Gniewomir Tomczyk - misterne odnajdowanie siebie. Wywiad z młodą gwiazdą polskiej perkusji


 Siła perkusji



Nie tak dawno poznałem osobiście i muzycznie twórczość niezwykle utalentowanego perkusisty Piotra Budniaka. Z zespołem gwiazd Essential Gruop (Lichtański/ Skowroński/ Borowski/ Mika/ Wykpisz) zarejestrował fantastyczny album zatytułowany "Into The Life". Ale nieco wcześniej zmierzyłem się z solową twórczością Gniewomira Tomczyka. Wszystko za sprawą Krzysi Górniak, której muzyczna droga w naturalny sposób zetknęła ich na najnowszej płycie Gniewomira i tak od słowa do słowa, dźwięku do dźwięku - zapoznałem się z "Event Horizon". A potem było kilka zaskoczeń, kolejnych odkryć, bo mój dzisiejszy bohater (znaczy rozmówca a bohater - przedstawionego poniżej wywiadu) nie z jednego muzycznego pieca jadł, ba - z niejednej współpracy słynie. Warto byście i Wy zapamiętali jego nazwisko




(...) "po obejrzeniu filmu „Dobosz” byłem już prawie spakowany aby wyjechać do Stanów Zjednoczonych i zostać werblistą w orkiestrze marszowej".




Adam Dobrzyński: Gniewomir Tomczyk – nowa postać na rynku muzycznym w Polsce ale.. . niezwykle doświadczona. Pamiętasz jak to się wszystko zaczęło?


Gniewomir Tomczyk: To było tak naprawdę od zawsze. Pamiętam jak tata jako małego chłopca zabierał mnie na koncerty Pata Metheny’ego oraz na festiwal Jazz Jamboree. W najmłodszych latach najbardziej interesowałem się aktorstwem oraz śpiewem. Występowałem w Teatrze Muzycznym Roma oraz Buffo. To był świetny czas. Do tej pory pamiętam
zapach kulis teatru. Spędzony tam długie chwile pokazał mi absolutną magię jaka
związana jest ze sceną! Moi rodzice chcieli jednak bardziej ukierunkować moją pasję
do muzyki i w ten sposób pojawiła się szkoła muzyczna I stopnia gdzie zdawałem na
fortepian oraz skrzypce. Niestety nie dostałem się na żaden z tych instrumentów z
powodu rzekomo dużego wieku jak na te instrumenty. Zaproponowano mi perkusję.
Z dystansem przystąpiłem do egzaminów wstępnych po których dowiedziałem się że
jestem przyjęty. Pomyślałem, że nawet może być fajnie, bo grać na zestawie w
zespole to atrakcyjna rzecz dla młodzieńca. Niestety pierwsze zajęcia rozwiały moje
wszelkie nadzieje. Okazało się, że zaczynam nauczkę od „cymbałków”, (ksylofonu- przyp.AD).
Byłem załamany, wybiegłem z sali z płaczem i prosiłem mamę, aby mnie wypisała ze
szkoły. Ustaliła ze mną, że jeżeli po miesiącu okaże się, że nie chcę dalej chodzić
wtedy od razu mnie wypisuje – chciała żebym spróbował. Okazało się, że trafiłem na
świetną Panią Profesor Małgorzatę Zeburę, która bardzo zainteresowała mnie
muzyką. Szczególnie poprzez dużą ilość koncertów jaką wspólnie odbyliśmy. Graliśmy
przesłuchania, konkursy, audycje itp. W okresie szkoły I st. Miałem na swoim koncie
kilka ogólnopolskich nagród oraz występy m.in. w Filharmonii Narodowej. Pamiętam,
że do drugiego roku szkoły muzycznej nie byłem jeszcze ostatecznie przekonany co
do mojej przyszłości w muzyce. Było to bardzo ciekawe i pobudzało moje zmysły
jednak przełom przyszedł w momencie kiedy pojechałem do Puław na Warsztaty
Jazzowe. Musiałem wtedy pojechać z opiekunem ponieważ byłem najmłodszym
uczestnikiem. Trafiłem do klasy Czarka Konrada. Pamiętam, że spotkanie z tym
artystą wywarło na mnie ogromny wpływ. Totalnie zaraził mnie muzyką, swoim
podejściem do grania, grą na zestawie oraz samym sobą jako człowiekiem. W czasie
warsztatów chodziłem, pod bacznym okiem taty -  rzecz jasna na jam session, koncerty,
wykłady oraz uczestniczyłem pośrednio w całym jazzowym stylu życia. Odkryłem
siebie w tym graniu, słuchaniu jazzu do późna, rozmowy z ludźmi którzy byli nasyceni
pasją do muzyki. To doświadczenie okazało się kluczowe w mojej decyzji o byciu
muzykiem. Wróciłem do szkoły i moja praca wyglądała już inaczej. Po czterech  latach zdałem do szkoły muzycznej II st. w Warszawie. Uczyłem się tam pod bacznym i precyzyjnym okiem profesora Bogdana Lauksa. W tym czasie zdobyłem I miejsce w Ogólnopolskim konkursie „Drum Battle” w Legnicy. Jazz stał się moją pasją ale prawdziwa praca odbywała się przy werblu, ksylofonie, wibrafonie, marimbie, kotłach itp. To był czas
kiedy dosłownie mieszkałem w szkole. Nie miałem swojego pokoju w warszawskim
lokum więc większość szafek z moimi rzeczami miałem w szkole. Bardzo sprytnie
przenosiłem swoje drobiazgi do sali numer 5. Niestety, kiedyś jedynie sofy nie udało
nam się z kolegą wnieść do szkoły (śmiech – przyp. AD). Tak naprawdę to były moje początki, tak przynajmniej rozumiem ten okres w moim życiu.


