Piotr Nowotnik - muzyk nie - pospolity







 Rozmowa z Piotrem Nowotnikiem - kompozytorem o niezwykle otwartym umyśle



Człowiek orkiestra a jak nie, to przynajmniej niezwykły kompozytor. Muzyk o otwartym umyśle, wciąż poszukujący, odkrywający, lubiący wyzwania. Ba, któż ich nie lubi. Ale z drugiej strony, kto ma tyle szczęścia do ludzi, miejsc, do skonkretyzowania własnego Ja, co mój kolejny przedstawiany na blogu, bohater. Piotr Nowotnik. Szczegóły w wyczerpującej rozmowie, poniżej



„Wbrew stereotypowemu wizerunkowi samotnego kompozytora siedzącego w swym gabinecie, ja o wiele bardziej wolę dynamikę pracy z innymi artystami. To najskuteczniejsza droga, aby się rozwijać(…)”


Adam Dobrzyński: Piotrze, troszeczkę lat minęło od naszego radiowego spotkania. Potem był wywiad na blog Bogdana Fabiańskiego. Pamiętasz?
Piotr Nowotnik:  Pamiętam oczywiście. Myślę jednak że to było odwrotnie. Wywiad w radiu to był zdaje się 2009 rok,  gdyż pracowałem nad muzyką do albumu „Moonrise”, który teraz wydaje się być odległą muzyczną przeszłością. W wywiadzie na blogu Bogdana Fabiańskiego wspominałem o studiowaniu gitary a to działo się zanim rozpocząłem studiowanie kompozycji – a więc kolejnych parę lat wstecz. Summa summarum: tak pamiętam choć daty wyleciały mi z głowy …
Adam Dobrzyński: Wtedy miałeś na koncie jeden album, potem przybyła druga płyta. Ale Twoich osiągnięć jest znacznie więcej.
Piotr Nowotnik: Wówczas, grałem w zespole Umanee, który zakończył działalność w 2008 roku. Miał on na koncie dwie płyty, na które złożyły się głównie moje kompozycje i w tym czasie pracowałem też nad swoim solowym wydaniem. Te albumy to były swego rodzaju „podsumowania” – stworzone, aby zawrzeć w sobie pewien rozdział działalności, współpracy artystycznej, zarejestrować ludzi, z którymi pracowałem. Kilka z tych utworów nigdy nie zostało już wykonanych na żywo po nagraniu, tak więc jest to rodzaj „muzycznego pamiętnika”. Jak widzisz, nie mam głowy do dat i pamięć niekoniecznie jest zawsze po mojej stronie tak więc przydaje się raz na jakiś czas zebrać materiał, ludzi, instrumenty i zarejestrować to co jest w głowie i w sercu. Co do tych pozostałych osiągnięć, to względne oddalenie od grania na scenie pozwoliło mi na inne spojrzenie na moją muzykę – tym razem poprzez pryzmat muzyki do teatru, filmu i gier. W tym samym czasie mniej więcej studiowałem kompozycje na Victorian College of the Arts tak więc tworzenie mojego muzycznego portfolio to była głównie praca samodzielna.
Okazało się że Victorian College of the Arts to nie tylko instytucja szerząca wiedzę ale przede wszystkim miejsce gdzie artyści wielu dyscyplin spotykają się i nawiązują solidne twórcze kontakty.

Adam Dobrzyński: W Polsce natomiast mam wrażenie, że na popularność jako taką wciąż czekasz…

Piotr Nowotnik: Geograficzna odległość jest nieubłagalna. Pomimo że Internet dał mi wiele możliwości współpracy z zagranicznymi twórcami, projekty pojawiały się w Azji, USA, Europie Zachodniej – z jakiegoś powodu, większość zapoczątkowanych w kraju projektów, zatrzymywała się w fazie pączkowania. Myślę ze generalnie współpraca na odległość bywa niekiedy traktowana sceptycznie.
Pokutuje czasem pogląd, że muszę być obecny ciałem i umysłem żeby cokolwiek zrobić.  Nie tracę nadziei – pozostaję w dobrych stosunkach z przyjaciółmi z artystycznych kręgów i wiem, że jeśli będzie okazja, to spotkamy się nad jakimś projektem w niedalekiej przyszłości.
Zresztą mówisz o „popularności”, która nigdy nie była dla mnie czymś na co się czeka bądź dąży. To raczej efekt uboczny spotkania odpowiednich ludzi w odpowiednim miejscu i czasie i dokonanie z nimi czegoś niezwykłego. Gdyby było inaczej to zabrałbym się za specjalizacje w „gotówko-pędnych” gatunkach.


