Carla Bley, 2021, foto Mark Sheldon
W wieku 87 lat w swoim domu, we wtorek 17 października zmarła Carla Bley, nazywana jedną z najwybitniejszych i najbardziej oryginalnych artystek współczesnego jazzu.
Carla Borg (bo takie jest jej prawdziwe nazwisko) urodziła się w 1936 roku w Oakland w Kalifornii, i w zakresie podstaw muzyki odebrała wykształcenie u ojca, muzyka kościelnego – poza tym jest samoukiem. Nazwiskiem estradowym obdarzył ją pierwszy mąż – legendarny pianista Paul Bley – który jako jeden z pierwszych wykonywał komponowane przez nią tematy. Od około roku 1960 roku do dziś „And Now the Queen”, „Ictus”, „Ida Lupino”, „Jesus Maria”, „King Korn”, „Sing Me Softly of the Blues”, „Vaskar” i liczne inne pojawiły się na płytach artystów tak odmiennych, jak Cindy Blackman, Don Ellis, Art Farmer, Jan Garbarek, Jimmy Giuffre, John McLaughlin, Jaco Pastorius i George Russell.
Już z drugim partnerem życiowym – i kolejną arcyciekawą postacią jazzu – trębaczem Michaelem Mantlerem, w roku 1964 roku założyła Jazz Composer's Orchestra i współtworzyła nowatorskie organizacje promujące awangardę (nie tylko jazzową). Zamawiano wielkie freejazzowe formy u Dona Cherry'ego, Leroya Jenkinsa, Grachana Moncura III, Roswella Rudda i Clifforda Thorntona, wymagające dużych składów. JCO istniała do roku 1975, ale rozmaite składy bigbandu Bley to „ciąg dalszy” Orkiestry.
Jako pianistka określana jest jako „nieszczególna” (i zwykle pełni w swoich zespołach rolę drugoplanową), natomiast przełom lat 60. i 70. ukazał jej unikalny talent w roli kompozytora i aranżera jazzowego za sprawą serii pełnych rozmachu, monumentalnych, wieloczęściowych form, pożytkujących elementy jazzu i jego muzyków w szerszym, często teatralno-literackim kontekście.
Została zauważona za sprawą „A Genuine Tong Funeral” (1968) – płyty firmowanej nazwiskiem Gary'ego Burtona. „Czarna opera bez słów” przewidziana (ale niezrealizowana) została jako przedstawienie kostiumowe i w swoim syntetyczno-eklektycznym nastawieniu ujawniała podobieństwa z ówczesną twórczością Burtona. Nagranie wyłania grupę muzyków związanych z Bley na dłużej, jak Steve Lacy, Gato Barbieri, Larry Coryell i Steve Swallow.
W
1968 Jazz Composer's Orchestra pod kierownictwem Mantlera wydała
„Communications” z udziałem Bley i Cecila Taylora w roli
pianistów. Charakterystyczny aranż Mantlera obejmuje liczne niskie
dęciaki i 10 kontrabasów (same gwiazdy!), pozostawiając wiele
przestrzeni dla solistów. Autorzy „Przewodnika po płytach
jazzowych” – Richard Cook i Brian Morton – określają to
dzieło jako „bardzo typowe dla owego czasu”.
W roku 1969
ukazała się płyta Charliego Hadena „Liberation Music Orchestra”,
znów ze znajomymi nazwiskami, z udziałem Dona Cherry'ego. Suita
pieśni z hiszpańskiej wojny domowej w aranżacji Bley w
symptomatyczny sposób przejawia lewicujące wiązanie idei
społecznych z nurtem free.
Za wizytówkę Bley z tamtych czasów uznaje się operę jazzową „Escalator over the Hill” (1971) – dzieło na skalę wyjątkowo rzadko w jazzie spotykaną. Słuchając jej, uświadamiamy sobie, że dla kompozytorki free to jedynie jeden ze środków, obok szczególnego poczucia humoru, muzyki dziecięcej, cyrkowej, tanecznej, użytkowej, kabaretowej, wodewilowej i wycieczek w stronę modnych w owym czasie zjawisk popkultury. „Escalator” w efekcie nie opowiada się po żadnej stronie rozdźwięku między mainstreamem a free, który właśnie przecież zaczynał determinować dalsze życie jazzowe: można powiedzieć, że jest rozsądnie przyjazny dla mających kłopoty z odbiorem dysonansów. Oscylowanie nastrojów pomiędzy poważną muzyką elektroniczną a rockiem psychodelicznym, pomiędzy chwytliwymi melodiami a schromatyzowaną linią wokalną, feeria śpiewaków prezentujących rozmaite style, ekspresje i zachowania w „nieprzeniknionym” (Cook i Morton) libretcie Paula Haynesa, kontrastowanie time'u i non-time, kpiący, żartobliwie-żałosny ton zdefiniowały kompozytorski język Bley.
Wśród licznych instrumentalistów zarejestrowanych na przestrzeni czterech lat pojawiają się Cherry, Haden, Jimmy Lyons, John McLaughlin, Dewey Redman, Paul Motian. Powstały patchwork oceniany bywa jako niespójny. Słuchając go w 1998 roku na Umbria Jazz (w nowej instrumentacji Jeffa Friedmana – było to jedno z pierwszych wykonań na żywo) odniosłem wrażenie, iż to „hałaśliwy fresk”. Nieustannie zachwycają jednak zdumiewające kontrasty stylistyczne, arcyciekawe, a nawet groteskowe rozwiązania instrumentacyjne, nieoczekiwane zwroty akcji: finał jest rozbrajający i wstrząsający zarazem.
