Siła perkusji
Nie tak dawno poznałem osobiście i muzycznie twórczość niezwykle utalentowanego perkusisty Piotra Budniaka. Z zespołem gwiazd Essential Gruop (Lichtański/ Skowroński/ Borowski/ Mika/ Wykpisz) zarejestrował fantastyczny album zatytułowany "Into The Life". Ale nieco wcześniej zmierzyłem się z solową twórczością Gniewomira Tomczyka. Wszystko za sprawą Krzysi Górniak, której muzyczna droga w naturalny sposób zetknęła ich na najnowszej płycie Gniewomira i tak od słowa do słowa, dźwięku do dźwięku - zapoznałem się z "Event Horizon". A potem było kilka zaskoczeń, kolejnych odkryć, bo mój dzisiejszy bohater (znaczy rozmówca a bohater - przedstawionego poniżej wywiadu) nie z jednego muzycznego pieca jadł, ba - z niejednej współpracy słynie. Warto byście i Wy zapamiętali jego nazwisko
(...) "po obejrzeniu filmu „Dobosz” byłem już prawie spakowany aby wyjechać do Stanów Zjednoczonych i zostać werblistą w orkiestrze marszowej".
Adam Dobrzyński: Gniewomir
Tomczyk – nowa postać na rynku muzycznym w Polsce ale.. . niezwykle doświadczona.
Pamiętasz jak to się wszystko zaczęło?
Gniewomir Tomczyk: To było tak
naprawdę od zawsze. Pamiętam jak tata jako małego chłopca zabierał mnie na
koncerty Pata Metheny’ego oraz na festiwal Jazz Jamboree. W najmłodszych latach
najbardziej interesowałem się aktorstwem oraz śpiewem. Występowałem w Teatrze
Muzycznym Roma oraz Buffo. To był świetny czas. Do tej pory pamiętam
zapach kulis teatru. Spędzony tam
długie chwile pokazał mi absolutną magię jaka
związana jest ze sceną! Moi
rodzice chcieli jednak bardziej ukierunkować moją pasję
do muzyki i w ten sposób pojawiła
się szkoła muzyczna I stopnia gdzie zdawałem na
fortepian oraz skrzypce. Niestety
nie dostałem się na żaden z tych instrumentów z
powodu rzekomo dużego wieku jak
na te instrumenty. Zaproponowano mi perkusję.
Z dystansem przystąpiłem do
egzaminów wstępnych po których dowiedziałem się że
jestem przyjęty. Pomyślałem, że
nawet może być fajnie, bo grać na zestawie w
zespole to atrakcyjna rzecz dla
młodzieńca. Niestety pierwsze zajęcia rozwiały moje
wszelkie nadzieje. Okazało się,
że zaczynam nauczkę od „cymbałków”, (ksylofonu- przyp.AD).
Byłem załamany, wybiegłem z sali
z płaczem i prosiłem mamę, aby mnie wypisała ze
szkoły. Ustaliła ze mną, że
jeżeli po miesiącu okaże się, że nie chcę dalej chodzić
wtedy od razu mnie wypisuje –
chciała żebym spróbował. Okazało się, że trafiłem na
świetną Panią Profesor Małgorzatę
Zeburę, która bardzo zainteresowała mnie
muzyką. Szczególnie poprzez dużą ilość
koncertów jaką wspólnie odbyliśmy. Graliśmy
przesłuchania, konkursy, audycje
itp. W okresie szkoły I st. Miałem na swoim koncie
kilka ogólnopolskich nagród oraz
występy m.in. w Filharmonii Narodowej. Pamiętam,
że do drugiego roku szkoły
muzycznej nie byłem jeszcze ostatecznie przekonany co
do mojej przyszłości w muzyce.
