Zapraszam do
zapoznania się z rozmową z niezwykle ciekawą artystką.
Piosenkarką, która mówi o sobie, że jest „czasem spokojna i
nastrojowa, czasem porywcza i pełna energii – Eva jest artystką o
wielu twarzach. Owiana nutą tajemniczości podróżniczka i
artystka, pochodząca z Barlinka. Absolwentka wyższych studiów
muzycznych. Ze szczególną wrażliwością dba o wartościowy
przekaz muzyczny. Artystkę charakteryzuje przede wszystkim
rytmiczny, popowy repertuar, ciepłe, pełne dystansu teksty oraz
barwne stylizacje sceniczne, z licznymi elementami etnicznymi.
Inspiracji poszukuje m.in.: w kulturze żydowskiej czy zwyczajach i
folklorze Bliskiego oraz Dalekiego Wschodu. Eva swoje utwory wykonuje
w kilkunastu językach.Dzięki licznym podróżom, mogła czerpać
inspiracje i koncertować w wielu krajach świata. Na swoim koncie ma
już cover francuskiego utworu do filmu “Maria Skłodowska –
Curie” – “Szafirowy Blask”, napisany przez Michała
Wojnarowskiego. Współpracowała też z Marcinem Nierubcem oraz
Michałem Zabłockim przy utworze „Będzie po co żyć”, który
jest drugim singlem na koncie artystki”. Tyle inofrmacji z
oficjalnej strony wokalistki. Teraz czas na fakty.
„kobiecie można wybaczyć
wszystko, tylko nie zniszczone paznokcie”
Adam Dobrzyński: Kobieta wiele
twarzy ma. Ta prawdziwa. Ta najbardziej autentyczna. Ile twarzy masz
Ty?
Eva: I tu Cię zaskoczę. Wprawdzie,
jak powiadają „la donna e mobile”, ale ja mam tak naprawdę
tylko jedną twarz. Tyle, że… za każdym razem inaczej wygląda…
Przede wszystkim ta inność wychodzi
na jaw na styku świata prywatnego z zawodowym. Pamiętam, kiedyś
występowałam na koncercie w bardzo wytwornej oprawie – istna
rewia mody! Jeszcze przed rozpoczęciem, w garderobie naszła mnie
jedna z melomanek, którą zresztą kojarzyłam z innych moich
występów i wiesz co?… Nie poznała mnie! Nie posunęłam się
wprawdzie do tego, żeby jej okazywać swój dowód osobisty,
(śmiech…przyp.AD) ale po długim i pełnym przekonania
tłumaczeniu, że „ja, to ja”, nadal widziałam w jej oczach
niedowierzanie i podejrzliwość, wręcz na granicy oburzenia.
Swoistym ukoronowaniem historii był moment po koncercie, gdy owa
osoba, podeszła do mnie i powiedziała: „Tak. Teraz wiem, że to
Pani…”.
Adam Dobrzyński: Eva to Twój
pseudonim artystyczny. A jaka jest prawdziwa Eva, ile w Tobie
„blasku, emocji, kaprysu, szafiru”?
Eva: Szafir – to mój ulubiony kolor.
I kamień też.
Adam Dobrzyński: A widzisz...
właśnie teraz zauważyłem kolczyki z szafirów!
Eva: No widzisz! Chyba prawdę
powiadają, że faceci rozpoznają tylko dwa kolory? (śmiech…przyp.
AD)
A wracając do rzeczy - ostatni punkt –
szafir – już przegadaliśmy, to może wróćmy na początek?
Blask? A która kobieta tak naprawdę
nie lubi blasku? Znałeś kiedyś taką? Bo ja nie! Oczywiście, do
dobrego tonu należy mówienie o tym „blasku wewnętrznym”,
rozświetlającym duszę, i takie tam… Cóż, ja lubię blask. I
nie będę ukrywać, że najbardziej ten swój własny,
(śmiech…przyp.AD) choć w miarę możliwości staram się trzymać
na bezpieczny dystans. Tu jednak przychodzi mi nieraz zmierzyć się,
ba, ostro walczyć, z tym „środkiem”, który wymienię na jednym
oddechu: emocje i kaprys…
Adam Dobrzyński: Czyli 100%
kobiety?
