Notowanie 1406

Paddy McAloon- frontman Prefab Sprout. Jeden z najlepszych songwriterów naszych czasów. Nie znacie go? Czas to nadrobić. Prefab Sprout debiutuje na 8.


My Private Chart

October 26, 2013

14 news

1
3
4
SIRENS
PEARL JAM
1
2
2
4
NEW
PAUL McCARTNEY
2
3
N
1
GUARDIAN ANGEL
GALAHAD
3
4
4
6
AND YET
STING
4
5
5
29
RHIANNE
RAY WILSON
5
6
6
9
3
2
EASY TIGER
SWAY
THOMAS DYBDAHL
LALEH
6
6
7
8
2
THE QUIET CROWD
MONIKA BORZYM
7
8
N
1
THE SONGS OF DANNY GALWAY
PREFAB SPROUT
8
9
N
1
LOVE ME AGAIN
JOHN NEWMAN
9
10
N
1
SWING LOW
BOBBY McFERRIN& ESPERANZA SPALDING
10
11
N
1
CARPET CRAWLERS
STEVE HACKETT& RAY WILSON
11
12
N
1
SOLSBURY HILL
LOU REED
12
13
1
2
11
11
ALL THE WAY
THRU THE WINDOW OF MY MIND
MATT DUSK& EDYTA GORNIAK
BETH HART
1
1
14
4
5
7
3
12
2
I AM DUST
SORRY SEEMS TO BE HARDEST WORD
THE CURSE
GARY NUMAN
SOPHIE TITH
AGNES OBEL
4
5
7
15
10
2
SERGELS TORG
VERONICA MAGGIO
10
16
18
16
13
8
CHEZ KEITH ET ANITA
EASY
CARLA BRUNI
SHERYL CROW
16
5
17
13
13
5
6
DRIVE
TRACES OF YOU
ANNEKE VAN GIERSBERGEN
ANOUSHA SHANKAR& NORAH JONES
8
9
18
14
2
ROAR
KATY PERRY
14
19
18
19
20
17
3
12
MIRRORS
EVERYTHING COMES DOWN TO THIS
CRY TO THE WORLD
JUSTIN TIMBERLAKE
GARY NUMAN
RENAISSANCE& IAN ANDERSON
3
17
7
20
22
5
DYING SLOWLY
TINDERSTICKS
20
21
12
7
CHILDREN
ORPHANED LAND
1
22
15
6
REGARDLESS
THEA GILMORE
4
23
15
9
WHO YOU ARE
JOHN MAYER& KATY PERRY
2
24
21
22
22
9
4
5
I COME WITH KNIVES
OFF THE SEA
FALLING
IAMX
MONIKA BORZYM
HAIM
18
22
22
25
23
14
DEPROVED (IRRETRIEVABLY LOST IMAGINATION)
RIVERSIDE
19
26
N
1
SALVATION I- OVERTURE/ SALVATION II- JUDGEMENT DAY?
GALAHAD
26
27
N
1
NOBODY’S FOOL
CHRIS NORMAN
27
28
N
1
YOU AIN’T ALONE
ALABAMA SHAKES
28
29
30
17
WHAT HAVE I DONE
LEANN RIMES& ALISON KRAUSS& DAN TYMINSKI
29
30
31
2
QUEENIE EYE
PAUL McCARTNEY
30
31
32
2
SHOW ME THE WONDER
MANIC STREET PREACHERS
31
32
33
34
21
19
HALO OF BLOOD
DARKEST WHITE
CHILDREN OF BODOM
TRISTANIA