Było to bardzo ciekawe i pobudzało moje zmysły
jednak przełom przyszedł w
momencie kiedy pojechałem do Puław na Warsztaty
Jazzowe. Musiałem wtedy pojechać
z opiekunem ponieważ byłem najmłodszym
uczestnikiem. Trafiłem do klasy
Czarka Konrada. Pamiętam, że spotkanie z tym
artystą wywarło na mnie ogromny
wpływ. Totalnie zaraził mnie muzyką, swoim
podejściem do grania, grą na
zestawie oraz samym sobą jako człowiekiem. W czasie
warsztatów chodziłem, pod bacznym
okiem taty - rzecz jasna na jam session,
koncerty,
wykłady oraz uczestniczyłem
pośrednio w całym jazzowym stylu życia. Odkryłem
siebie w tym graniu, słuchaniu
jazzu do późna, rozmowy z ludźmi którzy byli nasyceni
pasją do muzyki. To doświadczenie
okazało się kluczowe w mojej decyzji o byciu
muzykiem. Wróciłem do szkoły i
moja praca wyglądała już inaczej. Po czterech latach zdałem do szkoły muzycznej II st. w
Warszawie. Uczyłem się tam pod bacznym i precyzyjnym okiem profesora Bogdana
Lauksa. W tym czasie zdobyłem I miejsce w Ogólnopolskim konkursie „Drum Battle”
w Legnicy. Jazz stał się moją pasją ale prawdziwa praca odbywała się przy
werblu, ksylofonie, wibrafonie, marimbie, kotłach itp. To był czas
kiedy dosłownie mieszkałem w
szkole. Nie miałem swojego pokoju w warszawskim
lokum więc większość szafek z
moimi rzeczami miałem w szkole. Bardzo sprytnie
przenosiłem swoje drobiazgi do
sali numer 5. Niestety, kiedyś jedynie sofy nie udało
nam się z kolegą wnieść do szkoły
(śmiech – przyp. AD). Tak naprawdę to były moje początki, tak przynajmniej
rozumiem ten okres w moim życiu.
Adam Dobrzyński: Dlaczego
perkusja?
Gniewomir Tomczyk: Nigdy nie
planowałem grać na tym instrumencie przed szkołą muzyczną. Jednak tak jak
wspominałem, warsztaty z Czarkiem Konradem, mój temperament który odpowiadał
dynamicznej perkusji oraz coraz lepsze wyniki w nauce wpłynęły na to, że
pokochałem ten instrument oraz
odkrywałem w nim siebie. Teraz nie wyobrażam
sobie grać na innym instrumencie.
Uwielbiam język rytmów oraz dźwięków jakimi
posługuje się perkusja.
Adam Dobrzyński: Jesteś uczniem
Krzysztofa Gradziuka. Jak wyglądała Twoja wielostopniowa edukacja, dzięki której
masz skończoną m.in. klasę perkusji uwaga… klasycznej.
Gniewomir Tomczyk: Tak.
Skończyłem PSJ im. Henryka Majewskiego w Warszawie. Miałem okazję uczyć się dwa
lata w starej siedzibie szkoły na ul. Bednarskiej a później rok w nowej
lokalizacji na ul. Połczyńskiej. To był bardzo fajny czas ponieważ miałem
okazję dotknąć trochę szkolnej historii a później wejść do nowo powstałej
szkoły. Ten okres była dla mnie szalenie istotny. Z profesorem Gradziukiem
zacząłem współpracę już przed szkołą
jazzową. Spotykaliśmy się w salce
i wspólnie ćwiczyliśmy. Potrzebowałem wsparcia
aby podjąć odważną, wtedy dla
mnie decyzję. Chciałem przerwać naukę w UMFC im.
F. Chopina filii w Białymstoku i
zdać do szkoły jazzowej na Bednarskiej. Krzysztof zrobił
dokładnie to czego potrzebowałem
- wziął mnie pod rękę i wszystko pokazał.
Przygotował do egzaminów
wstępnych. Naprawdę, może brzmi to niewinnie ale
pozostawienie 10 lat szkoły
muzycznej a następnie zrezygnowanie z magisterki
klasycznej gdzie życie powoli
zaczynało mi się układać i odnosiłem w tej dziedzinie
sukcesy, było dla mnie wyzwaniem.
Pamiętam, że na egzaminie wstępnym na
Bednarską grałem Billie's Bounce by Ch. Parker oraz Green Dolphin Street
by Kaper /
Washington. Cały dzień w nerwach
czekałem na wyniki ale opłacało się. Dostałem się
i rozpocząłem naukę na
Bednarskiej w klasie profesora Krzysztofa Gradziuka. Jeżeli
chodzi o zajęcia z nim i spędzony
prywatnie czas to nie jestem w stanie sobie
wyobrazić gdzie moja muzyczna
świadomość byłaby teraz gdyby nie on. Lekcje często
zaczynały się od słuchania
muzyki, m.in. Miles, Bobo Stenson, Esbjorn Svensson, Jack
deJohnette, Brian Blade i wielu
innych. Zawsze skupił uwagę na rozwijaniu
kreatywności a nie techniki samej
dla siebie. Ważne było po co gramy a nie co gramy.
Gradziuk był dużym zwolennikiem,
mojego planu zagrania (częściowo już zrobionego
w ramach jeszcze projektu Event
Horizon – przyp.AD) materiału na moim dyplomie. Tak się
ostatecznie stało. Wtedy był to
pierwszy poważny wykon z tym materiałem.