Eva: A wolałbyś może 100% faceta?
(śmiech…przyp. AD) Tak! Ja jestem kobietą i nie zamierzam się
tego wypierać, ani maskować. Ale wiem dobrze, że świat, w którym
przyszło nam żyć, jest bezwzględny, pełen odniesień
seksistowskich. A my, kobiety, musimy sobie w tym świecie jakoś
radzić. I te dwa narzędzia: kaprys i emocja, bardzo się nam w tym
przydają. Nawet sobie nie wyobrażasz, jaka ukryta siła drzemie w
tych niepozornych pojęciach…
Adam Dobrzyński: „Szafirowy
blask” to Twój debiut w sferze muzyki – nazwijmy to popularnej.
Jesteś wykształcona muzycznie, bardzo doświadczona w tym co
robisz. Z osiągnięciami. Dlaczego właśnie ta stylistyka Cię
pociąga?
Eva: Czy potrafisz sobie wyobrazić
mnie, śpiewającą na przykład Mozarta?
Adam Dobrzyński: Po tym, co
teraz usłyszałem? Miałbym chyba, hmmm trudności…
Eva: Otóż to! A takie były początki…
Ale nie do końca, bo od „zarania dziejów”, niejako drugim
torem, towarzyszył mi folklor, dając odskocznię od „powagi”. A
potem? To się działo trochę jakby samo. Niekiedy tzw. „obiektywne
okoliczności” sprawiały, że śpiewałam piosenki. I tak to szło,
aż wreszcie zjawił się jeden człowiek, „kulturalnie zakręcony”
– niejaki Alois Rostek. Stuprocentowy facet o naturze ze stali –
i to dosłownie, bo w tym biznesie działa niezwykle aktywnie. On,
jako pierwszy, dostrzegł mój potencjał w kierunku nowych obszarów
muzycznych. Pewnego dnia powiedział mi wprost: „Ty w końcu
zacznij śpiewać nowocześnie”! Trochę nam zeszło na wyjaśnieniu
sobie, co ta „nowoczesność” znaczy, (śmiech…przyp.AD) ale
ostatecznie się dogadaliśmy. Jak tylko zapadły decyzje między
nami, rozpoczął mozolną, ale niezwykle systematyczną pracę
„rebrandingową”. Tak powstała „Eva”. Było mi to zresztą
bardzo na rękę, stwarzało bowiem możliwość swoistego „resetu”
i nowego spojrzenia. Potem wyrabianie kolejnych kontaktów, dobór
repertuaru, aż doszliśmy do miejsca, w którym jesteśmy. Wszystko
dzięki jego konsekwentnym działaniom, oczywiście z zaangażowaniem
potencjału własnej firmy – Rosco Polska. To właśnie oni są
producentem wszystkich moich obecnych dokonań muzycznych.
Adam Dobrzyński: I jak?
Spodobało Ci się?
Eva: Nie powiem, że nie. Ale… nie
wszystko w tym świecie mnie pociąga. Przede wszystkim nie
chciałabym być kojarzona w tabloidach jako ta, której partner po
pijaku przejechał kota, czy coś w tym stylu… Chciałabym, aby
słuchacze odbierali przede wszystkim dzieło: ten blask, kaprys i
emocje płynące z muzyki, a nie z niby przypadkiem rozchylonego
dekoltu, czy spódnicy podwiniętej przy wysiadaniu z limuzyny na
czerwony dywan. Że też akurat Ci paparazzi wtedy tak tłumnie się
zjawiają – fascynujące, nieprawdaż?
Adam Dobrzyński: Ten utwór
promuje szczególny obraz. Opowiedz proszę o pomyśle, o tym jak
doszło do rejestracji tej piosenki. Dlaczego wybór padł właśnie
na Ciebie?
