamiętać o tym, że to artyści z górnej półki i
uważam, że sprawdzają się doskonale. Wokalistka, która z nami
wystąpi to młoda dziewczyna z Bukaresztu, ale pochodząca z
Mołdawii, Nadia Trohin. Polskim akcentem będzie trębacz, Jerzy
Małek, którego spotkałem pierwszy raz dziesięć lat temu, kiedy
był jeszcze studentem, niezwykle ciekawy i otwarty perkusista
Sebastian Frankiewicz oraz doświadczony basista Michał Jarosz.
Adam
Dobrzyński: Jak to się stało, że zacząłeś grać na
fortepianie.
Tiberian:
Będąc dzieckiem, miałem pianino w domu – nie stało w moim
pokoju, ale na korytarzu. Z racji tego, że moje rodzinne miasto
Sybin było w większości niemieckie, przypuszczam, że w czasie II
Wojny Światowej ktoś to pianino po prostu tam zostawił. Grałem od
trzeciego roku życia, ale dopiero gdy poszedłem do szkoły
muzycznej, zacząłem tak naprawdę uczyć się tego instrumentu.
Adam
Dobrzyński: Nigdy nie grałem na tym instrumencie ale chyba tak
wirtuozerska gra jak Twoja okupiona jest wielką pracą, setkami
godzin nauki. Jak wyglądało Twoje poznawanie tego instrumentu.
Tiberian:
W dawnych czasach w moim rodzinnym Sybinie – ale jestem pewien, że
ta sytuacja dotyczyła każdego miasta w Europie – było pięć
tysięcy fortepianów na dwadzieścia tysięcy mieszkańców. Tam
każdy grał na fortepianie. Zanim zacząłem chodzić do szkoły,
pięć czy sześć pań podejmowało próby uczenia mnie, a ja
doprowadzałem je do szału, bo nieustannie improwizowałem. Wtedy
nawet nie miałem pojęcia o istnieniu jazzu, a w dodatku we
wczesnych latach sześćdziesiątych jazz był zakazany. Moją
pierwszą płytą kupioną w sklepie była „Orkiestra Polskiego
Radia”, której przewodził Jan Ptaszyn Wróblewski. Nie
wiedziałem co to znaczy – dla mnie to był duży zespół, którego
w ogóle nie rozumiałem, ale to właśnie była moja pierwsza płyta.
Adam
Dobrzyński: Wyrazić emocje poprzez fortepian, budować napięcie,
przykuć uwagę słuchacza a wreszcie improwizować to wielka
odpowiedzialność jaka ciąży na muzyku. Czy odbiór tego co
robisz, aplauz publiczności, jest dla Ciebie ważny?
Tiberian:
Oczywiście, jest bardzo ważny, ale najważniejsza jest koncentracja
na muzyce, bo wtedy publiczność będzie za tobą iść – chyba że
to będzie naprawdę kiepska publika. Zwykle jednak taka się nie
trafia. Publiczność z reguły przychodzi w jakimś celu, a nie
przez przypadek jak np. do restauracji czy hotelu. Publika, która
przychodzi na koncerty zazwyczaj reaguje, ale jeśli tej reakcji nie
ma, wiadomo wtedy, że coś idzie źle: albo chodzi o zły dźwięk,
albo o to, że być może inni muzycy są niewystarczająco skupieni,
z czego nie zdajesz sobie sprawy i słyszysz, że zespół źle
brzmi, choć ty grasz dobrze, albo po prostu jest nudno. Jeśli
jednak muzyka jest żywa, publiczność też będzie żywiołowo
reagować – szczególnie kobiety…
Adam
Dobrzyński: Debiutowałeś w 1974 roku w Transylvanii na festiwalu
jazzowym. Opowiedz proszę o tym bodaj pierwszym Twoim sukcesie.