Jeżeli chodzi o klasykę to tak
jak wspominałem wcześniej moje początki były
związane ze szkołami muzycznymi a
następnie ze studiami. Rozpocząłem naukę w
UMFC im. F. Chopina filii w
Białymstoku. Moim profesorem wówczas był Henryk
Mikołajczyk. Świetny pedagog,
kotlista Opery Narodowej. Miałem z profesorem
świetny kontakt i nasze zajęcia
potrafiły przedłużać się do późnych godzin. Pamiętam,
że kładł ogromny nacisk na
kreatywność w graniu, na to abym moje dźwięki wynikały
z myśli muzycznej a nie z nut.
Zostawiał mi również dużo swobody. Mogłem np. na
ksylofonie zamiast koncertów
skrzypcowych grać standardy jazzowe a na wibrafonie
utwory Chick'a Core'e oraz
Gary'ego Barton'a.
Adam Dobrzyński: Studia w
Poznaniu, edukacja także przy Bednarskiej w Warszawie… w czym pomogła ci nauka.
Gniewomir Tomczyk: Nauka daje
dużo „narzędzi” do pracy. Rozwija i pomaga zrozumieć mechanizmy, którymi muzyka
się posługuje. Uświadamia ona artystę, daje możliwość korzystania z materiałów
jak i też zwyczajnie wpływa na sprawniejsze tempo jego pracy, np. znajomość nut.
Przez szkołę klasyczną poznałem mnóstwo przeróżnych instrumentów perkusyjnych, których
teraz mogę świadomie używać przy aranżowaniu utworów. Po zapoznaniu się z muzyką
orkiestrową klasyczną, graniu w orkiestrze jesteś wstanie lepiej lub może
bardziej świadomie układać niektóre partie. Wykorzystywałem często takie
zabiegi chociażby na płycie Event Horizon gdzie w niektórych utworach pojawiają
się drugoplanowe partie instrumentów perkusyjnych, zgrabnie towarzyszących
głównej melodii. Dużo też
wykorzystuję specyfiki grania
werblowego na zestawie. Nauka poszerzyła moje wyobrażenie
i dała świadomość do czego należy
dążyć ale jeżeli nie masz świrka, który codziennie pcha Cię do salki żeby
pograć to nic z tego nie będzie! Będziesz tylko teoretykiem (śmiech – AD)
Adam Dobrzyńskich: Wśród Twoich
mistrzów kogo i dlaczego byś wymienił
Gniewomir Tomczyk: Na pewno pierwsi
mistrzowie to nie perkusiści a gitarzyści, Pat Metheny i John Scofield. Tych
muzyków słuchał mój tata więc poniekąd byłem na nią „skazany”.
Jednak nie miałem oporów,
bezpośrednio ją odbierałem i czułem. Po jakimś czasie,
kiedy w repertuarze znalazł się
jeszcze George Duke, Herbie Hancock, Billy Cobham,
Medeski Martin & Wood, John
Zorn, Terie Rybdal, Chick Corea....nie rozumiałem jak
moi koledzy mogą słuchać innej
muzyki, z radia gdzie nie ma solówek itp. Nie
interesowałem się inną muzyką niż
jazzową oraz jego pochodną aż do czasu kiedy
mój kolega ze szkoły średniej
muzycznej, wręcz na siłę zaciągnął mnie na koncert Jojo
Mayera. Oddał mi swój bilet
ponieważ sam nie mógł się pojawić. Bardzo niechętnie
przyjąłem prezent, ponieważ nie
uważałem, żeby koncert projektu elektronicznego
był ciekawy. Taka muzyka
kojarzyła mi się jedynie z klubami i nudnym transem. Po
namowach Mateusza – poszedłem.
Okazało się, że bardziej nie mogłem się mylić.
Perkusista Jojo Mayer okazał się
czym czego dokładnie szukałem w bębnieniu na
zestawie. Nagrałem cały koncert,
który później słuchałem i uczyłem się na pamięć.
Mój jazzowy idealny świat legł w
gruzach!!! Pamiętam, że płytę Jojo Mayer
„Prohibited Beatz” na discmanie
słuchałem non stop przez chyba rok, znałem każde
uderzenie Mayera, w każdą
blaszkę. Był i jest dla mnie jednym z największych idoli. W
tym czasie zacząłem słuchać „The
Prodigy”, „Digital Mystikz”, The Chemical Brothers”
itp. Podczas kolejnych wyjazdów -
a było ich finalnie około siedem - do Puław na warsztaty
jazzowe prezentowaliśmy z
kolegami muzykę podążającą w stronę elektroniki.