Jako urodzony w Polsce, będę na świat zawsze patrzył w pewnym stopniu poprzez pryzmat moich pierwszych dwudziestu jeden  lat życia spędzonych w Europie

Adam Dobrzyński: To sobie spróbujemy podsumować Twoje ostatnie bardzo ciekawe przedsięwzięcia. Zacznijmy od tego, że chyba pozostawiłeś Australię gdzie wiele lat mieszkałeś na rzecz Stanów? Jak to możliwe?

Piotr Nowotnik: Mieszkałem i oficjalnie mieszkam nadal. Stany Zjednoczone a konkretniej Nowy Jork to na razie rozpoznanie lokalnych możliwości. Oczywiście jeżeli nadarzy się okazja to wraz z małżonką nie mielibyśmy problemu z zatrzymaniem się na jakiś czas w USA. W Australii nadal istnieją moje nawiązane profesjonalne kontakty, mieszkają muzycy i inni artyści z którymi pracowałem i zamierzam współpracować ponownie. Jako, że wiele z zapoczątkowanych projektów ma tzw. „czas pączkowania” i „czas dojrzewania” – autorzy wykańczają scenariusz, programiści doskonalą grę, producenci przechodzą przez formalności produkcji filmowych czy teatralnych. W tym okresie wyjazd i zdobycie chociażby kilkumiesięcznego doświadczenia we współpracy na innym kontynencie, to dobry pomysł. Wbrew stereotypowemu wizerunkowi samotnego kompozytora siedzącego w swym gabinecie, ja o wiele bardziej wolę dynamikę pracy z innymi artystami. To najskuteczniejsza droga, aby się rozwijać, aby konfrontować swój status quo jako twórcy. Inni ludzie pozwalają nam jak w lustrze dojrzeć swoje silne strony i zrozumieć nad czym jeszcze powinniśmy pracować jako osoby „społecznie kreatywne”. Odcięta od reszty świata Australia stwarza swój niepowtarzalny kulturalny klimat, jednakże jego eksploracja wymaga nieco innego spojrzenia niż to przywiezione przez imigrantów. Według mnie, w Australii trzeba się urodzić i wychować – najlepiej z dala od miasta – żeby ją docenić w pełni. Zurbanizowana Australia to po prostu powtórka z tego co spotykamy w miastach Wielkiej Brytanii, USA, Azji. Również kulturowo. Prawdziwa Australia zaczyna się kilka godzin jazdy samochodem od miasta.  Jako urodzony w Polsce, będę na świat zawsze patrzył w pewnym stopniu poprzez pryzmat moich pierwszych dwudziestu jeden  lat życia spędzonych w Europie. Oczywiście można się zaopatrzyć w kapelusz ze skóry kangura, didgeridoo, bumerang itp. ale będzie to tak samo „autentyczne” jak uliczny muzyk od lat grający chiński „folk-pop” na Erhu przed Galerią Stanową w Melbourne. Muszę jednak przyznać, że „zeuropeizowana” część Australii jest bardzo dostępna zarówno na przyjezdnych jak i samych Australijczyków. W miastach nie ma problemu z zaopatrzeniem się we Włoską pizzę, Polskie pączki, kaczkę po Pekińsku czy Ukraińskie Varenyki.

Adam Dobrzyński: W Melbourne wystawione zostały trzy przedstawienia z Twoją muzyką. Możesz o tym opowiedzieć?

