Jak ten czas szybko płynie. To było 25 i 26 maja 2012 roku - dwa piękne koncerty w warszawskim Klubie Palladium. Promocja świetnej płyty "Renaissance". Jakoś niewiele przed południem, tuż po śniadaniu Marcusa w jednym z warszawskich hoteli, w sobotę 26 maja, miałem przyjemność spotkać się i porozmawiać z nim. Oto pełny zapis tej konwersacji.
"Wszędzie gdzie jadę grać, w każdym mieście jest inaczej"
Adam Dobrzyński: Marcus, który to
raz w Polsce? Bo tak naprawdę to trudno policzyć.
Marcus Miller: Byłem tu wiele razy,
nawet chyba nie mógłbym zliczyć dziś ile- ale pamiętam, że mój pierwszy występ
odbył ię w 1996 roku. Sześć albo już siedem razy.
AD: Powiedz zatem co Ci się podoba,
kiedy przyjeżdżasz do Polski? Jest coś
wyjątkowego w naszym kraju?
Marcus
Miller: Przede wszystkim to, że ludzie tutaj kochają, naprawdę kochają muzykę.
Zresztą nie tylko kochają, ale przede wszystkim rozumieją. Rozumieją co robisz,
co się dzieje na scenie. I kiedy gram to jest nie tylko energia, ale przede
wszystkim zrozumienie. Nie ważne czy gramy delikatnie, akustycznie czy z
głośników płynie energiczny Funk, to jest ta sama publiczność i za każdym razem
czuć od nich pozytywną energię. To jest naprawdę fantastyczna rzecz, ta
wrażliwość na muzykę. I bardzo dużo energi… ludzie to czują…
AD: Powiedziałeś, że w Polsce ludzie mają
wrażliwość na muzykę, kochają ją.
Ale wydaje mi się, że jeżeli chodzi
o grę na instrumencie to
niewielu Polaków robi cokolwiek w tym kierunku
by się rozwijać. Jak myślisz dlaczego tak jest?
Marcus
Miller: W Stanach Zjednoczonych na przykład muzyka zawsze jest częścią Twojej
edukacji. W mojej młodości każdy musiał uczyć się w szkole gry na instrumencie.
Oczywiście potem sytuacja ekonomiczna się popsuła i zaprzestano edukacji
muzycznej. Jednak kiedy ja byłem młodym chłopcem, w szkole najważniejszymi
przedmiotami były angielski, matematyka i muzyka. To były podstawy edukacji, a
przede wszystkim ważny element życia. Z polskich muzyków znam Leszka Możdżera i
Tomasza Stańkę- są świetni- ekspresyjni, po prostu znają swoje rzemiosło- są
też czołowi na świecie w grze na swoich instrumentach.
Grałem też z moim mentorem Michałem
Urbaniakiem, Zbigniewem Namysłowskim, nie wyczuwam różnicy między polskimi czy
amerykańskimi muzykami.
AD: Zacząłeś edukację muzyczną dość
wcześnie, grasz na wielu instrumentach.
Klarnet, saksofon, gitara i
wreszcie to, co jest Twoim podstawowym
orężem - gitara basowa. Co było pierwsze?
Marcus
Miller: Mój ojciec jest pianistą, więc jakby naturalnie zacząłem najpierw uczyć
się gry właśnie na pianinie. Miałem wówczas trzy, może cztery lata. Nigdy
formalnie nie uczyłem się gry na tym instrumencie, nigdy nie brałem żadnych
lekcji. Ale pomogło mi to w zrozumieniu podstaw teorii, opanowaniu harmonii.
Kiedy miałem osiem lat rozpocząłem naukę gry na flecie prostym, potem w wieku
lat dziesięciu przyszedł czas na klarnet, a krótko potem – saksofon. Wreszcie w
wieku lat trzynastu zacząłem grać na basie i pomyślałem wtedy: „To mi się
podoba”.
Oczywiście nie zaprzestałem gry na innych instrumentach. W zasadzie formalnie wciąż grałem na klarnecie, gdyż w tamtych czasach nie uczono gitary basowej w szkole. Instrument był zbyt nowy, używany w grupach rockowych, w popie, RnB. Dziś bas jest moim naturalnym głosem w muzycznej fomie wypowiadania się.
Oczywiście nie zaprzestałem gry na innych instrumentach. W zasadzie formalnie wciąż grałem na klarnecie, gdyż w tamtych czasach nie uczono gitary basowej w szkole. Instrument był zbyt nowy, używany w grupach rockowych, w popie, RnB. Dziś bas jest moim naturalnym głosem w muzycznej fomie wypowiadania się.
AD: Skąd czerpałeś inspiracje kiedy
zaczynałeś grać na basie?
Marcus
Miller: Pierwszy był James Jamerson, potem wszystkie możliwe zespoły funkowe
lat 70’ –
War, Sly & the Family Stone, Isaac Hayes, Mandrill, Earth Wind and Fire,
Parliament. Z ich muzyki czerpałem inspirację, uczyłem się ich wszystkich
ścieżek basowych. Potem jednak zacząłem zagłębiać się w muzykę, uczyłem się
więcej jazzu. To spowodowało, że trochę zmieniłem kierunek. Odkryłem wówczas
Stanley Clarke’a, Jaco Pastoriusa. Im głębiej wchodziłem w jazz, tym więcej
pojawiało się inspiracji – dalej był Paul Chambers, Ron Carter, Samuel Jones,
czyli wielcy jazzowi basiści i kontrabasiści. Jeszcze był basista grupy The Crusaders.