Pojawiły się cover'owane kompozycję
Mayera oraz próby własnej twórczości. Cały
czas towarzyszyła im oczywiście
muzyka klasyczna. W tej dziedzinie wielkimi
autorytetami byli amerykańscy
werbliści np. John Beck, Jeff Queen, wibrafoniści
David Freedman, Gary Burton czy Nebojsa Zivkovic. Pomijam fakt, że
po obejrzeniu
filmu „Dobosz” byłem już prawie
spakowany aby wyjechać do Stanów Zjednoczonych
i zostać werblistą w orkiestrze
marszowej. Wracając na chwilę do zestawu to
zdecydowanym autorytetem był i
jest Cezary Konrad. Miałem ogromną przyjemność
poznać go na koncertach,
warsztatach oraz prywatnie. Najbardziej cenię w nim
niesamowitą wrażliwość jako
człowieka co przekłada się bezpośrednio na muzykę.
Nigdy wcześniej nie słyszałem,
żeby ktoś tak obrazowo i emocjonalnie mówił o grze
na perkusji która wydawać się
może akompaniamentem w zespole - nic podobnego.
Czarek zaszczepił we mnie
podchodzenie do zestawu jak do instrumentu
melodycznego. Pokazując swoją
pasję pozwolił odkryć ją we mnie. Pamiętam, że na
Warsztatach Jazzowych w Puławach
poznałem jeszcze wielu znakomitych
perkusistów, np. Marcin Jahr,
Adam Czerwiński, Sebastian Frankiewicz. To są
naprawdę świetni muzycy! Obecnie
jestem zafascynowany grą Marka Guiliany,
Adama Deitcha czy Richarda
Spavena. To są artyści, którzy jak dla mnie reprezentują
nowy rodzaj budowania frazy
rytmicznej – bardziej bitowej, elektronicznej.
Adam Dobrzyński: Bierzesz udział w wielu muzycznych projektach. Najpierw opowiedz o swoim kwartecie.
Gniewomir Tomczyk: Zawsze
marzyłem o własnym projekcie, w którym będą grali świetni, kreatywni muzycy a
zarazem moi przyjaciele. Udało mi się to osiągnąć właśnie teraz z Minti
(Martyną Kubicz), Kubą Więcekim
oraz Markiem Kądzielą. Część utworów
przearanżowaliśmy z mojej
ostatniej płyty „Event Horizon” a część jest zupełnie
nowych. Stale pracujemy nad
własnym charakterystycznym jazzowo – elektronicznym
brzmieniem. Ważnym elementem
projektu są grający w nim muzycy. Min t'i jest
świetną wokalistką, pianistką
oraz producentką. Jednocześnie gra na syntezatorze
bassowym oraz śpiewa. Jej neo –
soul'owy wokal znacznie poszerza brzmienie
zespołu. Kuba to młody,
piekielnie zdolny saksofonista, z którym personalnie bardzo
lubię współpracować. Marek to
kolejny ważny element zespołu. Jego podejście do
muzyki oraz planowanie plam
brzmieniowych idealnie zgrywa się z moją wizją tego
projektu. Zależy mi na tym aby
każdy z muzyków czuł się swobodnie personalnie oraz
muzycznie w moim projekcie.
Tworzymy bardzo barwny oraz zaskakujący team.
Zbieram nowe pomysły na kolejne
publikacje. W tym momencie poważnie rozważam
wydanie EP, na jesień lub wiosnę
przyszłego roku z kwartetem. Na płycie usłyszymy
dodatkowo remiksy znanych
polskich producentów.
Obecnie oprócz własnego projektu,
na stałe gram w zespole – XXANAXX.
Współpracuje z kompozytorem
muzyki filmowej Danielem Bloomem, z MIN t w jej
solowym projekcie. Dodatkowo wraz
z zespołem The Cookies pracujemy nad drugim
albumem. Gram również w
pop-rockowym projekcie z Martą Maksimiuk – nigdy
wcześniej nie myślałem, że będę
grał muzykę rock, a tu proszę – podoba mi się!
Kiedyś grałem nawet SKA-punk z
zespołem The Mugshots. Na początku byłem bardzo
zdystansowany ale później dotarło
do mnie, że nie można dyskredytować żadnego
gatunku. W muzyce najważniejsza
jest przecież energia, bycie razem, eksplozja
dźwięków. Dlatego też nie zamykam
się w jednym gatunku, obecnie staram się brać
udział w zróżnicowanych
projektach. Czuję ogromny głód wiedzy, nowych inspiracji i
muzyki. Jednak cały czas centrum
mojej uwagi i muzycznych preferencji stanowi jazz i
elektronika.