Adam Dobrzyński: Dlaczego perkusja?


Gniewomir Tomczyk: Nigdy nie planowałem grać na tym instrumencie przed szkołą muzyczną. Jednak tak jak wspominałem, warsztaty z Czarkiem Konradem, mój temperament który odpowiadał dynamicznej perkusji oraz coraz lepsze wyniki w nauce wpłynęły na to, że
pokochałem ten instrument oraz odkrywałem w nim siebie. Teraz nie wyobrażam
sobie grać na innym instrumencie. Uwielbiam język rytmów oraz dźwięków jakimi
posługuje się perkusja.


Adam Dobrzyński: Jesteś uczniem Krzysztofa Gradziuka. Jak wyglądała Twoja wielostopniowa edukacja, dzięki której masz skończoną m.in. klasę perkusji uwaga… klasycznej.


Gniewomir Tomczyk: Tak. Skończyłem PSJ im. Henryka Majewskiego w Warszawie. Miałem okazję uczyć się dwa lata w starej siedzibie szkoły na ul. Bednarskiej a później rok w nowej lokalizacji na ul. Połczyńskiej. To był bardzo fajny czas ponieważ miałem okazję dotknąć trochę szkolnej historii a później wejść do nowo powstałej szkoły. Ten okres była dla mnie szalenie istotny. Z profesorem Gradziukiem zacząłem współpracę już przed szkołą
jazzową. Spotykaliśmy się w salce i wspólnie ćwiczyliśmy. Potrzebowałem wsparcia
aby podjąć odważną, wtedy dla mnie decyzję. Chciałem przerwać naukę w UMFC im.
F. Chopina filii w Białymstoku i zdać do szkoły jazzowej na Bednarskiej. Krzysztof zrobił
dokładnie to czego potrzebowałem - wziął mnie pod rękę i wszystko pokazał.
Przygotował do egzaminów wstępnych. Naprawdę, może brzmi to niewinnie ale
pozostawienie 10 lat szkoły muzycznej a następnie zrezygnowanie z magisterki
klasycznej gdzie życie powoli zaczynało mi się układać i odnosiłem w tej dziedzinie
sukcesy, było dla mnie wyzwaniem. Pamiętam, że na egzaminie wstępnym na
Bednarską grałem Billie's Bounce by Ch. Parker oraz Green Dolphin Street by Kaper /
Washington. Cały dzień w nerwach czekałem na wyniki ale opłacało się. Dostałem się
i rozpocząłem naukę na Bednarskiej w klasie profesora Krzysztofa Gradziuka. Jeżeli
chodzi o zajęcia z nim i spędzony prywatnie czas to nie jestem w stanie sobie
wyobrazić gdzie moja muzyczna świadomość byłaby teraz gdyby nie on. Lekcje często
zaczynały się od słuchania muzyki, m.in. Miles, Bobo Stenson, Esbjorn Svensson, Jack
deJohnette, Brian Blade i wielu innych. Zawsze skupił uwagę na rozwijaniu
kreatywności a nie techniki samej dla siebie. Ważne było po co gramy a nie co gramy.
Gradziuk był dużym zwolennikiem, mojego planu zagrania (częściowo już zrobionego
w ramach jeszcze projektu Event Horizon – przyp.AD) materiału na moim dyplomie. Tak się
ostatecznie stało. Wtedy był to pierwszy poważny wykon z tym materiałem.
Jeżeli chodzi o klasykę to tak jak wspominałem wcześniej moje początki były
związane ze szkołami muzycznymi a następnie ze studiami. Rozpocząłem naukę w
UMFC im. F. Chopina filii w Białymstoku. Moim profesorem wówczas był Henryk
Mikołajczyk. Świetny pedagog, kotlista Opery Narodowej. Miałem z profesorem
świetny kontakt i nasze zajęcia potrafiły przedłużać się do późnych godzin. Pamiętam,
że kładł ogromny nacisk na kreatywność w graniu, na to abym moje dźwięki wynikały
z myśli muzycznej a nie z nut. Zostawiał mi również dużo swobody. Mogłem np. na
ksylofonie zamiast koncertów skrzypcowych grać standardy jazzowe a na wibrafonie
utwory Chick'a Core'e oraz Gary'ego Barton'a.


