Z Gniewomirem znamy się od lat. Od lat fascynuje mnie także jego muzyczna erudycja, odnajdowanie się w przeróżnej stylistyce, nie zawsze stricte jazzowej. Ale właśnie takie podejście artysty pokazuje jego szerokie spojrzenie na muzykę, perfekcję a nawet w przypadku Gniewomira, mówimy już o wirtuozerii.
Spotkania z tym „muzycznym kameleonem” to także moc inspiracji, głębokich przemyśleń, odniesień, porównań.
Ostatnio mam przyjemność często z nim rozmawiać a także go przepytywać. Czy to w radiu czy też telewizji, przed mikrofonem czy przed kamerami. Ubiegły rok to spotkania w Polskim Radiu Dzieciom (jeszcze) potem dwukrotnie w programie „Adam o muzyce” w Jazz TV- rozmawialiśmy o jego szerokiej twórczości, planach, inspiracjach by potem wejść w głęboki i fascynujący świat AI, którego wielkim fanem i piewcą Gniewomir właśnie jest.
Przyszła kolej na drugie spotkanie na łamach niniejszego portalu, blogu osobistego, Ale Muzyka, na którym przed laty także ucięliśmy sobie pogawędkę. „Pieces of My Journey” – o tym dziele była wówczas rozmowa. Dzisiaj punktem wyjścia jest „Perpetus” – prawdziwy powrót do przeszłości. Zapraszam do lektury.
„Sztuka była w moim domu tak obecna — w postaci jazzu, klasyki i malarstwa — że aż stawała się niezauważalna”.
Adam Dobrzyński: „Perpetus”- czyli czwarty Twój długogrający album. Wielowątkowy, wieloskładnikowy, rozbudowany muzycznie. Jak przedstawia się jego geneza.
Gniewomir Tomczyk: Tak, mam ogromną przyjemność wydać kolejny album. To dla mnie zawsze bardzo ważne wydarzenie, ponieważ jest kolejną myślą, ideą, emocją, którą się dzielę. Pomysł na ten album powstał tak naprawdę już bardzo dawno temu, chyba nawet przed wydaniem trzeciej płyty „Pieces of My Journey”, którą też miałem przyjemność Tobie przedstawić. Pamiętam, że pewnego dnia dotarło do mnie, że chcę wydać trzy albumy: wspomniane „Pieces of My Journey”, „Perpetus” oraz jeszcze jeden - niemal w całości nagrany - „Noise”. To było chyba już nawet sześć lat temu, ale wiedziałem, że każdy z tych pomysłów musi dojrzeć i przyjdzie na niego właściwy czas. Geneza „Perpetusa” sięga jednak jeszcze dalej. Trzeba wrócić do mojego dzieciństwa i domu rodzinnego. Wychowywałem się wśród muzyki jazzowej i klasycznej, takiej słuchało się u nas od zawsze. Do tego dochodził artystyczny zawód moich rodziców czyli malarstwo, który dodatkowo rozpalał moją dziecięcą wyobraźnię i marzenia. Później przyszła szkoła muzyczna, wiek nastoletni i kolejny bodziec: lekcje, praca i próby. Moja edukacja zaczęła się w szkołach klasycznych. Spędziłem niezliczone godziny przy werblu, kotłach, marimbie, ksylofonie, wibrafonie, multiperkusji. Ten barwny świat instrumentów perkusyjnych silnie stymulował moją wyobraźnię. Do tej pory, gdy odwiedzam moje dawne szkoły - prowadząc warsztaty lub odwiedzając profesorów - odruchowo słyszę na korytarzach rozgrywających się kolegów na instrumentach dętych czy smyczkowych.
Sztuka była w moim domu tak obecna - w postaci jazzu, klasyki i malarstwa — że aż stawała się niezauważalna. Zawsze dziwiłem się w podstawówce czy gimnazjum, jak można nie znać Pata Metheny’ego, Johna Scofielda czy Jacka DeJohnette’a. Przecież to najlepsza muzyka, jaką można było wtedy mieć w discmanie czy walkmanie! Serio !!!