Piotr Nowotnik: Tak, ale zamiast o trzech w Melbourne, opowiem o dwóch i o jednym we Francji, gdyż chciałbym wspomnieć o tym projekcie. Od początku jednak. „4838 Days of the Child” to specyficzny narratyw teatralny z elementami instalacji i sztuki scenograficznej. Była to praca Oleny Fedorowej – Pochodzącej z Ukrainy artystki teatralnej, która w okresie katastrofy w Czarnobylu wyjechała z ojczyzny. Przedstawienie to było swego rodzaju rozliczeniem ze wspomnieniami rodzinnych stron – miejsc, które pamiętała jako dziecko, a które skonfrontowane z rzeczywistością okazały się zapomnianymi przez czas i ludzi, ustroniami tamtych okolic: młody las rosnący na podwórzu, porośnięte bluszczem ściany domu i pokoje, trawa wyrastająca w opuszczonej kuchni… Całość została zaprezentowana w przeznaczonym do rozbiórki domu w jednej z dzielnic w Melbourne. Tak każdy z pokoi stał się sceną ze swoimi aktorami, oświetleniem, surrealistyczną scenografią – przeplatającymi się elementami snu, wspomnień, zniekształceń pamięci i uwidocznionej tendencji do romantyzacji przeszłości. Muzyka – a raczej ilustracje muzyczne – były przypisane do każdego z pomieszczeń. Gdy MC prowadził grupę widzów przez instalacje, utwory były odtwarzane przez ukryty system głośników.  Była to taka narracja, snująca osobistą opowieść a jednakże zahaczającą o kolektywne rozumienie świata jako dziecko – potem o tę świadomość zostającą w nas, gdy już jesteśmy dorośli. Poprzez światy zmurszałego od wilgoci strychu pełnego gołębich gniazd, bajkowe lasy ze starą cerkwią w tle po rzekę oddzielającą jak Styks świat żywych od umarłych – tylko po to, by tuż za nią znaleźć porośniętą trawą i mchem starą kuchnię, gdzie rytm wybijają krople wody kapiące do zardzewiałej brytfanny.
Muzyka więc prowadzi nas do miejsc o których zapomnieliśmy, że istnieją – tak jak charakterystyczne, rytmiczne skrzypienie starej huśtawki, tworzące swój rytmiczny schemat z wiolonczelą, lirą, fletem i dźwiękiem skrzypiącej podłogi. W innym pomieszczeniu – wypełnionej słoikami i tajemnicami piwnicy – słyszymy szklaną harmonię, ale i leniwy puzon i wibrafon. Przez rzekę Prypeć, przewiezie nas chór z akompaniamentem wioseł i Ukraińskiej bandury. To było niezwykłe przedstawienie i również głęboko zakotwiczone w czasie i miejscu, gdyż po zakończeniu cyklu, budynek wraz z dekoracjami i elementami scenografii został zburzony. Była to część specyfiki tego projektu. Poczucie przemijalności przeciwstawione sile wspomnień.







„ (…)nie polecałbym słuchania ścieżki dźwiękowej tego przedstawienia przed zaśnięciem…”


Kolejny projekt to był „Goldfish” – monolog stworzony przez Suzie Hardgrave dla teatru LaMama w Melbourne. To groteskowa, niepokojąca i mroczna opowieść o losach bohaterki, której jedyny przyjaciel – złota rybka o imieniu Terry – stopniowo zamienia się w zaborczą i manipulacyjną istotę eksponującą ciemne zakamarki psyche głównej bohaterki.  Była to już kolejna współpraca z tą artystką jak i na tej scenie – to umożliwiło zarówno głębsze zrozumienie wielowymiarowego scenariusza jak i techniczne zaadaptowanie się do możliwości i ograniczeń techniczny sceny.  „Szkieletowymi” elementami była tu woda i odgłosy mieszkania: zegar, metronom, rury, głosy zza ściany. Również ludzki głos i analogowy dźwięk pierwszych instrumentów elektronicznych z pierwszej połowy XX wieku. W tym przedstawieniu również pojawiły się elementy psychoakustyczne czyli specjalnie wkomponowane elementy i częstotliwości – nie zawsze oczywiste – których zadaniem było uzyskanie określonej reakcji u widowni. Końcowy efekt ma dość silne efekty emocjonalne – nie polecałbym słuchania ścieżki dźwiękowej tego przedstawienia przed zaśnięciem…
Muzyka do trzeciego przestawienia powstała w sumie w Melbourne, jednakże sam projekt został stworzony w Paryżu. Była to spektakl wyprodukowany przez Human Dance – Francuską kompanie teatralną pod dyrekcja choreografki Francoise Jasmin, specjalizującej się w pogłębianiu repertuaru opartego na Japońskiej tradycji tańca Butoh.  Sztuka „Au Coeur de Charlot” jest oparta na biografii Charlie Chaplin’a i na jego swoistej filozofii życia i sztuki, którą tworzył. Wielu z nas patrzy na te stare, czarno-białe filmy jak na skanseny kultury, artefakty sztuki filmowej. Jednakże, poza tą komiczną fasadą znajduje się głębia przemyśleń i uniwersalnych schematów które są tak samo aktualne dzisiaj jak i prawie sto lat temu.  W sztuce Charlie Chaplina bardzo silny jest motyw poszukiwania prawdy, podczas gdy w tle obserwujemy całą paletę społecznych zachowań: od barbarzyństwa do współczucia i nadziei. Jednostka jest w stanie zrozumieć siebie dopiero po konfrontacji z otaczającym światem…
Muzyka do „Au Coeur de Charlot” jest specyficzna w swej wymowie. Nie jest dosłowna. Bawi się stereotypami tylko po to by uwidocznić nasze własne ograniczenia w pojmowaniu. Jednocześnie ma w sobie o wiele więcej ciepła i melancholii. Jednym z takich stereotypów jest dźwięk akordeonu, który w połączeniu z mandoliną tworzą swoisty, geograficzny wektor umieszczający nas właśnie we Francji, w Paryżu.  Jednocześnie muzyka do tego projektu ma charakter dosyć rytmiczny, podlegającym wyczuwalnym rytmom choreografii Butoh, która w swoich założeniach jest tradycyjnie minimalistyczna i swobodnie rozłożona w czasie – muzyka podkreśla odwrotność tej percepcji: pokazuje wielowymiarowość, intensywność powolnych figur i złożoną dynamikę z pozoru minimalnych gestów. Słychać tu elementy quasi-filmowe, ale również kameralny skład na marimbę, smyczki, eksperymenty z nagraniami wiatru i oddechu. Na marginesie dodam, że jeden z tematów melodycznych użytych w spektaklu pochodzi z solowego utworu „Your Footprints Through the Forest” na gitarę klasyczną – skomponowanego w 2016 i wydanego w Australii kilka miesięcy temu. Utwór zadedykowałem mojej żonie, Oli.  Wracając do „Human Dance”, przedstawienie było wykonywane w samym Paryżu, ale i w Antwerpii, i Brukseli. W najbliższych miesiącach będzie to też Genewa i Salzburg.