Adam Dobrzyński: Studia w Poznaniu, edukacja także przy Bednarskiej w Warszawie… w czym pomogła ci nauka.


Gniewomir Tomczyk: Nauka daje dużo „narzędzi” do pracy. Rozwija i pomaga zrozumieć mechanizmy, którymi muzyka się posługuje. Uświadamia ona artystę, daje możliwość korzystania z materiałów jak i też zwyczajnie wpływa na sprawniejsze tempo jego pracy, np. znajomość nut. Przez szkołę klasyczną poznałem mnóstwo przeróżnych instrumentów perkusyjnych, których teraz mogę świadomie używać przy aranżowaniu utworów. Po zapoznaniu się z muzyką orkiestrową klasyczną, graniu w orkiestrze jesteś wstanie lepiej lub może bardziej świadomie układać niektóre partie. Wykorzystywałem często takie zabiegi chociażby na płycie Event Horizon gdzie w niektórych utworach pojawiają się drugoplanowe partie instrumentów perkusyjnych, zgrabnie towarzyszących głównej melodii. Dużo też
wykorzystuję specyfiki grania werblowego na zestawie. Nauka poszerzyła moje wyobrażenie
i dała świadomość do czego należy dążyć ale jeżeli nie masz świrka, który codziennie pcha Cię do salki żeby pograć to nic z tego nie będzie! Będziesz tylko teoretykiem (śmiech – AD)


