Przez lata była gwiazdą słynnego literacko-artystycznego kabaretu Wagabunda, współpracowała z największymi orkiestrami i kompozytorami w kraju. Spływały do niej lukratywne propozycje z Zachodu, ale piosenkarka, przywiązana w równym stopniu do rodzinnego Bielska, jak do krajowej publiczności, nigdy owym ofertom nie uległa. Za tę wierność sobie i za oddanie polskim słuchaczom ci odwdzięczali się przez długie lata – żarliwie wielbiąc artystkę i jej szlagiery. Od "Bo mój chłopiec piłkę kopie", "Serduszko puka w rytmie cha-cha", "Augustowskich nocy" przez "Wrocławską piosenkę", "Karuzelę", aż po "Deszcz", "Parasolki" czy "Do grającej szafy grosik wrzuć", żeby wymienić tylko te najbardziej popularne, Maria Koterbska prezentowała możliwości swojego głosu i pełną paletę scenicznych atutów. Publika mogła podziwiać jej rytmiczność, styl, nienaganną dykcję, wreszcie − wielki czar, którego znakiem rozpoznawczym stał się szeroki uśmiech piosenkarki. Doprawdy trudno znaleźć zdjęcie, na którym Koterbska nie uśmiechałaby się.

Wśród hitów Marii Koterbskiej jest jeden, który nie dość, że  najmocniej został z nią skojarzony, to jeszcze wyjątkowo odsłonił bezpretensjonalny urok artystki, jej radość, poczucie humoru i energię, jaką przekazywała słuchaczom. Co więcej − to od tej piosenki wszystko się zaczęło. A jaki ma ona tytuł? "Brzydula i rudzielec".

"W domu i w rodzinie nigdy niczego nie planowaliśmy. Nie tylko ze względu na moją pracę, która z normalnym, uregulowanym życiem nie miała nic wspólnego, ale po prostu tacy się urodziliśmy. Mamy to we krwi", przyznawała Koterbska w biografii napisanej przez jej syna, Romana Frankla. Mimo wrodzonej spontaniczności, gotowości na zmiany i otwarcia na wszystko, co przynieść może los, przez lata została wierna w miłości – do swojego jedynego męża i rodzinnego miasta.


Dzieciństwo Maria zawsze wspominała dobrze, jako okres spokoju, szczęścia. Skończyło się jednak szybko, gdy miała zaledwie piętnaście lat: "Wojna obeszła się z nami mało łaskawie. Niemcy zajęli dom, zabrali książki, obrazy, porcelanę. I wyrzucili wszystkich na bruk", wspominała w jednym z wywiadów. Rodzina na początku postanowiła poszukać schronienia poza miastem. Kiedy po tułaczce, jeszcze w czasie wojny, wrócili do swojego domu – wszystko zostało splądrowane. O powrocie do dawnego życia nie było mowy. Ojciec Marii, przed wojną nie tylko muzyk, ale też nauczyciel, zatrudnił się jako pomocnik szewca, potem jako drwal. W tym samym czasie starał się odbudować dawne środowisko kulturalne, odnowić kontakty z uczniami. Pewnego dnia został ostrzeżony, że przyjdzie po niego gestapo. Zdążył uciec.

Zniknięcie ojca nie obyło się bez konsekwencji – cała rodzina została zmuszona do opuszczenia domu. Najpierw zamieszkali w jednym małym piwnicznym pokoiku pewnego budynku. Tylko dzięki wytrwałości matki piosenkarki udało się wrócić do rodzinnego domu. Choć to zdecydowanie przekaz na wyrost: "Strych przebudowali rodzice już przed laty i powstał tam wtedy pokoik z kuchnią i małym przedpokojem. I właśnie tam pozwolono nam teraz zamieszkać. Reszta domu zajęta była przez Niemców. W ten sposób staliśmy się stróżami we własnym domu. Musieliśmy myć schody, dbać o porządek i czystość, sprzątać, a w zimie odgarniać śnieg", opowiadała Koterbska. W czasie wojny Marysia, której groził wyjazd na roboty do Niemiec, podjęła pracę jako szwaczka w pobliskiej fabryce sukna.

Okupacja nie była jednak pozbawiona jasnych momentów – w czasie wojny, na potańcówce, Maria poznała swojego przyszłego ukochanego męża, Jana Frankla. I on ratował się pracą jako szofer w wytwórni mydła, żeby uniknąć przymusowej wywózki do Niemiec. "Ta wielka miłość przeżyła wszystko i trwa do dziś", podkreślała Koterbska w swojej biografii.