32
32
33
29
20
GET TO ME
LADY ANTEBELLUM
29
34
26
27
28
12
12
9
MISS YOU
AGONY
SORROW
KENDRA MORRIS
JAMES LaBRIE
IAMX
26
27
28
35
24
13
NIGHT CAFE
OMD
5
36
35
4
KEEP IT REAL
TANITA TIKARAM
35
37
37
4
ELIZA
ANNA CALVI
37
38
38
20
JUST A FOOL
CHRISTINA AGUILERA& BLAKE SHELTON
38
39
39
14
INSTANT CRUSH
DAFT PUNK& JULIAN CASABLANCAS
39
40
40
15
DUNIA E
RICHARD BONA
40
41
41
42
11
9
BLACK NEW WAYO
JANO LA MAYA
RUDOLPH RUNDOLPH& THE FAMILY BAND& SANTANA
RICHARD BONA
41
41
42
N
1
HEARTBREAKER
ALABAMA SHAKES
42
43
43
9
A LITTLE STAR
BEATA PATER
43
44
44
15
I THROUGHT ABOUT YOU
ELIANE ELIAS
44
45
45
12
NO RAFANGE
VACLAV NECKAR
45
46
46
19
KINGS HIGHWAY
SCORPION CHILD
46
47
47
16
NOTHING HERE BUT LOVE
LENKA
47
48
48
17
I AWAKE
SARAH BLASKO
48
49
49
15
STARRY NIGHT
THE WAYNE SHORTER QUARTET
49
50
64
8
SKULLDIGGIN
BLACK JOE LEWIS
50
51
63
8
ELEVATE
THE WINERY DOGS
51
52
55
11
XANMAN
POND
52
53
51
52
11
6
ANGELS IN EVERYTHING
NEVER ENOUGH
BLUE OCTOBER
TARJA TURUNEN
51
52
54
53
6
THE ANATOMY OF A NERVOUS BREAKDOWN- ON THE SIDELINE
REVAMP
53
55
54
9
A CASE OF YOU
ANA MOURA
54
56
57
11
YOU’RE MINE
SCUD MOUNTAIN BOYS
56
57
58
9
MANANA DE CARNAVAL
NATALIE COLE
57
58
59
11
LA CROISES DES CHEMINS
HELENE SEGARA
58
59
60
11
GEORGIA
SOPHIE B. HAWKINS
59
60
61
11
BABY CAN I TOUCH YOUR BODY
CHANTE MOORE
60
61
65
8
GOOD MORNING WASTELAND
VISTA CHINO
61
62
66
8
TRO OG KRAFT
SATYRICON
62
63
67
7
DRIVE HOME
STEVEN WILSON
63
64
68
7
THURSDAY
PET SHOP BOYS& EXAMPLE
64
65
69
7
ROSES (LIVE)
RPWL& RAY WILSON
65
66
70
8
HAIL TO THE KING
AVENGED SEVENFOLD
66
67
71
6
HEY LAURA
GREGORY PORTER
67
68
72
4
PERFUME RIVER
FISH
68
69
73
4
FOXES
CAPTAIN CAPA
69
70
74
7
PERSONAL JESUS
SAMMY HAGAR
70
71
75
7
OATH OF THE ABYSS
DEVILDRIVER
71
72
76
5
GHETTO WOMAN
JANELLE MONAE
72
73
77
7
BIG TV
WHITE LIES
73
74
78
6
VIEUX CARRE
TROMBONE SHORTY
74
75
79
4
FUGITIVE AIR
OF MONTREAL
75
76
80
7
SUEONO CON ELLA
BUIKA
76
77
81
5
SVETLO
NO NAME
77
78
82
7
BLACK VALENTINE
CARO EMERALD
78
79
83
7
THE MAMBO CRAZE
DE PHAZZ
79
80
84
7
MOVING CLOUDS
YEAHWOON SHIN
80
81
85
4
A CAUSE DE L’AUTOMNE
ALIZEE
81
82
86
3
HIGH AND LOVE (UNPLUGGED)
COLDPLAY
82
83
87
3
FORSAKEN SAVIOR
GOV’T MULE& DAVE MATTHEWS
83
84
88
3
YOU NEVER LET ME DOWN
VERTICAL HORIZON
84
85
89
3
WRECKING BALL
ROBIN BECK
85
86
90
3
BEST I EVER HAD
GAVIN DeGRAW
86
87
91
2
LATER
BALTHAZAR
87
88
92
2
HOMELESS
MARIA MENA
88
89
93
2
MIDDAY MOON
FREDRIKA STAHL
89
90
94
2
IF ONLY AVENUE
RON SEXSMITH
90
91
95
2
I GOT YOU
JACK JOHNSON
91
92
100
2
SHOT REVERSE SHOT
JACK JOHSNON
92
93
96
2
ALIEN DAYS
MGMT
93
94
97
2
FALSE AWAKENING SUITE
DREAM THEATER
94
95
98
2
WHAT’LL I DO
LISA HANNIGAN
95
96
99
2
DREW
GOLDFRAPP
96
97
N
1
THAT’S WHAT THE WATER MADE ME
BON JOVI
97
98
N
1
LITTLE BLIMP
THE JOY FORMIDABLE
98
99
N
1
MISERY
MADNESS
99
100
N
1
CAUGHT IN THE STORM
GOO GOO DOLLS
100

Wypadły z topu: 11(11)PAPER DOLL- JOHN MAYER, 11(20)MONA LISA- GEORGE BENSON, 12(5)THE CHASING LIGHTS- STACEY KENT, 15(12)GOTT MUSS EIN SEEM ANN SEIN- SANTIANO, 16(3)CLAUDETTE- PETER JOHN BIRCH, 16(19)VICTIM OF RITUAL- TARJA TURUNEN, 17(12)MON RAYMOND- CARLA BRUNI, 17(19)RED- TAYLOR SWIFT, 18(7)EYES SO BLUE- JULIA AND THE DEEP SEA SIRENS, 25(11)MOONLANDER- STONE GOSSARD, 36(14)TALK TO ME- Y’AKOTO, 50(15)BACK SEAT LOVER- MAYER HAWTHORNE, 56(10)TOMORROW TOMORROW- ELEANOR FRIEDBERGER, 56(10)PERIOD OIECE- LLOYD COLE, 62(8)UNTIL IT’S TIME FOR YOU TO GO- JANE MONHEIT,