Adam Dobrzyńskich: Wśród Twoich mistrzów kogo i dlaczego byś wymienił


Gniewomir Tomczyk: Na pewno pierwsi mistrzowie to nie perkusiści a gitarzyści, Pat Metheny i John Scofield. Tych muzyków słuchał mój tata więc poniekąd byłem na nią „skazany”.
Jednak nie miałem oporów, bezpośrednio ją odbierałem i czułem. Po jakimś czasie,
kiedy w repertuarze znalazł się jeszcze George Duke, Herbie Hancock, Billy Cobham,
Medeski Martin & Wood, John Zorn, Terie Rybdal, Chick Corea....nie rozumiałem jak
moi koledzy mogą słuchać innej muzyki, z radia gdzie nie ma solówek itp. Nie
interesowałem się inną muzyką niż jazzową oraz jego pochodną aż do czasu kiedy
mój kolega ze szkoły średniej muzycznej, wręcz na siłę zaciągnął mnie na koncert Jojo
Mayera. Oddał mi swój bilet ponieważ sam nie mógł się pojawić. Bardzo niechętnie
przyjąłem prezent, ponieważ nie uważałem, żeby koncert projektu elektronicznego
był ciekawy. Taka muzyka kojarzyła mi się jedynie z klubami i nudnym transem. Po
namowach Mateusza – poszedłem. Okazało się, że bardziej nie mogłem się mylić.
Perkusista Jojo Mayer okazał się czym czego dokładnie szukałem w bębnieniu na
zestawie. Nagrałem cały koncert, który później słuchałem i uczyłem się na pamięć.
Mój jazzowy idealny świat legł w gruzach!!! Pamiętam, że płytę Jojo Mayer
„Prohibited Beatz” na discmanie słuchałem non stop przez chyba rok, znałem każde
uderzenie Mayera, w każdą blaszkę. Był i jest dla mnie jednym z największych idoli. W
tym czasie zacząłem słuchać „The Prodigy”, „Digital Mystikz”, The Chemical Brothers”
itp. Podczas kolejnych wyjazdów - a było ich finalnie około siedem - do Puław na warsztaty
jazzowe prezentowaliśmy z kolegami muzykę podążającą w stronę elektroniki.
Pojawiły się cover'owane kompozycję Mayera oraz próby własnej twórczości. Cały
czas towarzyszyła im oczywiście muzyka klasyczna. W tej dziedzinie wielkimi
autorytetami byli amerykańscy werbliści np. John Beck, Jeff Queen, wibrafoniści
David Freedman, Gary Burton czy Nebojsa Zivkovic. Pomijam fakt, że po obejrzeniu
filmu „Dobosz” byłem już prawie spakowany aby wyjechać do Stanów Zjednoczonych
i zostać werblistą w orkiestrze marszowej. Wracając na chwilę do zestawu to
zdecydowanym autorytetem był i jest Cezary Konrad. Miałem ogromną przyjemność
poznać go na koncertach, warsztatach oraz prywatnie. Najbardziej cenię w nim
niesamowitą wrażliwość jako człowieka co przekłada się bezpośrednio na muzykę.
Nigdy wcześniej nie słyszałem, żeby ktoś tak obrazowo i emocjonalnie mówił o grze
na perkusji która wydawać się może akompaniamentem w zespole - nic podobnego.
Czarek zaszczepił we mnie podchodzenie do zestawu jak do instrumentu
melodycznego. Pokazując swoją pasję pozwolił odkryć ją we mnie. Pamiętam, że na
Warsztatach Jazzowych w Puławach poznałem jeszcze wielu znakomitych
perkusistów, np. Marcin Jahr, Adam Czerwiński, Sebastian Frankiewicz. To są
naprawdę świetni muzycy! Obecnie jestem zafascynowany grą Marka Guiliany,
Adama Deitcha czy Richarda Spavena. To są artyści, którzy jak dla mnie reprezentują
nowy rodzaj budowania frazy rytmicznej – bardziej bitowej, elektronicznej.







Adam Dobrzyński: Bierzesz udział w wielu muzycznych projektach. Najpierw opowiedz o swoim kwartecie.



Gniewomir Tomczyk: Zawsze marzyłem o własnym projekcie, w którym będą grali świetni, kreatywni muzycy a zarazem moi przyjaciele. Udało mi się to osiągnąć właśnie teraz z Minti
(Martyną Kubicz), Kubą Więcekim oraz Markiem Kądzielą. Część utworów
przearanżowaliśmy z mojej ostatniej płyty „Event Horizon” a część jest zupełnie
nowych. Stale pracujemy nad własnym charakterystycznym jazzowo – elektronicznym
brzmieniem. Ważnym elementem projektu są grający w nim muzycy. Min t'i jest
świetną wokalistką, pianistką oraz producentką. Jednocześnie gra na syntezatorze
bassowym oraz śpiewa. Jej neo – soul'owy wokal znacznie poszerza brzmienie
zespołu. Kuba to młody, piekielnie zdolny saksofonista, z którym personalnie bardzo
lubię współpracować. Marek to kolejny ważny element zespołu. Jego podejście do
muzyki oraz planowanie plam brzmieniowych idealnie zgrywa się z moją wizją tego
projektu. Zależy mi na tym aby każdy z muzyków czuł się swobodnie personalnie oraz
muzycznie w moim projekcie. Tworzymy bardzo barwny oraz zaskakujący team.
Zbieram nowe pomysły na kolejne publikacje. W tym momencie poważnie rozważam
wydanie EP, na jesień lub wiosnę przyszłego roku z kwartetem. Na płycie usłyszymy
dodatkowo remiksy znanych polskich producentów.
Obecnie oprócz własnego projektu, na stałe gram w zespole – XXANAXX.
Współpracuje z kompozytorem muzyki filmowej Danielem Bloomem, z MIN t w jej
solowym projekcie. Dodatkowo wraz z zespołem The Cookies pracujemy nad drugim
albumem. Gram również w pop-rockowym projekcie z Martą Maksimiuk – nigdy
wcześniej nie myślałem, że będę grał muzykę rock, a tu proszę – podoba mi się!
Kiedyś grałem nawet SKA-punk z zespołem The Mugshots. Na początku byłem bardzo
zdystansowany ale później dotarło do mnie, że nie można dyskredytować żadnego
gatunku. W muzyce najważniejsza jest przecież energia, bycie razem, eksplozja
dźwięków. Dlatego też nie zamykam się w jednym gatunku, obecnie staram się brać
udział w zróżnicowanych projektach. Czuję ogromny głód wiedzy, nowych inspiracji i
muzyki. Jednak cały czas centrum mojej uwagi i muzycznych preferencji stanowi jazz i
elektronika.