Tiberian:
Ten debiut rzeczywiście był sukcesem, ponieważ na scenie
zapowiedział mnie bardzo znany rumuński jazzman, Johnny Răducanu,
który przesłuchał moją kasetę nagraną przez kolegę i chciał
mnie poznać, o czym wtedy nie wiedziałem. Kiedy się spotkaliśmy,
zapytał czy to ja jestem tym gościem z kasety. Uznałem, że Sybin
jest zbyt małym miastem na dwóch pianistów z tego miasta, więc
odpowiedziałem, że rzeczywiście, chyba chodzi o mnie.
Zakomunikował mi wtedy, że zagram razem z nim, a na pytanie co
zagramy odpowiedział, że po prostu mam grać, a on pójdzie moimi
śladami. To była taka żywa muzyka. Wtedy byłem zafascynowany
późnymi dokonaniami Johna Coltrane’a, a całe moje życie to
mieszanka muzyki klasycznej i jazzu. Na początku słuchałem Johna
Coltrane’a i rocka alternatywnego twierdząc, że to właśnie moja
muzyka. Nie zaczynałem więc od mainstreamowego klasycznego jazzu.
Po latach osiemdziesiątych moim celem było osiągnięcie
przyzwoitego poziomu w muzyce, dlatego kolejną dekadę spędziłem
na naśladowaniu Amerykanów. Pierwszy raz gdy odwiedziłem Stany
stwierdziłem, że to nie dla mnie i że nigdy nie będę
Amerykaninem! Ale wracając do wątku, mój wysiłek nie zdał się
na nic, ten trud pomógł mi otworzyć się na różne odmiany jazzu.
Adam
Dobrzyński: Transylvania kojarzona jest z legendą o Wladzie
Palowniku – Draculi. Jak Ty podchodzisz do tej historii, legendy.
Czy w ogóle Ciebie interesował ten temat?
Tiberian:
Tak, oczywiście. W tej chwili panują dwa poglądy na jego temat.
Jeden z nich mówi o tym, że Dracula był zabójcą – seryjnym
mordercą, tyle że nie zabijał swoich ofiar w tym samym czasie. Z
kolei drugi pogląd jest oparty na historii Rumunii, która mówi, że
Dracula walczył o wolność. Prawda leży gdzieś pośrodku – on
walczył o wolność, ale na swój własny sposób, np. jedząc ciała
poległych na oczach trzydziestu tysięcy ludzi. Ale nawet krzyżowcy
byli niezwykle okrutni. Dracula, którego imię pochodzi od smoka –
(drak- przyp.AD), a
oznacza także zło, należał do zgromadzenia rycerzy
mających na piersi wizerunek smoka. Germanie z południowej
Transylwanii byli nieustannie przez niego atakowani i to oni nadali
mu przydomek Wlada Złego.
Adam
Dobrzyński: Jesteś profesorem muzyki na National University of
Music in Bucharest. Zajmujesz się Departamentem Jazzu. Co dokładnie
robisz?
Tiberian:
To bardzo odpowiedzialna praca i mam w niej wiele obowiązków,
ponieważ to jest jedyny wydział jazzu w Rumunii. Wcześniej był
taki w Katowicach. Jeśli więc popełniam błędy, lub nie
kontroluję właściwego kierunku, zaprzepaszczam całą
dotychczasową pracę, bo nie ma żadnych zewnętrznych wydziałów,
z którymi moglibyśmy przeprowadzać wymianę – to jest możliwe
tylko i innymi instytucjami spoza Rumunii. Mentalność też nie
sprzyja jazzowi. Teraz to się zmieniło, ale na początku było
gorzej. W czasach komunizmu sam byłem studentem tej akademii, a że
byłem studentem niepokornym, to starsi profesorowie mnie nie
znosili. Funkcję dyrektora narzucili mi sami studenci, bo to oni
zaczęli rewolucję, a wtedy byli bardzo silni. Musiano się więc z
tym pogodzić, ale po paru latach i tak próbowano się mnie pozbyć.