Po pierwszym i drugim stopniu szkoły muzycznej oraz studiach licencjackich (również klasycznych), zdałem sobie sprawę, że muszę zamknąć ten etap i iść własną drogą. Wtedy pojawiła się Bednarska - jazzowa szkoła muzyczna i kolejne lata już z innym dźwiękowym akompaniamentem na korytarzach, w salach i podczas prób czy egzaminów. Finalnie ukończyłem studia na Akademii Muzycznej w Poznaniu w klasie perkusji jazzowej. Ta historia mogłaby się już domykać, gdyby nie ważny moment z czasów mojego nastoletniego życia — kiedy chodziłem do szkoły muzycznej na Miodowej w Warszawie. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem Jojo Mayera na żywo i zakochałem się w muzyce elektronicznej. Pamiętam, że po jego koncercie w Złotych Tarasach (jeszcze przed przeniesieniem klubu Akwarium), poszedłem do ćwiczeniówki, odwróciłem werbel na drugą stronę i zacząłem szukać nietypowych brzmień, preparacji, imitujących elektroniczne dźwięki. Grałem na sprężynach, tłumiłem instrumenty, dokładałem blaszki. Potem pojawił się The Prodigy i inne elektroniczne, drum’n’bassowe projekty... i przepadłem całkowicie. Pierwszą płytę Jojo Mayera „Prohibited Beatz” - słuchałem tak długo, że ją „zajechałem” i potem przerzuciłem się na Spotify. „Perpetus” to więc kumulacja moich muzycznych i emocjonalnych fascynacji, ale też elementów życia, które mnie ukształtowały. To zaproszenie do mojego domu i próba stworzenia uniwersalnej opowieści, w której każdy może odnaleźć własne emocje, wspomnienia i refleksje. To muzyczny komentarz do życia mojego i - mam nadzieję, każdego słuchacza.
Adam Dobrzyński: Perpetus znaczy Wieczny- o czym chciałeś opowiedzieć w swojej pięcioczęściowej suicie.
Gniewomir Tomczyk: Tak jak już wcześniej wspominałem, „Perpetus” jest pewnego rodzaju puentą moich muzycznych doświadczeń. Punktem wyjścia i inspiracją do jego stworzenia były obrazy mojego taty, Józefa Tomczyka, które od zawsze towarzyszyły mi w domu. Później trzy z nich zawisły w klubie muzycznym BARdzo Bardzo w Warszawie, z którym mam przyjemność współpracować od ponad ośmiu lat. Tata zawsze traktował sztukę jako punkt wyjścia – pretekst do interpretacji, inspiracji i chwilowego rezonowania z własnymi emocjami. Obraz nie miał być jednoznaczną opowieścią – miał być „triggerem” dla umysłu, który pobudza widza do odczucia czegoś bardzo osobistego, ulotnego. Jego malarstwo było pełne metafor i niedopowiedzeń – każdy odbierał je po swojemu. Tak samo ja – jego syn – czułem i interpretowałem jego twórczość. Sam nie przepadam za dosłownością – ona często narzuca gotowe skojarzenia i kieruje myślami w określoną stronę. A przecież sztuka – zarówno muzyka, jak i malarstwo – ma w nas budzić refleksję, prowokować do indywidualnych przemyśleń. Nie wiadomo, która fraza – właśnie dzięki swojej niejednoznaczności – uruchomi w nas osobiste wspomnienie, emocję, myśl. Dlatego „Perpetus” jest dla mnie osobistym komentarzem do życia, ale także przestrzenią, w której każdy odbiorca może odnaleźć własne emocje – muzyczne i wizualne. Dla mnie obraz czy muzyka znaczą tyle, ile sam odbiorca z nich odczyta. Komentarz twórcy może dodać kontekstu, ale równie często - zaburza pierwsze, czyste i autentyczne wrażenie.