Adam Dobrzyński: Zatrzymajmy się przy zespole Xxannaxx.


Gniewomir Tomczyk: Tak. To jest świetny elektroniczny projekt znajdujący się obecnie na muzycznej fali.
XXANAXX to duet producenta Michała Wasilewskiego oraz wokalistki Klaudii
Szafrańskiej. Miałem przyjemność dołączyć do nich półtora roku temu. Graliśmy
wtedy na zasadzie Live Act, gdzie realizowałem warstwę rytmiczną na całkowicie
akustycznym zestawie. Dogrywałem swoje dźwięki do elektronicznym padów i sampli
Michała. Obecnie zespół rozrósł się do kwartetu gdzie na wokalu, gitarze oraz
klawiszu gra Wojtek Baranowski. Przy nowej płycie nastąpił też rozwój mojego
zestawu. Gram na tak zwanym zestawie hybrydowym. Polega on na łączeniu za
pomocą samplerów, padów, brzmień elektronicznych z akustycznych. Otwiera to
bardzo ciekawą przestrzeń gdzie można łączyć, dopasowywać dźwięki akustyczne z
elektronicznymi tak, żeby ze sobą współgrały, uzupełniały się w utworze. Jesteśmy
obecnie w trasie koncertowej, która potrwa do końca Lipca. Następnie ruszamy w
Polskę na jesień.


Adam Dobrzyński: A w tym roku pojawił się – no właśnie – projekt, zespół, album Event Horizon. Jak traktujesz to muzyczne doświadczenie.


Gniewomir Tomczyk: Płyta jest podsumowaniem moich muzycznych doświadczeń, relacji, marzeń ostatnich kilku lat. Tak naprawdę każdy utwór znajdujący się na płycie Event Horizon
został napisany, nagrany w różnych etapach, w różnym czasie. Na początku był to
projekt, później współpracowałem jako duet z pianistą Andrzejem Mikulskim, z
którym powstało większość kompozycji. Później jednak doszedłem do wniosku, że
najlepiej będzie podsumować ten czas wydając płytę o takiej samej nazwie co projekt
– Horyzont Zdarzeń (Event Horizon). Całość materiału była przeze mnie długo
dopieszczana i korygowana w różnych studiach muzycznych, aby nadać płycie
jednolitego brzmienia i ostatniego szlifu.


Adam Dobrzyński: Na ten album- bądź co bądź debiutancki, zaprosiłeś całą plejadę gwiazd.


Gniewomir Tomczyk: Tak! Bardzo się cieszę, że tak wiele wybitnych artystów zgodziło się wystąpić na mojej płycie. Każdy z nich dodał coś zupełnie od siebie co w kontekście klimatu
albumu niesamowicie go wzbogaciło. Muzycy czerpiąc ze swojego doświadczenia
muzycznego jednocześnie wchodząc w koncepcję albumu nadali mu jeszcze
większego artystycznego wyrazu.


Adam Dobrzyński: Wielką rolę odegrała na tej płycie, z mojego punktu widzenia, Krzysia Górniak.


Gniewomir Tymczyk: Jej wkład jest nieco większy od zaproszonych gości, o których wcześniej rozmawialiśmy, ponieważ skomponowała razem z Andrzejem Mikulskim dwa utwory znajdujące się na płycie. Jest to ballada jazzowa „Dreaming of Love” oraz funk'owy, awangardowy utwór „Effigy”. Spotykaliśmy się wielokrotnie wspólnie na próbach i poszerzaliśmy aranże, rozbudowywaliśmy formy i struktury. W utworze „Effigy” nagrałem trzy różne zestawy perkusyjne aby jeszcze bardziej wzbogacić różnorodność brzmienia.
Obawiałem się czy tym samym utwór nie straci spójności ale ku mojemu zaskoczeniu
okazało się, że bardzo fajnie to działa. Tak! Był to eksperyment ale jak najbardziej
udany.


Adam Dobrzyński: Jak wyglądał proces związany z powstawaniem płyty.