Eva: Właściwie – trudno dociec. W
tym czasie był na ekranach film „Maria Skłodowska Curie”.
Ludzie na niego chodzili – niektórzy się zachwycali, inni
krytykowali. Równocześnie w internecie pojawiła się z tego filmu
piosenka – „Lumière Bleue” szwajcarskiej artystki Nour. W
pewnym momencie ktoś rzucił hasło – „zróbmy polski cover”.
I tak poszło.
Adam Dobrzyński: Maria
Skłodowska- Curie- kim jest dla Ciebie ta kobieta.
Eva: Przede wszystkim – odważna.
Zdecydowała się działać w zasadzie na przekór wszystkim i
wszystkiemu: obyczajowi, tradycji, oczekiwaniom społecznym
kierowanym do niej, jako kobiety. A ona – nie! Nie będzie potulną
żoną, matką, zamkniętą w kuchni. Świadomie zamieniła garnki na
probówki. (śmiech…przyp. AD) A tak na poważnie, jestem dumna, że
Polka zaszła tak wysoko…
Adam Dobrzyński: Do tej
piosenki całkiem niedawno powstał piękny teledysk. Jest on
emitowany na kanałach Grupy Polsat. Opowiedz o nim. O idei, która
została w nim zawarta.
Eva: „Chemia w miłości, miłość w
chemii”. Cóż dodać jeszcze…?
Zauważ dwa plany: ten dawny i
współczesny. W obu ta sama para i temat nieśmiertelny – miłość,
pożądanie… Pojawia się tam również tajemnicza postać,
przeistaczająca się z koronkowej sukni vintage, we współczesne
dżinsy.
Adam Dobrzyński: „Szafirowy
blask” to Twoje pierwsze nowe muzyczne słowo. Ale wiem, słyszałem
kolejne. Opowiedz o nich.
Eve: „Będzie po co żyć” – to
chronologicznie kolejny utwór, którego muzykę stworzył Marcin
Nierubiec, a słowa napisał Michał Zabłocki. Muzyka, jak na ten
gatunek przystało – prosta, wpadająca w ucho. Już po jednym
przesłuchaniu można nucić refren. A słowa? Wydają się wyrażać
odwieczną tęsknotę do „wymyślania czegoś” – właśnie po
to, aby „było po co żyć”.
„Sięgnijmy gwiazd” – kolejna
kompozycja Marcina, a słowa… moje. Historia narodzin tego tekstu
była dość znamienna. Jeszcze przed powstaniem poprzedniej piosenki
siedzieliśmy pewnego razu z Alkiem (Alois Rostek – przyp. red.) w
kawiarni, zażarcie dyskutując nad jej koncepcją. Tematem dyskusji
była, między innymi, kwestia akceptacji tekstu. Nie będę tu
odkrywać szczegółów; powiem tylko, że w pewnym momencie dyskusja
weszła już na dość wysoki „poziom emocjonalny”. I wtedy
powiedziałam po prostu: „czekaj, ja Ci napiszę świetny tekst”.
Wzięłam dosłownie to, co było pod ręką – jakieś serwetki ze
stolika, zawzięłam się… i za godzinę był gotowy! I momentalnie
zapadła decyzja, że niezależnie od rozwoju wypadków, ten tekst
musi pozostać przy życiu. Ostatecznie tamtą piosenkę zaśpiewałam
ze słowami Michała… a Marcinowi niechcący załatwiłam następne
zlecenie… Pierwotnie tytuł miał pochodzić z innych słów tekstu
i brzmieć po prostu „Zbudujemy świat”. Tu jednak znów do akcji
wkroczył Alek, mówiąc, że „tam musi być żywioł, energia,
mierzenie wysoko…” – i tak ostatecznie powstało „Sięgnijmy
gwiazd”.
Adam Dobrzyński: Powiedziałaś
kiedyś „Całe moje życie, to jedna wielka podróż! Ale mam swoją
stałą przystań, do której zawsze
wracam.” Lubisz podróże, gdzie najbardziej?
Eva: Najbardziej, to chyba Afryka.