„Perpetus” to suita składająca się z pięciu części, zainspirowanych pięcioma obrazami taty: Initium (Początek), Fons (Źródło), Intra (Wnętrze), Vestigium (Ślad) oraz Alio (Dokądś, gdzieś). Każda część rezonuje z odpowiednim obrazem, ale równie dobrze mogą funkcjonować niezależnie – w różnej kolejności i z różnymi emocjami. Dla każdego słuchacza ta opowieść może być inna. „Initium” rozpoczyna się – paradoksalnie – od elektronicznej chmury dźwięków. To płyta akustyczna, ale pierwszy dźwięk to elektronika. Ta pozorna sprzeczność buduje początek – chaos, który stopniowo dojrzewa do stabilnego rytmu. Pojawiają się dwa tematy: najpierw skrzypce, potem wiolonczela. Fons, choć jest drugą częścią suity, była pierwszą napisaną. I tu kolejny paradoks: płyta nie zaczyna się od części, która została skomponowana jako pierwsza. Chciałem, by ta część wybrzmiała głębiej, po tym, jak słuchacz już wsiąkł w emocje. „Fons” to najbardziej wielowątkowy utwór - jego motywem przewodnim jest fortepianowe ostinato, od którego zaczęła się praca nad całą suitą. Obraz inspirowany tą częścią ma dominujący czerwony kolor – pozornie agresywny, ale w rzeczywistości rozgrzewający, energetyzujący. Tata mówił, że „źródło” powinno nas rozpalać od środka. Intra zaczyna się od elektronicznych chórów i noisu. Ta część to mój hołd dla świata science fiction – inspirowana była nastrojem „Blade Runnera”. Monumentalne pejzaże dźwiękowe, pełne niuansów. To wizja przyszłości – spojrzenie naprzód, nie wstecz. Z tego świata wyłania się liryczna melodia wiolonczeli, a potem fortepian przejmuje narrację – pojawiają się ostinata i tematy smyczków. „Vestigium”, czyli „ślad”, to bardzo osobista część – także dlatego, że obraz o tym tytule był obrazem tytułowym wystawy taty: „Vestigium. Ślad na płótnie”. Muzyka ma oddawać ekspresję ruchu pędzla. Po wcześniejszych, lirycznych i rozlewających się frazach, ta część wnosi bardziej zwartą treść i ostrość. Na końcu pojawia się Alio – oddech, odejście, puenta całej opowieści. To część najbardziej klasyczna, inspirowana Debussym. Rozpoczyna się efektem „starej płyty gramofonowej”, by wprowadzić słuchacza w nastrój nostalgii – refleksji nad przeszłością i przyszłością jednocześnie.
28 maja otrzymując od Gniewomira egzemplarz płyty napisałem "15 czerwca Gniewomir Tomczyk
objawi światu swoją suitę "Perpetus". Muzyka jazzowa, klasyczna i
elektronika podlana wielobarwnym sosem muzycznym fantastycznych
osobowości biorących udział w tej sesji i osadzona w szerokim kontekście
barw.
No ale skoro w procesie twórczym tego dzieła maczali swój talent a potem w składzie mamy takie postaci jak Aga Derlak Jan Smoczyński, Mateusz Smoczyński, Krzysztof Lenczowski czy Kuba Dworak to sami rozumiecie. Muzyczna petarda to jest jak nic.
A wiem to nawet bez słuchania płyty bo wciąż w uszach pobrzmiewa mi występ Gniewomira podczas ubiegłorocznego festiwalu "Jazz w Ruinach".
Koncertowa premiera u Leszek Możdżer podczas Enter Enea Festival już wspomnianego 12 czerwca"
Wracamy do rozmowy...
Adam Dobrzyński: Jest ona bardzo rozbudowana muzycznie, zaprosiłeś do udziału w tym muzycznym przedsięwzięciu fantastycznych muzyków.
Gniewomir Tomczyk: Tak, mam ogromną przyjemność gościć na swoim albumie – ale także w całym projekcie – wybitnych artystów: Mateusza Smoczyńskiego, Krzysztofa Lenczowskiego, Jana Smoczyńskiego oraz (gościnnie) Kubę Dworaka. Na co dzień w składzie koncertowym gramy ze znakomitym kontrabasistą Wojtkiem Pulcynem. Praca w studiu, czy na scenie jest z takim składem niezwykle inspirująca, dodająca dużo doświadczenia.
Adam Dobrzyński: Czy ich dobór miał znaczenie?
Gniewomir Tomczyk: Zdecydowanie! Chciałem, aby „Perpetus” był czymś więcej niż tylko pięcioczęściową suitą – zależało mi, by stał się przestrzenią dla wyjątkowych, odrębnych osobowości muzycznych. I jestem ogromnie wdzięczny, że udało się to osiągnąć właśnie w takiej formie. Każdy z artystów biorących udział w tym projekcie wnosi swój własny, niepowtarzalny język muzyczny i charakter. Ta indywidualność nie tylko wzbogaca całe brzmienie, ale też buduje wewnętrzny dialog – czasem poprzez improwizację, czasem przez sposób interpretacji utworu, a czasem przez wspólne czytanie z nut, jak w klasycznym zespole kameralnym. To właśnie dzięki tej różnorodności materiał zyskał zarówno spójność, jak i głębię.