Gniewomir Tomczyk: Jeżeli chodzi o powstawanie i finalizowanie płyty w formie cyfrowej oraz fizycznej to praktycznie wszystko musiałem zrealizować samemu. Było to ogromne wyzwanie, które na początku wydawało mi się nie do pokonania a w obecnym momencie
odbieram to jako gigantyczną lekcją. Po finalnym zamknięciu kompozycji nadszedł
czas do zebrania muzyków, którzy nagrają partię instrumentalne. I w tym miejscu
zaczyna się długi czas spędzony w różnych studiach muzycznych z różnymi artystami
oraz realizatorami. Najwięcej pod względem realizatorskim swój udział ma Mikołaj
Urbański, który nagrał większość instrumentów oraz zrobił bardzo dobry miks.
Nagrywałem również w studiu Dariusza Leonowicza czy Jakuba Krukowskiego.
Ostateczne brzmienie nadał swoim masteringiem znany producent muzyczny Michał
Przytuła. Jestem mu bardzo wdzięczny za zaangażowanie i pracę jaką włożył w album.
Jeżeli chodzi o samo nagrywanie utworów to wyglądało to dość skomplikowanie
ponieważ najpierw do samego metronomu nagrywałem partię perkusji. Następnie
szukałem muzyków, którzy dobrze odnaleźliby się w danym utworze. Efektem tego na
płycie gościnnie zagrali, m.in.: Piotr Schmidt (trąbka), Patrycja Ciska (wokal), Martyna
Kubicz / Min t (wokal, recytacja), Marek Kądziela (gitara), Maciej Kociński (saksofon
sopranowy), Mateusz Damięcki (recytacja), Kuba Więcek (saksofon altowy),
Agnieszka Derka (flet), Mateusz Smoczyński (skrzypce), Zdzisław Kalinowski
(klawisze), Karol Kozłowski (bass), Wojtek Makowski (gitara), Volodymyr Antoniv
(mico korg), Łukasz Makowski (kontrabas). Po nagraniach, w większości utworów
musiałem wybrać wersję zarejestrowanego instrumentu. Czasami na płytę wchodziła
cała jedna ścieżka a momentami musiałem długo wybierać pośród wersji aby uzyskać
odpowiednie brzmienie i frazę. Na koniec dodałem jeszcze warstwę sampli, loopów
aby podbarwić i rozszerzyć brzmienie utworów. Na te wszystkie jak i dalsze działania
w przeciągu półtora miesiąca zebrałem na portalu Wspieramto.pl, znaczną sumę,
która pokryła większość kosztów. Po zakończeniu pracy nad utworami przyszedł czas
na oprawę graficzną płyty. Wychowałem się w domu artystów – malarzy, dlatego
przykładam tej sferze dużą wagę. Zacząłem współpracę z młodym świetnym artystą,
studentem ASP w Warszawie – Tomkiem Stelmaskim. Oprócz płyty Tomek stworzył
obrazy do każdego utworu, który został okraszony lekką, nienachalną animacją.
Efekty naszej współpracy można zobaczyć na YouTuBe gdzie znajduje się płyta w
formie obrazowej. Następnie współpraca z tłocznią, drukarnią, patronaty medialne
itp. Masa pracy aby płyta finalnie mogła znaleźć na pólkach sklepowych. Chciałbym w
tym miejscu bardzo podziękować SJ Records oraz Piotrowi Schmidtowi, u którego
wydałem album.


Adam Dobrzyński: Płyta „Event Horizon” to taka – w mojej klasyfikacji, muzyka tła, gotowy soundtrack do naszej wyobraźni. Jak Ty sklasyfikowałbyś swoje dzieło. Ale proszę Cię też opowiedz o poszczególnych kompozycjach składających się na całość.