Byłam tam kilkakrotnie, w różnych regionach kontynentu.
Naprzywoziłam stamtąd całą moc pamiątek – ot, taka sobie
ichniejsza „Cepelia”. Autentyczność produktów, zdaje się
budzić niekiedy sporo kontrowersji… ale ładnie wyglądają na
ścianach i półkach. A kto tam się będzie interesował resztą…?
Adam Dobrzyński: Z tą
autentycznością, co masz na myśli?
Eve: Może trochę źle się wyraziłam.
Nie spodziewam się, żeby to, co się tam kupuje na bazarach, czy
wszelkiej maści pojedynczych kramikach, było jakąś maszynową
produkcją, czy importem z Chin. Ten biznes, na szczęście, nie
doszedł jeszcze do tego etapu rozwoju. (śmiech…przyp.AD) Nadal
pozostaje to manufaktura, tyle, że skala, w jakiej się to odbywa,
trochę odbiera tym pamiątkom aurę spontanicznego rękodzieła
ludowego. Ale, jak rzekłam: gdy rzecz już zawiśnie na ścianie, to
wszystko inne traci znaczenie.
„Żeby
rozwieszać pamiątki na ścianach, trzeba przede wszystkim mieć te
ściany”
Adam Dobrzyński: Masz jakąś
pamiątkę, która szczególnie przyciąga Twoją uwagę?
Eva: Owszem, tak. Jest jedna maska –
łeb żyrafy. Przywieziona z Zanzibaru już prawie dwa lata temu.
Wyobraź sobie, że… do dziś od czasu do czasu wydobywają się z
niej jakieś tajemnicze skrzypienia!
Adam Dobrzyński: Ooo…!
Eva: Właśnie – ooo! Nikt nie
potrafi wytłumaczyć, o co chodzi. Początkowo myślałam, że może
przywiozłam w niej jakiegoś afrykańskiego kornika, czy innego
robaka, który zjada ją od środka. Ale po takim czasie, to chyba
nie ma szans? Racjonalnie tłumaczę sobie, że pewnie jakieś
naprężenia w strukturze drewna pracują w takt zmian temperatury i
wilgotności bo oprócz rzeźbień, maska jest też misternie
sklejona z kilku kawałków. Ale wyobraźnia pracuje – zwłaszcza,
że wisi w holu na piętrze, gdzie z reguły światło jest
zgaszone, a dziwnym trafem, trzaski odzywają się wtedy, gdy nikogo
nie ma w pobliżu – a jak tylko podejdziesz i zaświecisz światło,
to z reguły ustępują – przejmujące, nieprawdaż?
Adam Dobrzyński: Doprawdy, aż
dreszcze przechodzą… A ta Twoja przystań, co to jest, gdzie się
znajduje?
Eva: Tak, naprawdę, to już nie wprost
o tym powiedziałam przed chwilą. Żeby rozwieszać pamiątki na
ścianach, trzeba przede wszystkim mieć te ściany. I to jest ta
moja przystań – dom, „własnoręcznie” zbudowany i urządzony
według mojego widzimisię. Dookoła ogród – niewielki - sam
wiesz, ile teraz kosztuje ziemia na terenach miejskich, ale własny,
urządzony tak, jak ja chciałam. Czasami, gdy wspomniane wcześniej
emocje i kaprys chwilowo starają się mnie sprowadzać na manowce,
tak sobie myślę, że najchętniej nigdzie bym się stamtąd nie
ruszała – zwłaszcza wtedy, gdy dom jest świeżo po sprzątaniu…
Ten dom to zresztą nie tylko ściany.
To też cała atmosfera w środku – świeże kwiaty w wazonach,
płonące świece, ogień tańczący w kominku. Ale przede wszystkim
ludzie – moi domownicy, którzy – to prawda: nieraz mają ze mną
nielekko. Ale się nie poddają! (śmiech…przyp. AD) Nie zawsze
mogą ze mną podróżować. Zawsze jednak, gdy wracam, czekają na
mnie z kolacją, winem i… bojlerem pełnym ciepłej wody na
relaksującą kąpiel w aromatycznych olejkach…
Adam Dobrzyński: Eva- jaka jest
prywatnie
Eva: Pozwolisz na małe wspomnienie z
dzieciństwa?