Choćby za oknami piękna była pogoda, 1 listopada i okolice tej daty mają w sobie coś magicznego. Naprawdę. Bardzo się cieszę, że ten czas ponownie spędzę ze słuchaczami…po drugiej stronie. Pisząc te słowa ponownie wracam pamięcią do absolutnych pewniaków na ten czas. „In Memoriam” Steve’a Hacketta czy „Anyone Can Light A Candle” spółki Jon Anderson i Vangelis wybrzmieć muszą koniecznie. Odkurzam przy okazji swoje półki w poszukiwaniu tych, o których zdążyliśmy już zapomnieć bądz całkiem niedawno i niespodziewanie pozostawili nas samych. To jest ich czas, to taka krótka chwila w roku, gdy powinniśmy pochylić się nad swoim życiem, bliskich, zastopować.
Ale to też niezwykły czas i ostatnie tygodnie muzycznej aktywności tych, którzy chcą w mijającym roku zaistnieć na listach sumujących sprzedaż płyt. Albo też w rocznych podsumowaniach. Bo jak pamiętacie zapewne, Ci którzy wydają płyty po 6 grudnia to albo desperaci lub też ci, którym na żadnych rankingach nie zależy. Jeśli jednak muzyk mówi, że go to nie obchodzi to albo jest kłamca albo nie do końca wie, co robi.
Na liście w tym tygodniu (słowa te piszę 29 listopada) w sumie można podsumować w ten sposób; duży ruch, wiele nowości choć bez spektakularnych ruchów w obrębie top 100…jak na poprzednim zestawieniu
15 piosenek spada a 14 debiutuje. Tak to się przedstawia w najprostszych słowach sytuacja na liście. A dokładniej?
Na pozycję numer 100 zupełnie nieśmiało wracają panowie z Goo Goo Dolls. To ich druga odsłona z najnowszej płyty.
Ich piosenki przyciągają słuchaczy jak magnes. Do tej pory przyciągnęły kilkanaście milionów fanów na całym świecie, którzy kupili ich płyty. Liczba ta na pewno się znacząco zwiększy po interesującym dziesiątym studyjnym krążku Amerykanów.
Niestrudzeni John Rzeznik, Robby Takac i Mike Malinin tym razem współpracowali w studiu z kilkoma producentami. Ale za to jakimi! Nad brzmieniem piosenek z płyty "Magnetic" czuwali Gregg Wattenberg (Train), Rob Cavallo (Green Day), John Shanks (Bon Jovi) oraz Greg Wells (Katy Perry). Kompozycje nagrano w studiach w Nowym Jorku, Londynie i Los Angeles. Co jest w albumie wspaniałego, czego nie było wcześniej? Ogromna, wylewająca się z każdej piosenki dawka radości i optymizmu. "Pracowałem z niewiarygodnie utalentowanymi ludźmi, od których wiele się nauczyłem. Z kawałków bije pozytywna energia. Komponując i nagrywając »Magnetic«, zmieniłem moje myślenie o muzyce i postanowiłem, że będzie zabawna, powstała w trakcie zabawy" – tłumaczy John.