W tej chwili na uczelni panuje znacznie lepsza atmosfera i nareszcie
zawiązała się nić komunikacji między kadrami nauczycielskimi,
ale wcześniej to była prawdziwa dziesięcioletnia udręka.
Adam
Dobrzyński: Praca z młodymi muzykami, jaka jest dla Ciebie,
zawodowego muzyka?
Tiberian:
Kiedy ktoś gra dobrze, nie zwracam uwagi na jego wiek, bo sam jazz
sprawia, że jesteś młodszy. Zawsze gdy z kimś grasz, ten ktoś
jest młodszy niż w rzeczywistości. Wczoraj nawet o tym
rozmawialiśmy – próbowaliśmy nawzajem odgadnąć swój wiek i
wszyscy zauważyliśmy tendencję odejmowania innym przynajmniej
dziesięciu lat. Chłopaki z Polski mają czterdzieści lat, ale
Nadia określiła ich wiek na poniżej trzydzieści. Z kolei chłopaki
powiedzieli o Nadii, że ma dwadzieścia jeden, a tak naprawdę ma
trzydzieści. Mnie określili na pięćdziesiąt, a mam już
sześćdziesiątkę! Wiadomo, możesz być chory albo wewnątrz
ciebie może dziać się coś nie tak, ale energia, jaką w sobie
masz i twój wygląd zewnętrzny mówią o czymś całkowicie
przeciwnym.
Adam
Dobrzyński: Wydałeś bodaj trzy publikacje książkowe. Jedną z
nich jest „istota techniki improwizacji w jazzie”. Czym zatem
według Ciebie jest improwizacja?
Tiberian:
Improwizacja jest zbliżona do mówienia. Pisanie książek jest jak
pisanie muzyki, ale kiedy mówisz, albo kiedy masz wygłosić
przemówienie, wtedy nasuwa się skojarzenie z improwizacją. Do
przemowy można się przygotować, można się oprzeć na wcześniej
wybranych materiałach, więc nigdy nie powiesz nic głupiego.
Niektórzy uważają, że improwizacja, to okazja do powiedzenia
wszystkiego, co tylko przyjdzie do głowy. Ale to nie jest prawda.
Dobre przemówienie musi mieć początek, zakończenie, właściwą
formę i odnosić się do ściśle określonego tematu. Musi być
bardzo dokładnie zaplanowane, bo w przeciwnym razie nikt go nie
będzie słuchał. Niestety, w dzisiejszych czasach sztuka retoryki
pomału znika.
Adam
Dobrzyński: Czy wszystkie Twoje wybory rozpatrujesz dziś w
kategorii słusznych, jedynych. To były mądre decyzje?
Tiberian:
Są rzeczy, których żałuje. W przeszłości bywały sytuacje,
które kosztowały mnie zbyt wiele lat, a tak naprawdę nie
zasługiwały na tyle uwagi. Inwestowałem też w muzyków, którzy
rezygnowali z grania – ufałem im, poświęcałem wiele czasu, by
ich czegoś nauczyć. Marzyłem o współpracy z dobrymi muzykami,
więc edukowałem innych już na samym początku mojej drogi mając
dwadzieścia pięć lat. Angażowałem się więc w ludzi, którzy
później rezygnowali, albo przechodzili na stronę klasyki, bo była
lepiej płatna. Ale tego nie można mieszać – to dwie zupełnie
inne historie. Od czasu do czasu można tak zagrać dla zabawy, ale
wtedy nie jest jesteś profesjonalistą w klasyce – chyba że
zaczynasz improwizować, ale też nie ma profesjonalnych
improwizatorów. Z
innych rzeczy – spędziłem całe lata nie tyle w polityce, co
walcząc o sprawy, które z mego dzisiejszego punktu widzenia, po
dwudziestu pięciu latach wolności, spełzły na niczym, a moje
wysiłki zdały się na nic. Wyszło więc na to, że politycy mogli
sobie doskonale poradzić beze mnie.
Adam
Dobrzyński: Dzięki za rozmowę
Prześlij komentarz