Adam Dobrzyński: Zatrzymajmy się
przy zespole Xxannaxx.
Gniewomir Tomczyk: Tak. To jest
świetny elektroniczny projekt znajdujący się obecnie na muzycznej fali.
XXANAXX to duet producenta
Michała Wasilewskiego oraz wokalistki Klaudii
Szafrańskiej. Miałem przyjemność
dołączyć do nich półtora roku temu. Graliśmy
wtedy na zasadzie Live Act, gdzie
realizowałem warstwę rytmiczną na całkowicie
akustycznym zestawie. Dogrywałem
swoje dźwięki do elektronicznym padów i sampli
Michała. Obecnie zespół rozrósł
się do kwartetu gdzie na wokalu, gitarze oraz
klawiszu gra Wojtek Baranowski.
Przy nowej płycie nastąpił też rozwój mojego
zestawu. Gram na tak zwanym
zestawie hybrydowym. Polega on na łączeniu za
pomocą samplerów, padów, brzmień
elektronicznych z akustycznych. Otwiera to
bardzo ciekawą przestrzeń gdzie
można łączyć, dopasowywać dźwięki akustyczne z
elektronicznymi tak, żeby ze sobą
współgrały, uzupełniały się w utworze. Jesteśmy
obecnie w trasie koncertowej,
która potrwa do końca Lipca. Następnie ruszamy w
Polskę na jesień.
Adam Dobrzyński: A w tym roku
pojawił się – no właśnie – projekt, zespół, album Event Horizon. Jak traktujesz
to muzyczne doświadczenie.
Gniewomir Tomczyk: Płyta jest
podsumowaniem moich muzycznych doświadczeń, relacji, marzeń ostatnich kilku
lat. Tak naprawdę każdy utwór znajdujący się na płycie Event Horizon
został napisany, nagrany w różnych
etapach, w różnym czasie. Na początku był to
projekt, później współpracowałem
jako duet z pianistą Andrzejem Mikulskim, z
którym powstało większość
kompozycji. Później jednak doszedłem do wniosku, że
najlepiej będzie podsumować ten
czas wydając płytę o takiej samej nazwie co projekt
– Horyzont Zdarzeń (Event
Horizon). Całość materiału była przeze mnie długo
dopieszczana i korygowana w
różnych studiach muzycznych, aby nadać płycie
jednolitego brzmienia i
ostatniego szlifu.
Adam Dobrzyński: Na ten album-
bądź co bądź debiutancki, zaprosiłeś całą plejadę gwiazd.
Gniewomir Tomczyk: Tak! Bardzo
się cieszę, że tak wiele wybitnych artystów zgodziło się wystąpić na mojej
płycie. Każdy z nich dodał coś zupełnie od siebie co w kontekście klimatu
albumu niesamowicie go
wzbogaciło. Muzycy czerpiąc ze swojego doświadczenia
muzycznego jednocześnie wchodząc
w koncepcję albumu nadali mu jeszcze
większego artystycznego wyrazu.
Adam Dobrzyński: Wielką rolę odegrała
na tej płycie, z mojego punktu widzenia, Krzysia Górniak.
Gniewomir Tymczyk: Jej wkład jest
nieco większy od zaproszonych gości, o których wcześniej rozmawialiśmy, ponieważ
skomponowała razem z Andrzejem Mikulskim dwa utwory znajdujące się na płycie.
Jest to ballada jazzowa „Dreaming of Love” oraz funk'owy, awangardowy utwór „Effigy”.
Spotykaliśmy się wielokrotnie wspólnie na próbach i poszerzaliśmy aranże,
rozbudowywaliśmy formy i struktury. W utworze „Effigy” nagrałem trzy różne zestawy
perkusyjne aby jeszcze bardziej wzbogacić różnorodność brzmienia.
Obawiałem się czy tym samym utwór
nie straci spójności ale ku mojemu zaskoczeniu
okazało się, że bardzo fajnie to
działa. Tak! Był to eksperyment ale jak najbardziej
udany.
Adam Dobrzyński: Jak wyglądał
proces związany z powstawaniem płyty.