Pozycja numer 99 to zdaje się trzecia odsłona ostatniej płyty formacji Madness.Wiele wody w Wiśle upłynęło od czasów bodaj największego przeboju grupy Madness "Our House", dla którego sławy nie bez znaczenia okazała się reklama pewnej kawy (jej smak zresztą w ciągu tych lat zdążył się podobno trzykrotnie pogorszyć - znak czasów), w której ów utwór beztrosko sobie pobrzękiwał, zacnie przykuwając uwagę kawoszy.
W grupie też sporo na przestrzeni lat się wydarzyło. Rozpad, reaktywacja, albumy solowe członków, a i raz na kilka lat pojawia się nowa płyta sygnowana nazwą Madness. Te krążki nie robią już wprawdzie szumu i furory, jak to miało miejsce z twórczością zespołu na przełomie lat '70 i '80, ale złym słowem obarczać ich również nie sposób. Ostatnie wydawnictwo o wdzięcznym, kosmopolitycznym tytule "Oui Oui Si Si Ja Ja Da Da" z ubiegłego roku  to także rzecz z gatunku tych, które ani grzeją ani mrożą. Od Madness jednak oczekuje się charakterystycznego dla grupy ciepłego brzmienia, bo i to przecież jeden z najważniejszych przedstawicieli ska jakich muzyka na świat wydała, a już na pewno najważniejszy w Europie. Słońce, Jamajka, wesołe podrygi - z tym ska się nam kojarzy, tyle, że nowe Madness to takie pop rockowe ska, ale w sentymentalnej nucie.
Już w drugim numerze, przyjemny dla ucha "Never Knew Your Name", panowie śpiewają: "Jest już bardzo późno w tej dyskotece”.  Taki nastrój swoistej dla albumu melancholii przebija się praktycznie w każdej piosence, bo nawet jak Madness stają się przebojowi to jednak uderzają w nuty podprogowo nostalgiczne. Są wprawdzie mocno pozytywnie bujające "My Girl 2" czy knajpiane "Misery", ale przeważa jednak duch atmosfery niedzielnej. Często Madness odchodzą na "Oui Oui Si Si Ja Ja Da Da" od ska, chociaż ten gatunek jednak przeważa, a takie na przykład "La Luna", w rytmie pasodoble, przypomina mi bardziej dokonania rosyjskiego Leningradu, a "How Can I Tell You" robi wycieczki w kierunku soczystego pop rocka. Wymieniłem tytuły kompozycji, które były na liście, a co dziś? Oczywiście pulsujący „Misery”.

Na 98 także z trzecią odsłoną ostatniej płyty wraca The Joy Formidable.
Przypomnijmy The Joy Formidable to walijskie trio indie-rockowe pochodzące z północnej Walii. Obecnie jednak zespół przeniósł się do Londynu i tam stacjonuje. W składzie The Joy Formidable są: Ritzy Bryan - wokal, gitara; Rhydian Dafydd - wokal, bas oraz Matt Thomas - perkusja.
Ritzy i Rhydian grali już wcześniej ze sobą w grupie Tricky Nixon, który później przekształcił się w zespół Sidecar Kisses. Jednak oboje wrócili do rodzinnego Mold i tam w 2007 roku założyli The Joy Formidable (w wolnym tłumaczeniu "niezwykła, nadzwyczajna radość"). Do składu dołączył jeszcze Matt Thomas (perkusja) i trio mogło już szykować się do robienia prawdziwej kariery. Często porównuje się ich do The Breeders, Arcade Fire, czy Yeay Yeah Yeahs. Krytycy już zdążyli zwrócić uwagę na zespół. Teraz czas na fanów. Na początku 2011 roku wyszła ich debiutancka płyta "The Big Roar". Wcześniej, bo w 2009 roku ukazał się mini longplay "A Balloon Called Moaning". Piosenka „Little Blimp” pochodzi z tegorocznego dzieła „Wolf’s Law”.

A na 97 jeszcze jedna (też trzecia) próba formacji prowadzonej przez Jona Bon Jovi. Album "What About Now"  ukazał się 26 marca. 19 czerwca grupa zagrała w Gdańsku swój pierwszy polski koncert.
Na "What About Now" znalazł się też nominowany do tegorocznych Złotych Globów utwór "Not Running Anymore", który został wykorzystany w filmie "Stand Up Guys". Ale jakoś przy ocenienianiu krążka nie zdobył żadynch punkcików. Stawiam więc na „That’s What The Water Made Me”.

Na 42 i 28 dwa nagrania na listę wprowadza kompletnie nie zauważona w Polsce formacja Alabama Shakes.
Alabama Shakes, czyli trzech chłopaków i dziewczyna na wokalu, pochodzą z mieściny na południu USA i grają prowincjonalnego, bardzo staroświeckiego rocka. Słychać silne wpływy Janis Joplin, bluesa, Otisa Reddinga, a nawet kapel pokroju Lynyrd Skynyrd. W sumie album brzmi jak zagubiona taśma zespołu z lat 60., nawet trwa niespełna 40 minut, jak ówczesne płyty. Ale to nie przeszkadza. Mimo tej ostentacyjnej staroświeckości „Boys & Girls” słucha się świetnie. Ogromna w tym zasługa charyzmatycznej Brittany Howard, która wyrasta powoli na godną następczynię Joplin. Statuetki Grammy jeszcze w tym roku nie zdobyli ale trzy ważne nominacje i fantastyczny występ podczas gali, zaliczyli.