Adam Dobrzyński: Powiedziałem – rozbudowane przedsięwzięcie- bo płyta – jej okładka jest szczególna i ma znaczenie dla odbioru całości,
Gniewomir Tomczyk: Płyta „Perpetus” od samego początku miała być przedsięwzięciem rozbudowanym zarówno muzycznie, jak i wizualnie. Pierwsze aranżacje – tworzone wspólnie ze znakomitym kompozytorem i pianistą Andrzejem Karałowem były pisane na orkiestrę symfoniczną, co wciąż można usłyszeć w niektórych fragmentach, szczególnie w częściach „Fons” i „Vestigium”. Z czasem zdecydowałem się jednak na nieco inną drogę – zamykając suitę w bardziej kameralnym, jazzowym formacie, czyli w kwintecie z udziałem instrumentów orkiestrowych. Mimo to bardzo chciałbym w przyszłości powrócić do pierwotnej koncepcji i wykonać ten materiał w pełnej wersji symfonicznej, jeśli tylko pojawi się taka możliwość. Ogromne znaczenie w odbiorze całego projektu ma również jego oprawa wizualna. Punktem wyjścia były obrazy mojego taty, Józefa Tomczyka – w tym kluczowy, tytułowy obraz „Perpetuus” (czyli „Wieczny”). Projekt graficzny albumu przygotował mój brat, Jurand Tomczyk, który poszedł w ślady ojca i obecnie studiuje na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Pierwszy kontakt słuchacza z płytą to właśnie okładka – obraz oraz łaciński tytuł, który sam w sobie niesie już ładunek emocjonalny i otwiera przestrzeń do refleksji, jeszcze zanim w ogóle uruchomimy muzykę. Zależało mi, by „Perpetus” był czymś więcej niż tylko albumem muzycznym – chciałem stworzyć projekt wielowymiarowy, głęboki i spójny, który łączy muzykę, sztukę wizualną i emocjonalną opowieść.
obraz autorstwa Józefa Tomczyka, który znalazł się na okładce płyty
„Perpetus” to więc kumulacja moich muzycznych i emocjonalnych fascynacji, ale też elementów życia, które mnie ukształtowały.
Adam Dobrzyński: W czasie koncertów ważną rolę odgrywają wizualizacje.
Gniewomir Tomczyk: Wizualizacje – a właściwie obrazy – są integralną częścią koncertu i tam, gdzie to możliwe, towarzyszą każdej części suity, wyświetlane na scenie. Całość ma nieco teatralny charakter: przed rozpoczęciem koncertu pojawia się obraz tytułowy „Perpetus”, następnie zapowiadam I część – „Initium” – i obraz zmienia się, sygnalizując początek utworu. W ten sposób prowadzimy słuchaczy przez kolejne etapy całej suity. Jako prowadzący, ograniczam się do krótkich zapowiedzi kolejnych części – nie opowiadam wiele, raczej prosto i rzeczowo: „II część – Fons, czyli źródło” – i od razu przechodzimy do grania. Choć na co dzień mam raczej dynamiczną naturę i wiele myśli do przekazania, w tym projekcie nigdy nie czułem potrzeby, by mówić więcej ze sceny. Dziś to już ustalony element koncertu – daję jedynie sygnał do rozpoczęcia kolejnej części. Komentarze i emocje pojawiają się same – w głowach słuchaczy, poprzez dźwięki i obrazy, które razem tworzą przestrzeń do osobistej interpretacji.
Adam Dobrzyński: A w ogóle koncertowo album wyprzedził wydanie fizyczne płyty. Koncertów przed jej wydaniem odbyło się kilka.