Gniewomir Tomczyk: Jeżeli chodzi
o powstawanie i finalizowanie płyty w formie cyfrowej oraz fizycznej to praktycznie
wszystko musiałem zrealizować samemu. Było to ogromne wyzwanie, które na
początku wydawało mi się nie do pokonania a w obecnym momencie
odbieram to jako gigantyczną
lekcją. Po finalnym zamknięciu kompozycji nadszedł
czas do zebrania muzyków, którzy
nagrają partię instrumentalne. I w tym miejscu
zaczyna się długi czas spędzony w
różnych studiach muzycznych z różnymi artystami
oraz realizatorami. Najwięcej pod
względem realizatorskim swój udział ma Mikołaj
Urbański, który nagrał większość
instrumentów oraz zrobił bardzo dobry miks.
Nagrywałem również w studiu
Dariusza Leonowicza czy Jakuba Krukowskiego.
Ostateczne brzmienie nadał swoim
masteringiem znany producent muzyczny Michał
Przytuła. Jestem mu bardzo
wdzięczny za zaangażowanie i pracę jaką włożył w album.
Jeżeli chodzi o samo nagrywanie
utworów to wyglądało to dość skomplikowanie
ponieważ najpierw do samego
metronomu nagrywałem partię perkusji. Następnie
szukałem muzyków, którzy dobrze
odnaleźliby się w danym utworze. Efektem tego na
płycie gościnnie zagrali, m.in.:
Piotr Schmidt (trąbka), Patrycja Ciska (wokal), Martyna
Kubicz / Min t (wokal, recytacja),
Marek Kądziela (gitara), Maciej Kociński (saksofon
sopranowy), Mateusz Damięcki
(recytacja), Kuba Więcek (saksofon altowy),
Agnieszka Derka (flet), Mateusz
Smoczyński (skrzypce), Zdzisław Kalinowski
(klawisze), Karol Kozłowski
(bass), Wojtek Makowski (gitara), Volodymyr Antoniv
(mico korg), Łukasz Makowski
(kontrabas). Po nagraniach, w większości utworów
musiałem wybrać wersję
zarejestrowanego instrumentu. Czasami na płytę wchodziła
cała jedna ścieżka a momentami
musiałem długo wybierać pośród wersji aby uzyskać
odpowiednie brzmienie i frazę. Na
koniec dodałem jeszcze warstwę sampli, loopów
aby podbarwić i rozszerzyć
brzmienie utworów. Na te wszystkie jak i dalsze działania
w przeciągu półtora miesiąca
zebrałem na portalu Wspieramto.pl, znaczną sumę,
która pokryła większość kosztów.
Po zakończeniu pracy nad utworami przyszedł czas
na oprawę graficzną płyty.
Wychowałem się w domu artystów – malarzy, dlatego
przykładam tej sferze dużą wagę.
Zacząłem współpracę z młodym świetnym artystą,
studentem ASP w Warszawie –
Tomkiem Stelmaskim. Oprócz płyty Tomek stworzył
obrazy do każdego utworu, który
został okraszony lekką, nienachalną animacją.
Efekty naszej współpracy można
zobaczyć na YouTuBe gdzie znajduje się płyta w
formie obrazowej. Następnie
współpraca z tłocznią, drukarnią, patronaty medialne
itp. Masa pracy aby płyta
finalnie mogła znaleźć na pólkach sklepowych. Chciałbym w
tym miejscu bardzo podziękować SJ
Records oraz Piotrowi Schmidtowi, u którego
wydałem album.
Adam Dobrzyński: Płyta „Event
Horizon” to taka – w mojej klasyfikacji, muzyka tła, gotowy soundtrack do
naszej wyobraźni. Jak Ty sklasyfikowałbyś swoje dzieło. Ale proszę Cię też
opowiedz o poszczególnych kompozycjach składających się na całość.
Gniewomir Tomczyk: Płyta jest
bardzo różnorodna, przez to może dotrzeć do wielu ludzi na ich indywidualny
sposób. Utwory znajdujące się na płycie to rozbudowane, progresywne
kompozycje zahaczające o takie
gatunki muzyczne jak: jazz, avant-jazz, drum’n’bass,
dub, ambient. Połączenie muzyki
klasycznej z jazzowymi frazami przywołuje z kolei
skojarzenia z muzyką „trzeciego
nurtu”. Na płycie nie brakuje z jednej strony
kojących, leniwie sączących się
melodyjnych fraz jak i żywiołowych pełnych energii
solówek. Rzeczą jaka trzyma album
w całości oraz nadaje jej spójność jest jej
koncepcja i filozofia wynikająca
z mojej ogromnej fascynacji tematyką kosmosu,
fantastyką naukową, technologią
itp. Uwielbiam twórczość Stanisława Lema co
pośrednio przełożyło się na
album. Również częste sięganie po stylistykę jazzu oraz
drum and bass'u wpływa na
spójność płyty i pewną konsekwencje.