Na 27 niezwykle ciekawy comeback. Chris Norman od dawna tworzy na uboczu rozpędzonego showbusinessu. Duże studia nagraniowe, wielkie sceny koncertowe, pozostawił już dawno za sobą. Nikt go z tamtego świata nie wyrzucał. Sam podjął taką decyzję na początku lat osiemdziesiątych, pozostawiając kolegów ze Smokie samym sobie.  Wybierając przy okazji trudną ścieżkę artystycznej samotności. W 1986 r. wydawać się mogło, że zrobił najlepiej jak mógł. Po nawiązaniu współpracy z Dieterem Bohlenem (kompozytorem Modern Talking), nagrał kapitalną rockowo-dyskotekową płytę "Some Hearts Are Diamonds" (1986). Jednak później nigdy już nie zbliżył się do tego osiągnięcia. Na gruncie komercyjnym, rzecz jasna. Późniejsze jego płyty, stały nawet często na wyższym poziomie artystycznym, ale nigdy nie udało się żadnej z nich, przywrócić dawnej chwały Normanowi. No, może poza rynkiem niemieckim, gdzie wciąż był jednak popularny. Tak zresztą jest do dziś. Może o tym zaświadczyć także i ta, najnowsza jego produkcja zatytułowana „There and Back”. Wiele na niej odniesień do czasów minionych, dobra to muzyka ale raczej tylko dla fanów chrypki Normana. Na top jednak dostał się numer „Nobody’s Fool” od dziś na 27.

Na 26 i 3 echa weekendu, pięknego weekendu o którym pisałem w oddzielnym poście czyli Warsw ProgDays. Kto by pomyślał że dane mi będzie rozmawiać ze Stuaertem Nicholsonem z Galahad. Rozmawiaći do tego jeszcze go zapowiadać. A usłyszeć po koncercie i jeszcze wcześniej pod sceną podziękowania…bezcenne.
Zespół przywiózł ze sobą dwa ostatnie albumy, wydane prawie równocześnie w ubiegłym roku. Na razie „opłynąłem”na punkcie „Beyond The Realms Of Euphoria”. Te kompozycje, które debiutują na liście to zresztą otwarcie całego piątkowego setu w Progresji. Pięknie.

Na pozycji numer 12 niespodziewanie i do tego pośmiertnie.
Ostatnim wydawnictwem muzyka jest nagrany z grupą Metallica krążek "Lulu" z 2011 roku.
Ostatni utwór znajdziemy na niedawno wydanym krążku sygnowanym imieniem i nazwiskiem Petera Gabriela "And I'll Scratch Yours" wydanym w ubiegłym miesiącu. Reed nagrał na niego cover Gabriela zatytułowany  "Solsbury Hill". To on debiutuje na topie, niezależnie od tego co się wydarzyło, bo miał i tak…zadebiutować.
Lou Reed zmarł w niedzielę rano, przyczyna śmierci muzyka nie została ujawniona. Wiadomo, że niedawno przeszedł przeszczep wątroby.
Reed był utalentowanym wokalistą, gitarzystą, autorem piosenek oraz producentem muzycznym. W 1964 r. współzałożył awangardowy zespół rockowy - Velvet Underground. Grupa zarządzana przez Andy'ego Warhola okazała się jedną z najbardziej wpływowych kapel w historii muzyki.
Amerykański magazyn "Rolling Stone" umieścił debiutancką płytę zespołu na 13. miejscu rankingu 500 najlepszych albumów wszech czasów. – To najbardziej proroczy album rockowy jaki kiedykolwiek powstał – tłumaczyli swój wybór krytycy muzyczni.
Wpływ krążka na światową muzykę był jednak znacznie większy niż jego sukces komercyjny. Pierwsza płyta Velvet Underground przez pierwsze pięć lat po wydaniu sprzedała się w nakładzie zaledwie 30 tys. sztuk.  – Myślę, że każdy kto kupił jedną z tych 30 tysięcy płyt, założył swój własny zespół – stwierdził legendarny producent muzyczny Brian Eno.
Zadziwiający jest fakt, że Lou Reed nigdy nie otrzymał złotej czy też platynowej płyty, ani podczas kariery solowej, ani w czasie grania w zespole. Artysta tworzył do samego końca – podczas swojej kariery współpracował z wieloma gwiazdami, m.in. Davidem Bowiem i Metallicą.
Reed osiągnął jednak umiarkowany sukces finansowy. Niezbyt spektakularny, ale pozwalający na gwiazdorskie wybryki. Jak wyliczył Pollstar, w ciągu 13 lat zagrał 161 koncertów solowych. Ze średnim dochodem wynoszącym 260 tys. dol. za noc, artysta zarabiał na występach solowych ok. miliona dolarów rocznie. Do tej kwoty dochodziły jeszcze wpływy ze sprzedaży płyt oraz dochód z pisania tekstów.
Zasoby artysty są całkiem okazałe, ale wciąż dalekie od tych, które zapewniają muzykom miejsce w rankingu najlepiej zarabiających celebrytów. Chć fortuna Reeda znacznie wzrośnie znacznie po jego śmierci, to mało prawdopodobne, by przekroczyła próg, pozwalający zająć miejsce na liście najlepiej zarabiających nieżyjących celebrytów magazynu "Forbes", który wynosi 7 mln dol.
Ale prawdopodobnie tego rodzaju rankingi mało go w ogóle obchodziły. Sam powiedział kiedyś w jednym z wywiadów, że muzykę rockową trzeba ratować przed wpływem niechcianych, kapitalistycznych, masowych instytucji takich jak MTV. 