Adam Dobrzyński: W 2014 roku natomiast skomponowałeś muzykę do „Gan Eden” – teatr tańca z Hong Kongu  „Pleroma Theater Company” sięgnął do gnostyckich zwojów biblijnych. Opowiedz proszę  o tym

Piotr Nowotnik: Tak. Zeke Li, dyrektor artystyczny Pleroma Theater Company, oparł Gan Eden na treściach z tzn. Nag Hammadi Scriptures – znanych też jako „Zwoje znad Morza Martwego”. Są to manuskrypty obejmujące w swej treści okres biblijny i nawiązujące do opisów stworzenia świata, raju i początków ludzkości i naszych ziemskich przypadłości. Teksty z którymi przyszło mi pracować napisane były w języku Koptyjskim – czyli języków starożytnych chrześcijan z górnego Egiptu. Miałem do dyspozycji fonetyczną wersję, jednakże dochodzenie poprawnych akcentów było poniekąd oparte na wsłuchiwaniu się w starogrecką wymowę gdyż przez wieki obydwa tę języki funkcjonowały obok siebie w tamtych rejonach. Efektem był niemalże godzinny album złożony z czterech utworów wokalnych i siedmiu instrumentalnych. Wokalistka – Shakira Searle – która śpiewała moje utwory już wcześniej w zespole Umanee – mieszka teraz w Portland, USA i to właśnie stamtąd na odległość nagrywaliśmy jej głos.  Muzyka do Gan Eden ma w sobie wiele elementów klasycznych i wszystkiego tego czego możemy się spodziewać po dużych estradowych produkcjach – połączenie stylów, orkiestrowe brzmienie, perkusje, chóry itp. Co jednak najważniejsze, jest tam bardzo wyraźna, wymuszona treścią polirytmia, starożytne instrumenty takie jak lira grecka, tureckie kemence, dudy szwedzkie i szkockie – czyli instrumenty , które raczej historycznie nie wystąpiłyby obok siebie. Jednakże w „Gan Eden” muzyka pozwala zrozumieć uniwersalny charakter treści i wpisaną w umysł nowoczesnego człowieka siłę przekazów antycznych, biblijnych, mitologicznych i historycznych. Dlatego rozgrzeszone w tym kontekście jest użycie koptyjskiego tekstu z gitarą elektryczną, dudami, syntezatorem i klawesynem…

Adam Dobrzyński: Jak na nich trafiłeś?