Koncepcję albumu oraz
poszczególne utwory mogę opisać w następujący sposób:
Horyzont Zdarzeń
(Event
Horizon) − w teorii względności, jest to sfera otaczająca
czarną dziurę lub tunel
czasoprzestrzenny, oddzielająca obserwatora zdarzenia od
zdarzeń, o których nie może on
nigdy otrzymać żadnych informacji. Innymi słowy, jest
to granica w czasoprzestrzeni, po
przekroczeniu której prędkość ucieczki dla
dowolnego obiektu i fali
przekracza prędkość światła. W związku z tym żaden obiekt,
nawet światło emitowane z wnętrza
horyzontu, nie jest w stanie opuścić tego
obszaru. Wszystko, co przenika
przez horyzont zdarzeń od strony obserwatora, znika.
W muzyce Event Horizon, to
granica między tym co postrzegalne i tym, czego nie
możemy nigdy poznać. Między
rzeczywistością, w pewien sposób przeciętną,
normalną, a czymś odchodzącym od
normy, wyrazistym, niecodziennym. To rodzaj
przestrzeni pełnej niedopowiedzeń
i nie dosłowności, gdzie nie ma kontrastu dobry–
zły, a wszystkie skrajne emocje i
wrażenia mieszają się ze sobą w najróżniejszych
odcieniach, barwach i
brzmieniach. Dla muzyków oznacza to, z jednej strony
czerpanie z pozyskanego już
doświadczenia muzycznego, a z drugiej - dążenie
do
odkrywania
nowych przestrzeni dźwiękowych.
Płyta doskonale odzwierciedla
powyższą ideę. Jego budowa jest
odwzorowaniem momentu powyższego
przejścia, a zarazem każda kompozycja
zawarta na płycie to tak naprawdę
samodzielny, lekko odrębny świat. Podczas
słuchania płyty mamy wrażenie
jakby przechodzenia w kolejne „Horyzonty”. Utwory
popychają nas od pozytywnych do
coraz to bardziej negatywnych emocji. Płyta
rozpoczyna się utworem „First
Contact”, który przedstawia filozofię oraz koncepcję
albumu. Podczas słuchania tego
surowego utworu usłyszymy jedynie recytację
Mateusza Damięckiego oraz
ambientowy, syntezatorowy muzyczny podkład.
Następny utwór zatytułowany jest „Golden”.
Początkowe brzmienie kompozycji to
kontynuacja przestrzeni muzycznej
przedstawionej w intrze lecz - jak się okaże
później - w dużo bardziej
zaaranżowanej i rozbudowanej formie. W tym utworze
usłyszymy m.in. trębacza Piotra
Schmidta oraz wokalistkę Patrycję Ciskę. „Golden” to
rozbudowana i podążająca naprzód
kompozycja. Motywy kolejno przenikają przez
siebie i łączą się w rozmaite
barwy. W Trzecim utworze usłyszymy Krzysię Górniak,
Zdzisława Kalinowskiego, Łukasza
Makowskiego oraz mnie za zestawem perkusyjnym.
„Dreaming of
Love”, to
dziewięciominutowy oddech od elektronicznych brzmień.
Pozwala na zanurzenie się w czystą
instrumentalną przestrzeń. Podczas słuchania
utworu możemy mieć skojarzenia ze
stylistyką gitarzysty Pata Metheny’ego. Czwarta
kompozycja, bezpośrednio
sięgająca do gatunku muzycznego „drum and bass”, nosi
tytuł „Membranes”.
Temat realizowany jest przez Agnieszkę Derlak grającą partię fletu.
Wraz z akompaniamentem
instrumentów smyczkowych (Mateusz Smoczyński,
Dorota Oleszkowicz) unoszą się
nad dynamiczną oraz gęstą fakturą partii perkusji,
basu oraz klawiszy, nadając
kompozycji dużej lekkości. Następny utwór to „Effigy”.
Tytuł, oznaczający wizerunek,
odnosi się do powtarzanego kilkukrotnie tematu, który
zestawiany jest z kolejnymi
kontrastującymi ze sobą częściami. Pierwszy temat
posiada rangę głównego a drugi
towarzyszy mu niczym kontrapunkt. Jest to
pośrednie zaczerpnięcie z technik
kompozytorskich muzyki klasycznej. Jako szósty na
płycie znajduje się utwór o
żartobliwej nazwie „Chopi'n'Bass”. Jest to muzyczny żart,
pocztówka z czasów studiów.