Oczko wyżej debiutuje niezwykły duet Steve’a Hacketta i Ray’a Wilsona. Gdy w wywiadzie nagrywanym przy okazji premiery płyty  „Chasing Rainbows” Ray opowiadał o tym nagraniu, patrzyłem na niego z oczami szeroko otwartymi. Teraz wszyscy mogą posłuchać ich „Carpet Crawlers” z „Genesis Revisited II Selection”. Gorąco polecam. Miejsce dużo wyższe murowane. Kto wie, może to będzie number one?


Na 10 jeszcze jeden duet, tym razem Bobby’ego McFerrina i mistrzyni basu, Esperanzy Spalding.
Bobby to człowiek orkiestra, zdumiewający muzykalnością i nieprawdopodobną techniką wokalną. Potrafi sam stworzyć wielki show lub zaprosić wielotysięczną publiczność do wspólnego, wcale niełatwego śpiewania. A przy tym jest uosobieniem optymizmu, jakby jego przebój „Don't Worry, Be Happy" był równocześnie wyznawaną przez niego maksymą życiową. Najnowszą płytą „SpiritYouAll" Bobby McFerrin pozwolił sobie na odrobinę prywatności. Przede wszystkim dlatego, że tym albumem oddaje hołd własnemu ojcu. Robert McFerrin był zaś nie byle jaką postacią. Znakomity baryton, pierwszy afroamerykański śpiewak, który wystąpił w przedstawieniu w Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Zdarzyło się to w „Aidzie" w styczniu 1955 r. W tym samym miesiącu – po latach walki o zdobycie kontraktu – na tej scenie zaśpiewała też legendarna Afroamerykanka Marion Anderson. Ona przeszła do historii, o nim zapomniano.
Zarówno Anderson, jak McFerrin senior pobierali lekcje u słynnego chórmistrza Halla Johnsona, który wtajemniczał ich w sposób śpiewania spirituals. Sam posiadł tę wiedzę u swojej babki, która była niewolnicą na jednej z plantacji na południu USA.
Bobby McFerrin wspomina dziś, że jako dziecko przysłuchiwał się zajęciom ojca z Johnsonem. Można więc powiedzieć, że znajomość stylu spirituals posiadł z najlepszych źródeł i jest artystycznym praprawnukiem tych, którzy tworzyli tę muzykę.
Dziś dzieli się tą wiedzą na płycie, przypominając jednocześnie jeden z najpopularniejszych albumów ojca – „Deep River". Zaczerpnął z niego trzy utwory McFerrina seniora nagrane w 1957 roku. Dominują jednak klasyczne spirituals przemieszane z kompozycjami samego Bobby'ego McFerrina, takimi choćby jak nastrojowe, balladowe wyznanie „Jesus makes it good". Jeśli jednak pominiemy najsłynniejsze oryginalne songi, na przykład „Joshua" z powtarzającym się zawołaniem „Jericho, Jericho", słuchacz będzie miał kłopoty, co w tym zestawie jest tradycyjną, a co współczesną kompozycją. Świadczy to o bezbłędnym wyczuciu stylu przez Bobby'ego McFerrina. Wszystkie utwory zagrał z niewielkim zespołem, w paru numerach subtelnie wspiera go delikatnym śpiewem Esperanza Spalding. Są to opracowania współczesne, z nauk mistrza wokalista zaczerpnął zaś podstawową zasadę: szczerość interpretacji. McFerrin tym razem nie stosuje żadnych sztuczek wokalnych. Jego śpiew jest jak prawdziwa modlitwa: bezpretensjonalny i naturalny. Chyba dlatego nagrania mają ogromną wewnętrzną siłę. Artysta nie ukrywa, że w życiu prywatnym potrzebuje rozmowy z Bogiem. Prowadząc ją, zachowuje jednak swe niezmienne przekonanie, że wszystko w życiu dobrze się ułoży. Dlatego spirituals w jego wykonaniu dają słuchaczowi ogromną dawkę tak ważnego optymizmu.
Na top z dużym opóźnieniem wybrałem „Swing Low”, w myśl zasady, lepiej późno niż…