Piotr Nowotnik: Spotkaliśmy się na Facebook’u poprzez przyjaciółkę – miłośniczkę teatru, antropologii i historii sztuki

Adam Dobrzyński: Masz na swoim koncie również współpracę z australijskim producentem Marlo Hoogstraten (MaRlo)…

Piotr Nowotnik: Zgadza się. Marlo jest jednym z największych Australijskich DJ-ów i producentów muzyki Trance – czyli gatunek, z którym raczej nie miałem zbyt wiele do czynienia w przeszłości. Australian Music Center otworzył dwa lata temu specjalny fundusz na rzecz współpracy muzyków „odległych gatunkowo”. Wysłałem moją propozycję projektu i okazało się że zarówno AMC jak i Marlo mój projekt przypadł do gustu. W skrócie, zaproponowałem by wyprodukować transowy kawałek w oparciu o tradycyjne instrumenty. A konkretnie, lirę korbową. Nagraliśmy wiele tekstur, melodii, riff’ów i powstał z tego utwór „Magical” zaprezentowany na Electric Daisy Carnival w Nowym Jorku w 2016 a potem w Sydney i Melbourne. Tak też po raz pierwszy w historii EDM, wystąpił na scenie człowiek z lirą korbową – czyli ja (śmiech – przyp. AD)  Było to niesamowicie odkrywcze, nowe doświadczenie. Spotkałem się z olbrzymim entuzjazmem, chęcią współpracy, poznania i otwartością na nowe pomysły. „Magical” został wydany przez Armada Music i obecnie razem z Marlo pracujemy nad ukończeniem kolejnego utworu. Na marginesie dodam, iż okazało się że razem z Marlo mieszkamy prawie po sąsiedzku.

Adam Dobrzyński: A praca z Hee Ra Yoo – i Wasz wspólny projekt „Cerebrum” – to też ważne Twoje osiągnięcie…

Piotr Nowotnik: Tak. Z Hee Ra Yoo zaczęliśmy pracować nad choreografią i utworem, które miały być zaprezentowane w cyklu „Periapsis Dance and Music” w Nowym Jorku. Regularnie są tam prezentowane przedstawienia ze świata tańca i muzyki współczesnej o bardzo szerokim wachlarzu stylistycznym. Sam show opiera się na dwóch głównych elementach: choreografii i muzyce na żywo. Jest to układ „jeden tancerz” i „jeden muzyk”. Spośród moich instrumentów, Hee Ra zdecydowana była użyć liry korbowej. Akurat w tym samym czasie pisałem pracę na temat specjalnych technik i artykulacji na ten instrument więc zdecydowałem się sprawdzić moje teorie w praktyce.  Efektem jest pierwszy w historii spektakl łączący taniec nowoczesny z nietradycyjnym brzmieniem liry korbowej.

Adam Dobrzyński: Pierwszy w świecie tego typu projekt… łączący taniec nowoczesny z brzmieniem liry korbowej!

Piotr Nowotnik: Precedens nie był celem sam w sobie – tak po prostu ułożyło się historycznie.

Adam Dobrzyński: Warto też polskim fanom muzyki podkreślić, ze masz na swoim koncie nominacje do Best Soundtrack Album 2013 – Australian Guild of Screen Composers I Apra…Opowiedz proszę, o tej nominacji, z kim walczyłeś, kto wówczas wygrał…

Piotr Nowotnik: Ta nominacja to była dla mnie niespodzianka. Muzyka do filmu „Journey” – autorstwa Marco Kamareddine – to był jeden, wielki eksperyment z teksturą, brzmieniem i rytmem. Film miał swoją premierę w Cannes w kategorii filmów krótkometrażowych, jednakże sama nieokrojona ścieżka dźwiękowa to była ponad godzina muzyki wykonanej przy pomocy instrumentów zarówno tradycyjnych jak i elektronicznych. Jest tam sopran, saz Turecki grany smyczkiem, Słowackie flety alikwotowe ale i elektroniczna perkusja, sample, loop’y. Film jest bardzo wizualny, pokazuje pejzaże z pogranicza Australijskiego buszu ale i obrzeża zurbanizowanych terenów – tam gdzie ciężko zdecydować czy to człowiek wkracza w naturę czy to natura skrada się do naszych domów, na nasze drogi i chodniki. To właśnie te wizualne aspekty, szerokokątne ujęcia czubków drzew i głównego bohatera przebijającego się przez leśne odstępy Australii sprawiły, że chciałem ukazać coś osobistego w tej interpretacji muzycznej. Coś, co nie podlega prostej klasyfikacji i daje obrazowi miejsce do „oddychania” i budowania poczucia miejsca. Okazało się, że to podejście spodobało się jurorom Australian Guild of Screen Composers i Australian Performing Rights Association i zdecydowali się nominować moją muzykę do nagrody. W tej samej kategorii nominowany był Richard Tognetti – znakomity kompozytor, skrzypek i dyrektor artystyczny Australian Chamber Orchestra – z muzykę do „Storm Surfers”, Josh Abrahams za ścieżkę do „Woody” i Rafael May, którego ścieżka dźwiękowa do filmu „Black Water” zdobyła nagrodę.