Gniewomir Tomczyk: Płyta jest bardzo różnorodna, przez to może dotrzeć do wielu ludzi na ich indywidualny sposób. Utwory znajdujące się na płycie to rozbudowane, progresywne
kompozycje zahaczające o takie gatunki muzyczne jak: jazz, avant-jazz, drum’n’bass,
dub, ambient. Połączenie muzyki klasycznej z jazzowymi frazami przywołuje z kolei
skojarzenia z muzyką „trzeciego nurtu”. Na płycie nie brakuje z jednej strony
kojących, leniwie sączących się melodyjnych fraz jak i żywiołowych pełnych energii
solówek. Rzeczą jaka trzyma album w całości oraz nadaje jej spójność jest jej
koncepcja i filozofia wynikająca z mojej ogromnej fascynacji tematyką kosmosu,
fantastyką naukową, technologią itp. Uwielbiam twórczość Stanisława Lema co
pośrednio przełożyło się na album. Również częste sięganie po stylistykę jazzu oraz
drum and bass'u wpływa na spójność płyty i pewną konsekwencje.
Koncepcję albumu oraz poszczególne utwory mogę opisać w następujący sposób:
Horyzont Zdarzeń (Event Horizon) − w teorii względności, jest to sfera otaczająca
czarną dziurę lub tunel czasoprzestrzenny, oddzielająca obserwatora zdarzenia od
zdarzeń, o których nie może on nigdy otrzymać żadnych informacji. Innymi słowy, jest
to granica w czasoprzestrzeni, po przekroczeniu której prędkość ucieczki dla
dowolnego obiektu i fali przekracza prędkość światła. W związku z tym żaden obiekt,
nawet światło emitowane z wnętrza horyzontu, nie jest w stanie opuścić tego
obszaru. Wszystko, co przenika przez horyzont zdarzeń od strony obserwatora, znika.
W muzyce Event Horizon, to granica między tym co postrzegalne i tym, czego nie
możemy nigdy poznać. Między rzeczywistością, w pewien sposób przeciętną,
normalną, a czymś odchodzącym od normy, wyrazistym, niecodziennym. To rodzaj
przestrzeni pełnej niedopowiedzeń i nie dosłowności, gdzie nie ma kontrastu dobry–
zły, a wszystkie skrajne emocje i wrażenia mieszają się ze sobą w najróżniejszych
odcieniach, barwach i brzmieniach. Dla muzyków oznacza to, z jednej strony
czerpanie z pozyskanego już doświadczenia muzycznego, a z drugiej - dążenie do
odkrywania nowych przestrzeni dźwiękowych.
Płyta doskonale odzwierciedla powyższą ideę. Jego budowa jest
odwzorowaniem momentu powyższego przejścia, a zarazem każda kompozycja
zawarta na płycie to tak naprawdę samodzielny, lekko odrębny świat. Podczas
słuchania płyty mamy wrażenie jakby przechodzenia w kolejne „Horyzonty”. Utwory
popychają nas od pozytywnych do coraz to bardziej negatywnych emocji. Płyta
rozpoczyna się utworem „First Contact”, który przedstawia filozofię oraz koncepcję
albumu. Podczas słuchania tego surowego utworu usłyszymy jedynie recytację
Mateusza Damięckiego oraz ambientowy, syntezatorowy muzyczny podkład.
Następny utwór zatytułowany jest „Golden”. Początkowe brzmienie kompozycji to
kontynuacja przestrzeni muzycznej przedstawionej w intrze lecz - jak się okaże
później - w dużo bardziej zaaranżowanej i rozbudowanej formie. W tym utworze
usłyszymy m.in. trębacza Piotra Schmidta oraz wokalistkę Patrycję Ciskę. „Golden” to
rozbudowana i podążająca naprzód kompozycja. Motywy kolejno przenikają przez
siebie i łączą się w rozmaite barwy. W Trzecim utworze usłyszymy Krzysię Górniak,
Zdzisława Kalinowskiego, Łukasza Makowskiego oraz mnie za zestawem perkusyjnym.
„Dreaming of Love”, to dziewięciominutowy oddech od elektronicznych brzmień.
Pozwala na zanurzenie się w czystą instrumentalną przestrzeń. Podczas słuchania
utworu możemy mieć skojarzenia ze stylistyką gitarzysty Pata Metheny’ego. Czwarta
kompozycja, bezpośrednio sięgająca do gatunku muzycznego „drum and bass”, nosi
tytuł „Membranes”. Temat realizowany jest przez Agnieszkę Derlak grającą partię fletu.
Wraz z akompaniamentem instrumentów smyczkowych (Mateusz Smoczyński,
Dorota Oleszkowicz) unoszą się nad dynamiczną oraz gęstą fakturą partii perkusji,
basu oraz klawiszy, nadając kompozycji dużej lekkości. Następny utwór to „Effigy”.
Tytuł, oznaczający wizerunek, odnosi się do powtarzanego kilkukrotnie tematu, który
zestawiany jest z kolejnymi kontrastującymi ze sobą częściami. Pierwszy temat
posiada rangę głównego a drugi towarzyszy mu niczym kontrapunkt. Jest to
pośrednie zaczerpnięcie z technik kompozytorskich muzyki klasycznej. Jako szósty na
płycie znajduje się utwór o żartobliwej nazwie „Chopi'n'Bass”. Jest to muzyczny żart,
pocztówka z czasów studiów. Często podczas zajęć z historii muzyki w myślach
przekształcałem znane dzieła na bardziej rozrywkową stronę. Utwór groteskowy,
żartobliwy, w dużej mierze nawiązuje do stylistyki muzycznej „drum and bass”. Jest to
luźna interpretacja Walca Minutowego op. 64 nr 1, Fryderyka Chopina. „Seventh
Horizon”, to następny utwór, również nawiązujący do stylu „drum and bass”.
Kompozycja, podobnie jak wcześniejsza – „Golden”, nie zamyka się w ustalonej formie,
progresywna, dynamiczna, co chwila zmienia swój kierunek. Pod koniec utworu
odczuwamy nadchodzącą zmianę nastroju płyty. Ósma kompozycja „Eden”, to pejzaż
muzyczny nawiązujący do książki Stanisława Lema o takim samym tytule. Jest to
utwór ambientowy, ciężko snujący się do przodu, nasycony bólem i ciężarem.
Gościnny udział zaznaczył tym razem saksofonista Kuba Więcek. Następny utwór,
„Mechanical Cats”, kontynuuje emocjonalność Edenu, lecz w bardziej zdefiniowanej
formie. Pojawia się tu wyrazista, powolna partia perkusji grana wyłącznie na
samplerach oraz bass nawiązujący do stylistyki dub. W utworze pojawia się także głos
- swobodna recytacja producentki MIN t, opisująca fabrykę mechanicznych kotów,
gdzieś daleko w przestrzeni. Klimat oraz literackie porównania nawiązują po raz
kolejny do twórczości Lema. Ostatnia kompozycja nosi nazwę „Speculum”, co po łacinie
oznacza zwierciadło, jakiego używa się przy obserwacji kosmosu. Jest to
zdecydowanie najcięższa emocjonalnie kompozycja jaka znajduje się na płycie. Utwór
składa się z dużej ilości industrialnych szumów, syntetycznych dźwięków oraz
agresywnych brzmień. Czasami pojawia się przekształcony głos z „First Contact”.
Stanowi to swoistą klamrę płyty oraz pokazuje jak daleko odeszliśmy, przechodząc
przez horyzont zdarzeń, od pierwszego utworu. Na płycie znajduje się również Bonus
Track. Jest to przearanżowana, przekształcona wersja kompozycji „Membranes”.
„Membranes 2.0”, jako kontynuacja oryginału posiada podobne partie perkusji, basu,
klawiszy lecz w bardziej dynamicznej, efektownej formie, poprzez zestawienie dwóch
znakomitych muzyków, saksofonisty Macieja Kocińskiego oraz gitarzysty Marka
Kądzieli.