Pozycja numer 9 należy do debiutanta.
 Obdarzony fenomenalnym wokalem John Newman, to najnowsze objawienie brytyjskiej sceny pop. Komponujący od 14-tego roku życia artysta talentem porównywany jest do Amy Winehouse, a nawet największych mistrzów soul z wczesnych lat wytwórni Motown, jak Marvin Gaye czy James Brown. Małą zapowiedzią możliwości tego 22-letniego Brytyjczyka były 2 przeboje nagrane z zespołem Rudimental - „Not Giving In” i „Feel The Love”, w których artysta użyczył swojego głosu. Ale dopiero solowy singiel „Love Me Again” w pełni ujawnił talent Johna Newmana – nagranie z miejsca trafiło na sam szczyt UK Singles Chart, a także na 1. miejsce singli w iTunes aż w 14 krajach! W tym w Polsce, gdzie zarówno w iTunes jak i na liście najpopularniejszych utworów znajduje się w Top 5 od ponad dwóch miesięcy. Przebojowością może mu dorównać jedynie następny czekający w kolejce singiel Newmana – „Cheating”. Oba nagrania są jednak zaledwie przedsmakiem tego, co znajdzie się na debiutanckiej płycie, przewrotnie nazwanej „Tribute”. Album istotnie może być poniekąd hołdem złożonym takim mistrzom jak James Brown, czy Prince, ale podanym w bardzo nowoczesnej aranżacji i produkcji bliższej raczej dokonaniom Dangermouse, niż klasykom soul. Najważniejsze jednak na “Tribute” to pełen pasji głos Johna Newmana, głos, którego zwyczajnie nie da się zapomnieć. W ubiegłym roku postawiłem na Jake'a Bugga. W tym Newman? Zaczynam więc od „Love Me Again”.

Na 8 natomiast pojawia się jedna z moich ulubionych formacji …Prefab Sprout. A wszystko dzięki mojemu słuchaczowi, który szybko zareagowal i przywiózł mi ten album….z Niemiec. Dzięki Adam.
7 października ukazała się pierwsza od 2009 studyjna płyta brytyjskiego zespołu Prefab Sprout. Jest to jednocześnie ich pierwsza studyjna płyta od ponad 10-ciu lat, na której znalazł się w pełni premierowy materiał - poprzedni LP, Let's Change the World with Music", oparty był niemal w całości na nagraniach demo datowanych na lata 1992/1993. Nowa płyta podobno wypłynęła do sieci dwa miesiące temu pod tytułem "The Devil Came A-Calling", ale to raczej jej wersja demo, rozpowszechniona zresztą tylko w środowisku największych fanów. Możliwe, że kilka piosenek z płyty pochodzi z lat 2005-2006, kiedy Paddy McAloon stworzył jeden ze swoich licznych "nigdy niewydanych albumów" o niemal bliźniaczym tytule "Devil Came A-Calling". Warto bowiem przypomnieć, że lider Prefab Sprout (obecnie już tylko duet) chowa większość swoich projektów do szuflady i nigdy nie wiadomo, kiedy jeden z nich ujrzy światło dzienne. Poważne problemy ze słuchem skłoniły go do zaprzestania koncertowania i zawieszenia na długi okres działalności formacji, jednak "Crimson/Red" wydaje się być powrotem do świata żywych już na dobre. W końcu wystartowała (zamknięta w 2004 roku) strona zespołu, pojawił się nowy profil grupy na facebook'u. Osoby, które słyszały "Crimson/Red" w postaci przecieku "The Devil Came A-Calling" wypowiadają się na temat produkcji w samych superlatywach, mianując ją do rangi jednej z najlepszych płyt tego roku.
Kto wie, może i tak będzie w moim przypadku. Co prawda przecieków nie słuchałem ale oryginału zdąrzyłem się w zasadzie nauczyć już na pamięć.
Krążek zadebiutował w Szwecji na doskonałym 10 miejscu, w Norwegii jeszcze wyżej bo na 7 a w rodzimej Wielkiej Brytanii na 15 co jest najlepszym wynikiem od debiutu płyty „Andromeda Heights” z…1997 roku! U mnie „The Songs of Danny Galway” od razu na 8, co jest prawie (tuż za Galahad) najwyższą dziś premierą.