Adam Dobrzyński: Ten rok to nowe wyzwania, nowe projekty. Pierwszy nazywa się Letters to Nepal. Opowiedz proszę.

Piotr Nowotnik: „Letters to Nepal” to pochodzący z Syberii duet. Anton i Eugenia mieszkają od lat w Nowym Jorku i tutaj też tworzą swoją muzykę. Ich twórczość jest bardzo mocno nacechowana świadomością społeczną, przemyśleniami dotykającymi spraw ludzkości i ekologii – jest tam bardzo dużo oryginalnych tekstów i silne wpływy muzyki świata. Przebijają się też elementy unikatowe dla Syberyjskich tradycji szamańskich i animistycznych. Tworzą w oparciu o głos i programowalną elektronikę. Spotkaliśmy się przez wspólnych znajomych i zaczęliśmy rozmawiać o muzyce, instrumentach, fletach, instrumentach smyczkowych i perkusji. Od słowa do słowa i okazało się, że muzycznie dość sporo nas łączy. Synergia zadziałała – wystąpiliśmy razem w Rockwood Music Hall i The Delancey na Manhattanie i w tej chwili planujemy występy w Bostonie i kolejne w Nowym Jorku.

Adam Dobrzyński: Biblioteka audio prostego instrumentu- kolejny Twój projekt…

Piotr Nowotnik: Tak. Taki „poboczny” projekt. Od paru lat produkuję biblioteki audio dla producentów i kompozytorów. Są to specjalnie wyedytowane i zaprogramowane nagrania moich oryginalnych instrumentów jak również stworzonych syntetycznie, które może „załadować” do samplera i grać np. na Szwedzkich dudach czy drumli przy pomocy zwykłej klawiatury. Jest to oparte o sampler Kontakt wyprodukowany przez Native Instruments. W USA poznałem wirtuoza prostego instrumentu z Indii: Khartal, czyli tzw. kości, bądź kołatki. Jest to instrument perkusyjny ze specjalnie dobranego drewna i mający niesamowicie ekspresyjne możliwości „bawienia się” z rytmem. Biblioteka będzie się składała z całych fraz, które automatycznie synchronizują się z tempem danego utworu bądź projektu i współgrają z nim tak jakby był to żywy, studyjny muzyk.





„Seven Seas” jest nie tylko silnie nacechowany emocjonalnie – ma w sobie również zawarte pierwiastki tego co doświadczyłem muzycznie przez ostatnie lata: inspiracje muzyką, którą poznałem, jak również tą, którą odświeżyłem w swej pamięci”.


Adam Dobrzyński: Seven Seas: Short Stories of an Immigrant for Piano Solo – tak się nazywa kolejny Twój projekt.

Piotr Nowotnik: To seria utworów inspirowanych faktem oddalenia od swoich korzeni kulturowych i społecznych. Utwory w niej zawarte to jakby impresjonistyczne miniatury, malowane ze wspomnień, z romantyzujących wizji jakie pamiętamy z młodości – takie, jak miejsca, zapachy, doznania z dzieciństwa bądź lat szkolnych. Jest to seria refleksji nad rolą wspomnień i przeszłości w odnajdywaniu naszego miejsca w świecie. Szesnaście lat w Australii doprowadziło mnie do momentu, gdzie mogę już swobodnie rozmawiać na takie tematy i rozważać filozoficzne aspekty naszych społecznych zależności. „Seven Seas” jest nie tylko silnie nacechowany emocjonalnie – ma w sobie również zawarte pierwiastki tego co doświadczyłem muzycznie przez ostatnie lata: inspiracje muzyką, którą poznałem, jak również tą, którą odświeżyłem w swej pamięci. Cykl będzie wykonany przez pianistkę polskiego pochodzenia w Melbourne i wydany przez muzyczny dom wydawniczy Wirripang w 2018 roku.