Choć wojenne lata nie oszczędziły Koterbskiej i jej rodzinie ciężkich przeżyć, zakończyły się dla rodziny szczęśliwie: udało się odzyskać dom, a przede wszystkim – ojca. Maria, żeby wspomóc materialnie bliskich, imała się różnych zajęć: przepisywała na maszynie rozmaite dokumenty, prowadziła też niewielką prywatną bibliotekę. Ale jeszcze po wojnie tydzień spędziła w zimnej piwnicy siedziby UB. Brat Marii, Kazimierz, zasilił w czasie wojny szeregi AK i na nią także spadło podejrzenie o aktywność konspiracyjną, całe szczęście nie trwało to długo. Kazimierz został skazany na jedenaście lat pozbawienia wolności, z czego pięć za samo członkostwo w AK. W więzieniu politycznym Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w pod poznańskich Wronkach przesiedział trzy lata, przed dalszym odsiadywaniem wyroku uratowała go amnestia.


Życie zaczyna się stabilizować, czas wrócić na – zapoczątkowaną już przed wojną – ścieżkę edukacyjną. Koterbska zdaje maturę w ciągu trzech lat. Trudno nie zauważyć, że cały czas obraca się w centrum kulturalno-artystycznego życia Bielska, które aktywnie tworzą jej rodzice. Maria zaczyna też współpracę ze szkołą baletową Elwiry Czech-Kamińskiej, późniejszej współzałożycielki Zespołu Pieśni i Tańca "Śląsk" (notabene do wstąpienia w szeregi tegoż Maria będzie gorąco namawiana).

Do występów ze szkołą baletową Koterbska przekonuje zarówno swojego brata Kazimierza (wypuszczonego już z więzienia we Wronkach), jak i Janka – swojego przyszłego męża. "Kiedyś na występ w jakiejś miejscowości przyszła cała elita: ksiądz, aptekarz, burmistrz siedzieli w pierwszym rzędzie. Janek wyskoczył w turbanie, z gołym torsem, co już ich trochę zaniepokoiło, ale kiedy wyszłam ja, ubrana wyłącznie w firankę, to ksiądz proboszcz wstał i wyszedł, krzycząc: »Skandal!«. A my tańczyliśmy dalej, bo w końcu aptekarz i burmistrz zostali", opowiadała Koterbska.

Codzienność Koterbskiej wypełniają taniec w balecie, pokazy i rewie. Piosenkarka wiąże się też ze sceną Teatru Polskiego w Bielsku. "Powojenne życie kulturalne w Bielsku i Białej rozwijało się w zawrotnym tempie. Były to dla mnie, mimo wielu smutnych i tragicznych przeżyć, piękne, radosne i pracowite lata", będzie wspominać za kilkadziesiąt lat. Jesienią 1948 r., dokładnie siedemnastego i osiemnastego października, jak punktował Dariusz Michalski, na scenie bielskiego teatru Koterbska prezentuje się w grupie Jazzu Scenicznego Zygmunta Karasińskiego, "u boku profesjonalistów, między innymi Kazimiery Kaliszewskiej, Zbigniewa Kurtycza i Jerzego Michotka". Cóż z tego. Marysia tańczy, śpiewa, nawet swinguje, ale scena zdaje się odległym marzeniem. O kierunku jej życiowej ścieżki ma zadecydować przeklęta farmacja. Tyle że, jak wiemy, los zechciał inaczej.


Pierwszy występ Koterbskiej z "Brzydulą i rudzielcem" w "Melodiach świata", przypomnijmy -  najbardziej wówczas znanej audycji radiowej, spotkał się z wielkim aplauzem publiczności. "Kiedy zaśpiewałam tę intymną, głupiutką pioseneczkę, rozpętał się szał", opowiadała. Szaleństwo zasypujących radio listów nie pozostawiło Jerzemu Haraldowi i jego żonie wyboru – trzeba było stworzyć dla Marysi kolejne hity, zwłaszcza że – jak podkreślała Koterbska innym razem – "(…) miałam własny styl, śpiewałam inaczej niż inni artyści. Harald od razu to wyczuł i zaczął pisać dla mnie piosenki". Wśród nich warto wymienić przede wszystkim tytuły: "Chcę mieć mały domek", "Mój chłopiec piłkę kopie", "Zachodzi słoneczko", "Żaby i sport", "Srebrna mucha i ja", "Wrocławska piosenka".