Adam Dobrzyński: Pewnie!
Słuchamy…
Eva: Mając kilka lat, mieszkałam wraz
z rodzicami – nauczycielami w rozłożystym parterowym domu na wsi.
Jako, że rodzice – zapracowani nauczyciele, wychodzili na cały
dzień do pracy, zostawałam w domu pod okiem opiekunki. Ta, jednak,
mając dość dużo obowiązków, nie zawsze była mnie w stanie
upilnować, czego skutkiem był notorycznie powtarzający się
scenariusz: przez okno mojego pokoju najpierw lądował na ziemi
wielki karton z zabawkami, a w ślad za nim ja. I z tym kartonem
wędrowałam po wsi, penetrując wespół z okoliczną dziatwą co
ciekawsze zakamarki wiejskiego świata. W tym czasie przylgnął do
mnie pseudonim – „powsiłajza”. (śmiech…przyp.AD) Znamienne
było, że przeważnie z tych wypraw wracałam z pudłem znacząco
lżejszym, gdyż co ciekawsze zabawki rozdawałam.
Chyba z tego czasu zostało mi
umiłowanie do podróży. Czasami mnie wręcz „nosi”, żeby
gdzieś pojechać, zobaczyć coś nowego, być tam, gdzie zwykły
ruch turystyczny nie dochodzi.
Adam Dobrzyński: A poza
podróżami i muzyką, co lubisz robić?
Eva: Zimą siedzieć przy kominku i
czytać, a latem – sadzić kwiatki w ogródku. Oczywiście w
gumowych rękawiczkach, bo jak wiadomo, kobiecie można wybaczyć
wszystko, tylko nie zniszczone paznokcie. (śmiech…przyp.AD) A jak
już wszystko nasadzę i popodlewam – to usiąść na tarasie i…
czytać.
Adam Dobrzyński: No właśnie.
Słyszałem, że dużo czytasz. Jakich autorów preferujesz, jaki
gatunek jest Tobie najbliższy?
Eva: Przede wszystkim kryminały i
thrillery medyczne. I nie pytaj, czemu. Taka już jest ludzka natura,
że lubimy wymyślać niestworzone historie o tym, jak się inni
zabijają. Nic na to nie poradzimy. Ale nie jest znowu tak, że
jakieś krwiożercze instynkty mną kierują! Raczej w tym gatunku
pociąga mnie zagadka – meandry ludzkiego intelektu, prowadzące do
wykrycia i ukarania sprawców. Może też jest w tym jakaś ukryta
tęsknota za sprawiedliwością? Tą taką brutalną, ale prostą w
rozumieniu. Przypominam sobie historię z mojego dzieciństwa, gdy
słuchałam różnych wersji „Kopciuszka”. I wiesz, która wersja
mi najbardziej odpowiadała?
Ta, którą mi opowiadała moja babcia.
W niej zła macocha wraz z siostrami trafiły do więzienia za
znęcanie się nad Kopciuszkiem.
Adam Dobrzyński: A jakich
autorów preferujesz?
Eva: Ze starszych – Agatha Christie,
a z nowszego pokolenia przede wszystkim Robin Cook i Tess Gerritsen.
Adam Dobrzyński: A jakiej
muzyki słuchasz na co dzień?
Eva: Sięgam po musical, muzykę
filmową. Ale lubię też głos Franka Sinatry, czy Barbry Streisand.
To są takie moje „nieśmiertelniki”, stanowiące swego rodzaju
bazę i odniesienie.
Adam Dobrzyński: Wiem, że w
mijającym roku zdążyłaś już odwiedzić kilka krajów: Malediwy,
Hiszpania, Ukraina, Włochy, Izrael, a także Australię i Nową
Zelandię. A wcześniej też USA, Chiny i Japonia. Czy Ty w ogóle
masz czas bywać w tym domu, o którym przed chwilą tak pięknie
opowiadałaś?