Adam Dobrzyński  Całkiem niedawno skończyłeś tez swoją pracę magisterską. Wreszcie. Opowiedz o niej. Czego dotyczy, co udowadniasz…

Piotr Nowotnik: Niespodzianka! Piszę o tak zwanych „Rozszerzonych Technikach (Extended Techniques)” na lirę korbową. Udowadniam, że nie jest to część kulturowa skansenu i że tradycja lirnicza nie skończyła się w baroku. Piszę, że nowoczesna lira korbowa to bardzo mobilny i ekspresyjny instrument zdolny wykonywać muzykę atonalną, jazz, muzykę popularną i eksperymentalną. Dołączona tam jest godzinna kompozycja na kwartet smyczkowy i lirę jak również opracowana specjalna rozkładówka z zapisem nutowym oryginalnych bądź też wcześniej nieopisanych technik.

Adam Dobrzyński: Wiem też, że komponujesz utwór inspirowany Nowym Jorkiem…

Piotr Nowotnik: Tak. Tercet smyczkowy zatytułowany „Thorrablot" – czyli nawiązujący do dawnego Islandzkiego święta zimy – właśnie w tym okresie tu przyjechałem i tutejsza zima była dosyć przeżyciem dla kogoś kto nie widział śniegu od kilku lat. Sięgnąłem do korzeni Islandzkich, gdyż sztuka północy zawsze mnie fascynowała a i melodyka i struktura utworu nawiązuje do muzyki ludowej ludów Skandynawskich. Stopniowo jednak jak utwór powstawał, zauważyłem, że wpływ miejsca odbija się w moim myśleniu o tej muzyce – jej klimat rozjaśnił się nieco, powędrował w bardziej współczesne idiomy, zachęcił do eksperymentów z brzmieniem instrumentów i interakcją pomiędzy wykonawcami.  Dla mnie jest to pewnego rodzaju studium nad zagadnieniem twórczych procesów myślowych pod wpływem otoczenia: co bym napisał gdybym komponował to w Australii? W Polsce? W Islandii?  Utwór jest prawie skończony. Zamierzałem dokończyć go w NYC i tutaj też zrobić jego premierę, ale upływ czasu nie zawsze nam sprzyja i niektóre projekty muszą zaczekać ustępując miejsca innym. Będzie on opublikowany najprawdopodobniej na początku przyszłego roku w Australii. Jeśli się uda, chciałbym go też wysłać do Europejskich wykonawców. No i zawsze mogę zabrać go ze sobą do Szwecji w 2018 roku…


Adam Dobrzyński: Właśnie. Stany Zjednoczone nie będą Ciebie zbyt długo gościć…

Piotr Nowotnik: Mam obecnie zaplanowany pobyt w Szwecji na początku 2018 roku. Dostałem tam rezydencję kompozytorską w Visby gdzie przez miesiąc będę współpracował z lokalnymi muzykami. Stamtąd jest rzut kamieniem do Polski, tak więc nie wykluczam że zawitam – poza tym chciałbym żeby Stanisław Nogaj – doskonały Polski lutnik i budowniczy lir – odrestaurował nieco moją lirę korbową, na której podróże po świecie odciskają techniczne piętno. Przygotowuję się też do realizacji projektu „Seven Seas” – chciałbym być w studiu, gdy pianista będzie nagrywał moje utwory.

Adam Dobrzyński: Europa stwarza większe możliwości kompozytorskie?

Piotr Nowotnik: Europa to przede wszystkim wielkie udogodnienie logistyczne. Godzina lotu dzieli nas od większości stolic, kolebek kulturowych, niesamowitych skupisk artystycznych w każdym znanym języku. Taka różnorodność daje niemalże nieograniczone możliwości fuzji – krzyżowania pomysłów, zawierania nowych kontaktów i wspólnego tworzenia bez potrzeby „rujnowania skarbonki” na bilety lotnicze.

Adam Dobrzyński: Kiedy będzie można zobaczyć, usłyszeć Ciebie w Polsce?

Piotr Nowotnik: Niestety niczego nie mam w najbliższych planach. Mam plany długodystansowe, które obejmują polską premierę „Siedmiu Mórz” jak również reaktywację kilku projektów lirniczych z krajowymi muzykami, to jednak musi chwilkę poczekać aż ogarnę moje sprawy w innych częściach świata.