Adam Dobrzyński: Co zrobiło na Tobie wrażenie, jakie są najważniejsze płyty, bez których nie ruszyłbyś na bezludną wyspę


Gniewomir Tomczyk: To jest trudne pytanie bo jest takich płyt bardzo wiele... Na pewno bardzo ważnymi płytami były i są nadal dla mnie „Speaking Of Now”, „Imaginary Day”, „We Live Here”, „The Way Up” Pat'a Methenego. Solowa płyta Czarka Konrada „One Mirror...many Refelections”. Długo wsłuchiwałem się w płyty Johna Scofilda „Uberjam” oraz „A Go Go”.
Produkcje Mahinedrum'a, Burial'a czy wydawnictwa Good Looking Records a w nim
m.in. LTJ Bukem'a. Ćwiczyłem sporo z płytą Jojo Mayera „Prohibitet Beatz”, Eryki Badu
“Baduizm”, Denisa Chambersa “Out Breake”, “Kind of Blue”, “Workin'”, “Doo Bob”, “Tutu” Milesa Davisa czy “Hand on the Torch” Us3. Koniecznie zabrałbym również „Dis Is Da Drum” oraz „Future, future” Herbie'go Hancock'a. Wiem, że to za dużo, żeby zmieścić się w jedną walizkę!!!

Adam Dobrzyński: Jakie plany na dalszą cześć roku?


Gniewomir Tomczyk: Do końca lipca gram z XXANAXX'em oraz zamierzam opublikować dwa klipy ze studia oraz teledysk mojego projektu. Mam też kilka pojedynczych koncertów z różnymi polskimi artystami. Wyjeżdżam wraz z Min t na „Ynot Festival” do Anglii. A w sierpniu mam ogromną nadzieję trochę odpocząć! Później na jesieni koncerty z moim
kwartetem oraz kolejna trasa XXANAXX'em.


Komentarze

Nowsza Starsza