Nazywał się Popps – Robert Popwell. Świetny basista.
Dziś jest jeszcze więcej
inspiracji, wielu doskonałych młodych artystów, szkoda wymienić jednego kosztem
reszty.
AD: Jesteś jednym z najbardziej
znanych i doświadczonych basistów na świecie.
Patrząc na młodsze pokolenie basistów, mniej
doświadczonych, a jednak
świetnych muzyków, jak sądzisz - kto mógłby
być godnym miana Twojego
następcy? Do kogo z nich masz największy
szacunek, kto według Ciebie
ma szansę stać się wielkim mistrzem basu?
Marcus
Miller: Nie wiem. Ciężko jest mi odpowiedzieć na to pytanie, bowiem dziś
większość basistów traktuje instrument bardziej jak gitarę o niskich
częstotliwościach. Kiedy ja dorastałem, bas był nieodzownym elementem popu, był
jego fundamentem. Wszyscy basiści mieli tego świadomość, wiedzieli, że stanowią
trzon grupy, są jej spoiwem. To powodowało, że myśleli inaczej niż współcześni
basiści. Dziś muzyka pop to syntezatory, elektronika. Zmienia się muzyka, zmienia
się podejście muzyków, wreszcie rola instrumentu. Dzisiaj basista nie uczy się
jak trzymać zespół w całości – robi to kto inny. Są świetni basiści, na
przykład Matt Garrison – syn Jimmiego Garrisona, który był basistą Johny’ego
Coltrane’a. Mat gra świetnie, chociaż ma zupełni inny styl. Jego gra jest
lekka, płynna, ale naprawdę bardzo go lubię. Kogo
jeszcze lubię…? Hadrien Feraud. Hadrien też jest bardzo dobry. Jego gra
jest bardziej old-schoolowa, ale potrafi grać i tak i tak. Ta dwójka to właśnie
moi ulubieni młodzi basiści.
AD: Jak doszło do Twojej współpracy
z Leszkiem Możdżerem? Jak się spotkaliście?
Marcus
Miler: Prozaicznie. Jego agent zadzwonił do mojego agenta i powiedział: „Leszek
robi coś wyjątkowego w Polsce i chciałby, żebyś wziął w tym udział”. To był
koncert „Solidarity Of Arts”. Odpowiedziałem, zgodnie z prawdą, że nie wiem kim
jest Leszek, więc niech mi przyślą jego muzykę. Przysłali. Stwierdziłem, że
jest świetny. Dopiero wtedy mogliśmy rozmawiać. Leszek przybył do Los Angeles,
usiedliśmy, opowiedział mi o swoim pomyśle, który zresztą bardzo mi się
spodobał. Poza tym skład – uwielbiam Eddiego Dannielsa, uwielbiam Nana
Vasconcelosa, Johna Scofielda. Pomyślałem – będzie świetnie!
AD: Grałeś z Milesem Davisem, z
Arethą Franklin, z Billym Idolem i wieloma
innymi gwiazdami. Z kim współpraca była
najciekawsza?
Marcus Miller: Milesa Davisa
poznałem mając dwadzieścia jeden lat.To król Jazzu. Ale spotkania z Arethą
Franklin, Chaką Khan, Lutherem Vandrossem, Davidem Sambornem czy Billy Idolem -
także były inspirujące. Każda współpraca coś Tobie daje, każda wnosi do życia
wiele pozytywnej energii, wzbogaca jako człowieka. Jestem bardzo szczęśliwy, że
poznałem tyle znamienitych nazwisk, na pewno jednak to nie jest koniec mojej
muzycznej drogi.
AD: Powiedz mi, jak wygląda fan
Marcusa Millera? Jacy są Twoi fani?
Marcus
Miller: Wszędzie gdzie jadę grać, w każdym mieście jest inaczej. W jednym
miejscu to publiczność zorientowana na Funk, w innym – na RnB, jeszcze gdzie
indziej to publiczność typowo jazzowa, czasem nawet smooth jazzowa. Ja nie
jestem typem smooth jazzowym, ale często tak mnie kwalifikowano. Grałem z
Davidem Sanbornem, z pop-jazzowymi zespołami lat 80-tych, jeszcze przed
powstaniem smooth jazzu. Dlatego niektórzy uważają mnie za prekursora tego
gatunku, czego w ogóle nie chciałem. Ale tak jestem kojarzony. Tam też są moi
fani, ale moi fani to też fani młodszego pokolenia basistów, nawet nastolatków,
przez starszą publiczność aż po fanów Milesa czy Arethy, czyli to najstarsze
pokolenie fanów jazzu. W zasadzie w tej grupie może być każdy – czarny, biały,
Latynos, młody stary, kobieta, mężczyzna. I to chyba jest najlepsze, że moja
publiczność jest zróżnicowana – to szeroki wachlarz osobowości.
AD: Opowiedz o nowej płycie, jaka
ona jest...
Marcus Miller: To pierwszy album
nagrany w studiu od pięciu lat. Jest na nim wszystko to, co inspirowało mnie
przez te ostatnie lata. Robiłem projekt z muzyką Stanleya Clarke’a, grałem we Francji,
z orkiestrą, muzykę Milesa Daviesa, z Herbie Hancockiem czy Waynem Shorterem.
Przyszła kolej na moją nową muzykę, w której są te wszystkie doświadczenia. W
pewnym sensie to mój renesans jako artysty, to bardzo ważna pozycja w mojej
dyskografii...
na rynku dostępna jest najnowsza płyta Marcusa Millera "Afrodeezia"
Prześlij komentarz