Adam Dobrzyński: Jak z perspektywy emigranta dostrzegasz zmiany zachodzące w naszym kraju

Piotr Nowotnik: Pytanie podchwytliwe i zdecydowanie skomplikowane. Tak często słyszy się głosy, że jeśli ktoś mieszka za granicą to nie ma prawa wypowiedzi – to dosyć krzywdzące, bo wiele osób mieszkających poza Polską potrafi spojrzeć na sprawy z nowej perspektywy, z poza „systemu”. Ciężko być samokrytycznym bez spojrzenia w lustro. A same zmiany polityczne? W obecnych czasach, żaden kraj – nawet Korea Północna – nie jest w 100% niezależny. Wszyscy jesteśmy uwikłani w sieć zależności. Zaprzeczanie temu wydaje się mało rozsądne. Zresztą historia zawsze się powtarza, problemy powracają – w innych maskach, w innych czasach i miejscu – ale dzieje się tak dlatego, że podwaliny wszystkich problemów leżą w ludzkiej naturze. Możemy zmienić system, inaczej go nazwać, zmienić sobie hymn, godło, flagę i kolor oczu, ale w środku będziemy bardzo podobni zarówno do naszych przodków jak i dalekich potomków. Wiedza, doświadczenie, nowe wartości społeczne, nowoczesne spojrzenie na naukę – to wymaga o wiele więcej czasu i zaangażowania by odcisnąć się w społecznej świadomości narodu albo grup społecznych w stopniu, który można by nazwać „dotrzewnym” – zmieniającym kurs historii, paradygmatów, sposobu w jaki myślimy jako gatunek. Obecnie tych rozbieżności jest za dużo i jak na dłoni widać siły, który jedynie zyskują w tym zamieszaniu. Wiadomości to cała seria relacji z konfliktów pomiędzy nami wszystkimi, potem te konflikty rozkłada się na czynniki pierwsze, potem dodaje ideologię, a stąd tylko krok od kolejnego zarzewia problemów. Ludzie to chłoną, bo to jak patrzenie na wypadek samochodowy – czujemy przerażenie, szok, ale nie odwracamy głowy. Podświadomie chcemy potwierdzić, że tamci są źli i że reszta świata jest przeciwko nam – tak jest łatwiej żyć: mając „wrogów” którzy ponoszą winę za wszystkie nasze niedociągnięcia. Nie chcę się jednak zagłębiać w politykę. To temat nie do ogarnięcia bez kłótni, sprzeczek i wojen, tak więc proponuję byśmy trzymali się tego co estetycznie dobrze na nas wpływa .



1.     

      Adam Dobrzyński: Porównując oba rynki muzyczne, australijski i amerykański, jakie są w nich podobieństwa, różnice…




Piotr Nowotnik: Podobieństwa to na pewno wysoki poziom artystyczny, techniczny, konkurencyjność, sprawna edukacja muzyczna, dostępność funduszy na sztukę itp. Myślę, że oba rynki są proporcjonalne do populacji. Ze względu na geopolitykę, przez Amerykę przechodzi więcej „ludzkiego potencjału”, co generuje większe ilości ewentualnych pomysłów, projektów i możliwości rozwoju i współpracy. Australia z kolei stoi na dość wysokim poziomie, jeśli chodzi o edukacje muzyczną i o zaangażowanie artystów bezpośrednio w życie społeczne. Bardzo hojnie są fundowane projekty działające wśród konkretnych mniejszości, grup społecznych bądź też ukierunkowanych na promocje tzw. „Australijskich wartości” czyli wielokulturowości, wspólnego zaangażowania, dostępności do sztuki oraz zaangażowania społeczności rdzennych we współczesną kulturę.

Adam Dobrzyński: Czy „American Dream”, to tylko metafora kontekst czy może mityczna idylliczna wizja Stanów, które w rzeczywistości rozczarowują, zaskakują, bawią?

Piotr Nowotnik: Myślę, że jestem tu za krótko, aby w pełni się wypowiedzieć, tak więc mogę jedynie polegać na moich pierwszych wrażeniach. Wydaję mi się, że termin „American Dream” bardziej był adekwatny w latach pięćdziesiątych czy osiemdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy to polityczne, społeczne i ekonomiczne różnice budowały bardzo zdywersyfikowane obozy myślenia. Obecnie, ten termin chyba stracił swój blask i można na niego popatrzyć historycznie. Oczywiście, dla kogoś kto ucieka przed prześladowaniem i wojną jest to jak najbardziej realny synonim, jednakże równie dobrze mógłby to być dowolny kraj w Europie lub część krajów, będących niegdyś zaliczanych do „Trzeciego Świata”. Z założenia staram się nie wchodzić na tematy polityczne, gdy mowa jest o muzyce. Moim zdaniem zbyt wielu artystów angażuje się w politykę, ale to temat rzeka, więc odpuszczam….

Adam Dobrzyński: Dzięki za rozmowę

Piotr Nowotnik: Dziękuję i do następnego razu.

Komentarze

Nowsza Starsza