Często podczas zajęć z historii muzyki w myślach
przekształcałem znane dzieła na
bardziej rozrywkową stronę. Utwór groteskowy,
żartobliwy, w dużej mierze
nawiązuje do stylistyki muzycznej „drum and bass”. Jest to
luźna interpretacja Walca
Minutowego op. 64 nr 1, Fryderyka Chopina. „Seventh
Horizon”, to następny
utwór, również nawiązujący do stylu „drum and bass”.
Kompozycja, podobnie jak
wcześniejsza – „Golden”, nie zamyka się w ustalonej formie,
progresywna, dynamiczna, co
chwila zmienia swój kierunek. Pod koniec utworu
odczuwamy nadchodzącą zmianę
nastroju płyty. Ósma kompozycja „Eden”, to pejzaż
muzyczny nawiązujący do książki
Stanisława Lema o takim samym tytule. Jest to
utwór ambientowy, ciężko snujący
się do przodu, nasycony bólem i ciężarem.
Gościnny udział zaznaczył tym
razem saksofonista Kuba Więcek. Następny utwór,
„Mechanical Cats”, kontynuuje
emocjonalność Edenu, lecz w bardziej zdefiniowanej
formie. Pojawia się tu wyrazista,
powolna partia perkusji grana wyłącznie na
samplerach oraz bass nawiązujący
do stylistyki dub. W utworze pojawia się także głos
- swobodna recytacja producentki
MIN t, opisująca fabrykę mechanicznych kotów,
gdzieś daleko w przestrzeni.
Klimat oraz literackie porównania nawiązują po raz
kolejny do twórczości Lema.
Ostatnia kompozycja nosi nazwę „Speculum”, co po łacinie
oznacza zwierciadło, jakiego
używa się przy obserwacji kosmosu. Jest to
zdecydowanie najcięższa
emocjonalnie kompozycja jaka znajduje się na płycie. Utwór
składa się z dużej ilości
industrialnych szumów, syntetycznych dźwięków oraz
agresywnych brzmień. Czasami
pojawia się przekształcony głos z „First Contact”.
Stanowi to swoistą klamrę płyty
oraz pokazuje jak daleko odeszliśmy, przechodząc
przez horyzont zdarzeń, od
pierwszego utworu. Na płycie znajduje się również Bonus
Track. Jest to przearanżowana,
przekształcona wersja kompozycji „Membranes”.
„Membranes 2.0”, jako
kontynuacja oryginału posiada podobne partie perkusji, basu,
klawiszy lecz w bardziej
dynamicznej, efektownej formie, poprzez zestawienie dwóch
znakomitych muzyków, saksofonisty
Macieja Kocińskiego oraz gitarzysty Marka
Kądzieli.
Adam Dobrzyński: Co zrobiło na
Tobie wrażenie, jakie są najważniejsze płyty, bez których nie ruszyłbyś na bezludną
wyspę
Gniewomir Tomczyk: To jest trudne
pytanie bo jest takich płyt bardzo wiele... Na pewno bardzo ważnymi płytami
były i są nadal dla mnie „Speaking Of Now”, „Imaginary Day”, „We
Live Here”, „The Way Up” Pat'a Methenego. Solowa płyta Czarka
Konrada „One Mirror...many Refelections”. Długo wsłuchiwałem się
w płyty Johna Scofilda „Uberjam” oraz „A Go Go”.
Produkcje Mahinedrum'a, Burial'a
czy wydawnictwa Good Looking Records a w nim
m.in. LTJ Bukem'a. Ćwiczyłem
sporo z płytą Jojo Mayera „Prohibitet Beatz”, Eryki Badu
“Baduizm”, Denisa Chambersa “Out
Breake”, “Kind of Blue”, “Workin'”, “Doo Bob”, “Tutu”
Milesa Davisa czy “Hand on the Torch” Us3. Koniecznie
zabrałbym również „Dis Is Da Drum” oraz „Future, future” Herbie'go
Hancock'a. Wiem, że to za dużo, żeby zmieścić się w jedną walizkę!!!
Adam Dobrzyński: Jakie plany na
dalszą cześć roku?
Gniewomir Tomczyk: Do końca lipca
gram z XXANAXX'em oraz zamierzam opublikować dwa klipy ze studia oraz teledysk
mojego projektu. Mam też kilka pojedynczych koncertów z różnymi polskimi
artystami. Wyjeżdżam wraz z Min t na „Ynot Festival” do Anglii. A w sierpniu mam
ogromną nadzieję trochę odpocząć! Później na jesieni koncerty z moim
kwartetem oraz kolejna trasa XXANAXX'em.
Prześlij komentarz