Eva: I przy okazji jeszcze całe
mnóstwo podróży krajowych! To prawda. Bywały wręcz momenty, że
przyjeżdżałam do domu tylko się przepakować i już na następny
dzień jechałam gdzieś dalej. To fascynujące, chociaż bywa
niekiedy męczące. Ale zbliża się ten czas, w którym na moment
wszystko spowalnia bieg, wchodzi na bardziej leniwe i rodzinne tory i
w tej chwili moje myśli zaczynają coraz bardziej być zajęte
przygotowaniami do tego szczególnego czasu
„Moje
marzenia nieustannie przekuwam w rzeczywistość”.
Adam Dobrzyński: Święta
Bożego Narodzenia, bardzo rodzinne święta. Jak je spędzasz w tym
roku?
Eva: Będą rodzinne, ale tym
razem również w podróży. Albowiem wyjeżdżamy, aby spotkać się
w szerokim gronie – z niektórymi krewnymi pierwszy raz od
dłuższego czasu.
Adam Dobrzyński: A co
chciałabyś by w tym roku przyniósł Ci pod choinkę Mikołaj?
Eva: Mikołaj przychodzi 6 grudnia. A
pod choinkę – Aniołek, Gwiazdka…, a u mnie w domu…
Gwiazdorek. I tu chyba mogę się pochwalić oryginalnością, bo u
nikogo ze znajomych o Gwiazdorku jeszcze nie słyszałam.
(śmiech…przyp. AD)
Adam Dobrzyński: No dobrze. To
co Ci ma przynieść Gwiazdorek?
Eva: Odpowiem trochę filozoficznie.
Wartości materialne przemijają. Czekoladki się zje, skarpetki, czy
rękawiczki pójdą na półkę, gdzie przemieszają się z innymi i
już nie będzie wiadomo, co od kogo…
Wartościami nieprzemijającymi są te
wspomnienia czasu wspólnie spędzonego z najbliższymi, rozmów,
„opowieści wigilijnych”… Myślę, że szczęśliwym zbiegiem
okoliczności będę w tym roku miała niebywałą okazję otrzymać
taki prezent, albowiem jedna z bardzo bliskich mi osób -z rodziny,
po wielu latach rozłąki, wraca do kraju i te Święta spędzimy
wspólnie. Jestem tym bardzo podekscytowana i czekam na tę chwilę z
niecierpliwością…
Adam Dobrzyński: Patrząc na
Ciebie, widzę przede wszystkim osobę szczęśliwą, zadowoloną z
siebie i życia…
Eva: Bardzo trafnie to zauważyłeś –
gratulacje! (śmiech…przyp.AD) Moje marzenia nieustannie przekuwam
w rzeczywistość. Wszystkim narzekającym chcę powiedzieć, wręcz
wykrzyczeć: „będzie po co żyć!”, „wymyślimy coś!”, i –
„sięgnijmy gwiazd!”. Oczywiście, nie ma nic za darmo. Żeby
zdobyć szczyt, trzeba się solidnie napocić. Czasami, niestety, też
pośliznąć się i polecieć chwilowo w dół. Najważniejsze
jednak, aby zaraz wstać i z powrotem podejmować wspinaczkę.
I tego chcę Wszystkim życzyć na
nadchodzące Święta i Nowy Rok!
Chcę tylko szybko poradzić każdemu, kto ma trudności w jego związku z kontaktem z Dr.Agbazara, ponieważ jest on jedyną osobą zdolną do przywrócenia zerwanych związków lub zerwanych małżeństw w terminie 48 godzin. ze swoimi duchowymi mocami. Możesz skontaktować się z Dr.Agbazara, pisząc go przez e-mail na adres ( agbazara@gmail.com ) LUB zadzwoń / WhatsApp mu na +2348104102662, w każdej sytuacji życia znajdziesz siebie.
OdpowiedzUsuńPrześlij komentarz