Gniewomir Tomczyk: To był efekt nieustannych przygotowań do sesji nagraniowej. Ogrywając materiał na scenie, można bardzo skutecznie zweryfikować pomysły zapisane w nutach – zderzyć je z realną grą i dynamiką pracy w zespole. Po każdym koncercie wprowadzałem drobne zmiany, korekty, czasem rezygnowałem z pewnych elementów, a innym nadawałem większe znaczenie. To był długi, żywy proces. Jak mawiał mój tata o swoich obrazach, że nie chce zatrzymywać gotowej emocji, tylko pokazywać życie w procesie tak samo dojrzewała płyta „Perpetus”. I wciąż dojrzewa. Nawet po samej sesji nagraniowej w studiu Tokarnia 2.0, podczas miksu, wprowadzałem subtelne zmiany, dopracowywałem niuanse, żeby jeszcze bardziej uplastycznić formę. Czasem wykorzystywałem fragmenty rozgrzewki czy zupełnie inne interpretacje - takie momenty, w których coś wybrzmiało wyjątkowo naturalnie i muzycznie. Te impulsy potrafiły zadecydować o ostatecznym kształcie utworu czy zmianie aranżacji. To wszystko składa się na organiczną naturę tego projektu. Projekt „Perpetus” miał swoją przedpremierową odsłonę podczas trzech wyjątkowych koncertów - każdy z nich odbył się w zupełnie innym miejscu i niósł swój niepowtarzalny klimat. Zaczęliśmy od warszawskiego klubu Jassmine, gdzie wystąpiliśmy w ramach cenionego cyklu Jazz Po Polsku, kuratorowanego przez Kubę Krzeszowskiego. Kameralna atmosfera, bliskość publiczności i ogromne skupienie stworzyły bardzo intymne doświadczenie zarówno dla nas, jak i dla słuchaczy. Drugie wydarzenie odbyło się w przestrzeni zupełnie innego charakteru – w galerii sztuki Donde. Wśród rzeźb i instalacji muzyka nabrała zupełnie nowego znaczenia. Zespół był ustawiony w taki sposób, by stać się częścią ekspozycji – dźwięk współistniał z wizualną narracją miejsca. Ten koncert miał niemal performatywny charakter – jakbyśmy wspólnie tworzyli audiowizualną instalację. Trzeci koncert odbył się w ramach festiwalu Jazz w Ruinach, w przestrzeni o znacznie większej skali. Monumentalne wizualizacje, szeroka scena i architektoniczne otoczenie nadały muzyce zupełnie inny wymiar. Dźwięk, fraza, pogłos – wszystko nabrało nowego znaczenia, a sama muzyka unosiła się między strukturami niczym element przestrzeni. Każda z tych lokalizacji była inna, ale wszystkie wpłynęły na odbiór „Perpetusa”. Różnorodność przestrzeni przekładała się bezpośrednio na brzmienie, emocje i interpretację utworów. To pokazuje, jak silnie „Perpetus” reaguje na otoczenie i jak elastycznym, plastycznym jest projektem.
Adam Dobrzyński: Album poza tym, nie jest dostępny oficjalnie na rynku muzycznym. Najbardziej wygrani są a właściwie byli prenumeratorzy „Jazz Forum”.
Gniewomir Tomczyk: Tak, album jest dostępny w formie kopertowej dla osób, które posiadają prenumeratę magazynu „Jazz Forum”. Obecnie płyta dostępna jest we wszystkich serwisach streamingowych, a także w wersji wizualnej – z grafiką – na moim kanale YouTube. Serdecznie zapraszam do odsłuchu. Projekt rozwijam stopniowo. Po premierze cyfrowej przygotowuję wydanie winylowe, którego oficjalna premiera odbędzie się we wrześniu, podczas specjalnego odsłuchu z udziałem publiczności w jednej z rozgłośni radiowych. Szykujemy bardzo ciekawe wydarzenie, dlatego tym bardziej zachęcam do śledzenia moich mediów społecznościowych lub zapisania się do newslettera – wystarczy wysłać wiadomość na adres: gniewomir.tomczyk@gmail.com. Album pojawi się również w innej formie, np. kasety czy płyty CD, ale wszystko w swoim czasie.
Adam Dobrzyński: Prace kompozycyjne i aranżacyjne nad tym albumem to złożony proces w którym uczestniczyło jeśli dobrze policzyłem trzech muzyków.