Mimo wyraźnych nawiązań do art-rocka, jakże zwodnicze może się okazać pojęcie „ducha czasu”: gdyby nie techniczne brzmienie nagrania, „Escalator” jest pod wieloma względami całkiem poza czasem, by porównać z ówczesnymi dokonaniami rocka psychodelicznego, albo płytą „Ceremony” Pierre'a Henry ze Spooky Tooth. Nowoczesność nie polega nawet na obecności „nowego”, ale na wyrwaniu ze stygmatyzacji okresu, w którym „Escalator over the Hill” powstawał. Kalejdoskop pomysłów Carli Bley dziś, w dobie postmodernizmu i surkonwencjonalizmu uznalibyśmy za najbardziej aktualny.
Cook i Morton nauczają, że dorobek Carli jest nierówny i wyróżniają pięć płyt sygnowanych jej nazwiskiem. Po „Escalator” wskazują spójniejszą, bardziej wydestylowaną, ale i na mniejszą skalę zakrojoną „Tropic Appetites” (1974), wydaną – jak wszystkie kolejne – przez własną wytwórnię Watt; jeden ze składników działalności promocyjno-organizacyjnej kompozytorki. Z maestrią łącząc odmienne składniki i najrozmaitsze źródła, Bley zawsze je osobliwie przetwarza, przekomponowuje, nie popełniając grzechów późniejszej world music. Najbardziej wyraźny jest jej powściągliwy, dawkowany, a zarazem pełen niespodzianek kompozytorski idiom – ażurowe faktury i delikatne, akwarelowe barwienie. Na tym tle szczególnie porywające są chrapliwe lamenty Barbieriego. Obok niego na płycie zagrali między innymi Dave Holland, Howard Johnson i „nadworna” wokalistka Julie Tippets.
W latach 70. i wczesnych 80. sporo tytułów wydała Bley z Mantlerem. Obok często pojawiających się nazwisk z pierwszych stron (jazzowych) gazet – na przykład Jacka DeJohnette i Tony'ego Williamsa odpowiednio na „The Hapless Child” (1976) i „Movies” (1978) firmowanych nazwiskiem męża – a także niejazzowych, jak Jack Bruce (znany z Cream) i Nick Mason (Pink Floyd), także na tych płytach Carli Bley towarzyszy w karierze stosunkowo ścisłe, tasujące się grono muzyków, spośród których coraz ważniejszy staje się kolejny partner życiowy – basista Steve Swallow.
W latach 80. nacechowane uwielbieniem dla „olbrzyma zza gór” europejskie nastawienie Bley ulega pewnemu przekształceniu. „Live!” (1982) znacznie bliższa jest mainstreamowi, łącząc nie pozbawiony drapieżności i pełny wigoru, niemal funkowy groove z sentymentalnymi wycieczkami w rejony niepokojąco kojarzące się z adult oriented rock. Również koncertowa „Fleur Carnivore” (1989) to softer side kompozytorki w rozkwicie. Swingująca, przystępna, znacznie oszczędniej pożytkuje charakterystyczne, smakowite kontrastowe struktury, wciąż jednak słyszymy – między innymi za sprawą oryginalności w posługiwaniu się dużym składem – że nie jest to bigbandowy mainstream. W „Dziewczynie, która płakała szampanem” na harmonijce ustnej zagrała córka, Karen Mantler. Wreszcie „The Carla Bley Big Band Goes to Church” – koncert zarejestrowany w kościele w Perugii na festiwalu Umbria Jazz w roku 1996. Ach, żeby tak brzmiała muzyka religijna...
W duchu przekornie sakralnym, w związku z opublikowaną w roku 2009 płytą „Carla's Christmas Carols”, artystka pojawiła się w Warszawie z towarzyszeniem Swallowa i Kwintetu Dętego Eda Partyki. To było dokładnie 6 grudnia 2010 roku. To był jedyny raz gdy artystkę zobaczyłem na żywo... zostałem zaczarowany.
Pamiętam jak z wdziękiem i humorem zapowiadała kolejne melodie, przynależące do anglosaskiej tradycji świątecznej: „Cicha noc” wymagała ulepszenia, więc dodałam nieco Cole Portera i teraz jest „Cicha noc i dzień””. Błyszczał Kwintet, któremu od czasu do czasu oddawano estradę na wyłączność; uniwersalny zespół świadom rozmaitych tradycji zespołów dętych – od orkiestr ulicznych po religijną muzykę poważną. Świetny jazzowy zaśpiew, kontrolowana niedbałość, przyjemna odmiana wobec sterylnego wykonawstwa zespołów dętych zwykle goszczących w Filharmonii. Znakomity trębacz Tobias Weidinger.
W 2018 r. u Carli Bley zdiagnozowano raka mózgu. Zmarła 17 października w wieku 87 lat w swoim domu w Willow, w stanie Nowy Jork.
Amerykańska pianistka i kompozytorka wielokrotnie występowała w Polsce - po raz pierwszy podczas Jazz Jamboree w 1981 r., a po raz ostatni w lipcu 2016 r. ze swoim trio, w którym towarzyszyli jej muzyczny i życiowy partner od 30 lat Steve Swallow (bas) i brytyjski saksofonista Andy Sheppard.
Prześlij komentarz