W top 10 warto też ponadto zauważyć obronioną 6 lokatę „Easy Tiger” Thomasa Dybdahla, który przed tygodniem wdarł się na tę lokatę podskakując aż o 91 lokat!
Thomas Dybdahl to posiadacz wyjątkowego głosu i wielu wyróżnień może z pewnością porzucić swoje zacisze, gdyż na spokój i odosobnienie nie pozwoli mu najnowsza płyta zatytułowana „What’s Left Is Forever”.
Nowy album prezentuje inną twarz artysty znanego dotąd jako twórca piosenek o miłości i śmierci. Obecny album wyznacza także początek jego współpracy z legendarnym, wielokrotnie nagradzanym statuetkami Grammy producentem i muzykiem, Larrym Kleinem (Joni Mitchell). Jak mówi Klein: „Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek był bardziej podekscytowany wydaniem albumu, jak teraz, gdy przygotowujemy obecną płytę. Mam wrażenie, jakbym stał się nagle innym człowiekiem”.
Płyta nagrana została w Los Angeles i Norwegii wraz z Larrym Kleinem jako główno dowodzącym projektem, przy udziale niezwykłych muzyków, poczynając od perkusisty Jaya Bellerose’a (Bob Dylan, Primal Scream), klawiszowca Jamie’go Mohoberaca (Biffy Clyro, Rolling Stones, My Chemical Romance) po skrzypka Vince’a Mendosę (Joni Mitchell, Bjork).
Wyjątkowy głos Dybdahla był powodem wielu pozytywnych opinii, jakie sformułowano pod jego adresem m.in. w Wielkiej Brytanii, gdzie NME okrzyknęło artystę „norweskim odpowiednikiem Nicka Drake’a”, a Q Magazine napisał, że to „jeden z najbardziej utalentowanych wokalistów i twórców piosenek”. Różnorodne działania artystyczne wypełniają pole aktywności muzycznej Dybdahla. Był już frontmanem wielokrotnie nagradzanej platynową płytą grupy The National Bank, współpracował też z fotografem Jean-Baptiste Mondino (Madonna, David Bowie, Bjork) i grafikiem - Phillipem Starckiem, zadeklarowanym fanem Dybdahla, który zaprojektował stronę graficzną dotychczasowych płyt artysty. Starck nie tylko mówi o Dybdahlu jako o swojej „muzie”, ale nadal, jak przyznaje, stara się nie tracić okazji do posłuchania artysty na żywo.
Thomas Dybdahl wyczarował tym razem zestaw różnorodnych utworów, od ulotnych i delikatnych, po bardziej zdecydowane muzycznie. Pejzaże dźwiękowe dla młodego pokolenia opierają się na pozornie „przezroczystej” technice. „Man On A Wire” lśni przestrzennym wokalem, z kolei Soulsister wywiedziona jest z prostego instrumentalnego motywu początkowego, którego spiętrzenie prowadzi do kulminacji czyniącej z tego utworu jeden z najmocniejszych akcentów całego albumu.
Do utworu „But We Did” powstał teledysk, którego autorem jest norweski reżyser Arilda Ostina Ommundsena, z którym Dybdahl współpracował już podczas kręcenia filmu Eventyrland, do którego ścieżka dźwiękowa autorstwa Dybdahla została nominowana do nagrody Bafta. W filmie wystąpiła m.in. znana aktorka Silje Salomonsen, która jest także członkinią zespołu tego artysty. Nakręcony teledysk to kawałek świetnego kina. To idealny wstęp do muzycznego świata Thomasa Dybdahla.
Trzynaście utworów zebranych przez artystę tworzy album, który za każdym kolejnym odsłuchaniem można odkrywać na nowo. Bez wątpienia przyszedł czas, by wreszcie zasiąść i wysłuchać jednego z najbardziej fascynujących głosów.
Polecam

A co na szczycie? Znowu zmiana lidera, z 1 aż na 13 spada duet Matta Duska i Edyty Górniak, by oddać palmę pierwszeństwa pięknej balladzie Pearl Jam „Sirens” pochodzącej z ich najnowszej płyty.
Podsumujmy.
W 1991 roku za sprawą swojego debiutanckiego albumu “Ten” Pearl Jam z mało znanej kapeli z Seattle stali się międzynarodową gwiazdą.
9 studyjnych albumów, setki unikalnych występów na żywo i setki oficjalnych koncertowych bootlegów. Zespól nadal jest doceniany przez krytyków, uwielbiany przez publiczność przy jednoczesnym sukcesie komercyjnym – ponad 60 milionów płyt sprzedanych na całym świecie.
W ciągu ostatnich dwudziestu lat zespół niezbyt się zmienił, nadal mocno osadzony w rock and rollu, lojalny wobec swoich społecznych i politycznych zasad, ale przede wszystkim do swoich fanów.
W 2011 Pearl Jam obchodził 20 rocznicę swojego istnienia.
15 października ukazał się 10 studyjny album, który Pearl Jam nagrał wraz z producentem Brendanem O’Brienem.
Pierwszym singlem zapowiadającym to wydawnictwo był utwór „Mind Your Manners”, który na mojej liście dotarł do 11 miejsca. I proszę, drugie nagranie i już sukces

Do miłego posłuchania

Komentarze

Nowsza Starsza