Gniewomir Tomczyk: Tak, album powstawał długo i przeszedł wiele etapów twórczych. Cała idea, większość melodii oraz wstępne aranżacje powstały przy fortepianie, z moim udziałem. Na pewnym etapie wiedziałem, że chcę zaprosić do współpracy osobę, która ma doświadczenie w pracy z orkiestrą symfoniczną. Tak rozpocząłem współpracę z Andrzejem Karałowem, który stworzył piękne orkiestrowe aranżacje do części II („Fons”), III („Intra”) oraz IV („Vestigium”). Spędziliśmy długie godziny, dopasowując konkretne instrumentacje do wybranych fragmentów. Andrzej pięknie rozwinął moje pomysły, wzbogacając je smyczkami i instrumentami orkiestrowymi, wnosząc również swoje inspiracje. Gdy ostatecznie zdecydowałem się nie iść w kierunku wersji symfonicznej, a zamknąć „Perpetusa” w bardziej kameralnej, jazzowej formule, rozpocząłem współpracę z Agą Derlak. Razem dokończyliśmy całą suitę. Aga m.in. rozbudowała partie smyczków w części III i skomponowała część V („Alio”) - dokładnie taką, jaką sobie wyobrażałem: klasyczną, liryczną, w stylu Debussy’ego, powoli oddalającą się w przestrzeń. Istotnym współtwórcą był również Michał Salamon, z którym zrealizowałem część I („Initium”). Do mojej warstwy produkcyjnej Michał dopisał dwa główne tematy tego utworu, tworząc spójną i organiczną całość. Cały proces przypominał sztafetę, kończyłem pracę z jednym artystą, by rozpocząć ją z kolejnym. Oczywiście wiele momentów spędziłem sam, mierząc się z aranżacją i konstrukcją melodii, co dla mnie jako perkusisty było wyjątkowym i rozwijającym doświadczeniem – często musiałem wychodzić ze swojej strefy komfortu. Co ciekawe, niemal do ostatniej chwili – nawet dzień przed premierowym koncertem w Jassmine – nie zastanawiałem się, jak zagram swoją partię na scenie. Cała moja uwaga była skupiona na całości, na narracji, formie, smyczkach, barwie i detalach. Zależało mi na tym, aby nie był to „perkusyjny” album – chciałem, by nie było w nim słychać, że został skomponowany przez perkusistę. Po jednym z koncertów, podczas Enter Enea Festival, usłyszałem od realizatora dźwięku bardzo trafny komentarz: powiedział, że perkusja w tym projekcie nie dominuje, lecz oplata muzykę, koloruje ją, komentuje i wspiera - nie narzucając głównego nurtu. Dokładnie o to mi chodziło.
Adam Dobrzyński: Ty jesteś muzyczny niespokojny duch. Nie tylko obecny w innych składach czy realizujący wiele projektów. Co tam dzieje się obecnie u Ciebie poza Perpetusem.
Gniewomir Tomczyk: Tak, zdecydowanie mam naturę muzycznego niespokojnego ducha - nie potrafię usiedzieć w miejscu i stale szukam nowych inspiracji. Poza „Perpetusem” jestem obecnie zaangażowany w kilka projektów, które rozwijają się równolegle. Jednym z moich głównych działań jest projekt „Futuropolis” – audiowizualna inicjatywa łącząca muzykę na żywo, sztuczną inteligencję i animację. Traktuję AI jako partnera twórczego - jak kolejnego członka zespołu. Korzystam z niej na wielu etapach: od wstępnych pomysłów, przez kompozycję i aranżację, aż po produkcję dźwięku i występy live. W ramach tego projektu miałem okazję zaprezentować się podczas Otwartego Forum AI, gdzie rozmawialiśmy o przyszłości sztuki i technologii. Wypowiadałem się również w ramach debaty na SGH, a także poprowadziłem własny panel podczas wydarzenia w Google for Startups / Campus Warsaw. To był niesamowity czas pełen inspiracji, wymiany myśli i kontaktu z ludźmi, którzy podobnie jak ja wierzą w przyszłość muzyki w dialogu z technologią. Już teraz mogę zapowiedzieć, że kolejna debata o AI w muzyce odbędzie się w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie, a następnie w Akademii Muzycznej w Krakowie - to kontynuacja ważnej dla mnie misji edukacyjnej i refleksji nad rolą nowych technologii w sztuce. Przede mną także kolejny sezon koncertowy w warszawskim klubie BARdzo Bardzo, warsztaty muzyczne, a także kontynuowanie promocji mojej książki perkusyjnej, którą miałem przyjemność wydać w tym roku. Publikacja powstała z myślą o młodych perkusistach, szczególnie tych wywodzących się ze szkół klasycznych, i jest rozwinięciem mojego wieloletniego doświadczenia pedagogicznego. Jej premiera miała miejsce podczas trasy edukacyjnej z Carlosem Botello, którą zorganizowałem w 12 szkołach i uczelniach w całej Polsce. Nieustannie pracuję też nad kolejnym albumem roboczo zatytułowanym „Noise”, który będzie kolejnym etapem mojej muzycznej podróży, tym razem z jeszcze większą domieszką elektroniki i eksperymentu. To wszystko razem tworzy przestrzeń, w której czuję się naprawdę twórczo i którą chcę dalej rozwijać.
Adam Dobrzyński: W swoich muzycznych podróżach zawitałeś do Skandynawii. Szwecji i Finlandii. Opowiedz proszę o tym.
Gniewomir Tomczyk: To są genialne kraje, jeśli chodzi o przestrzeń, środowisko, klimat oraz artystów jazzowych (i nie tylko), których wydały. Danię odwiedziłem podczas egzaminów wstępnych razem z Maćkiem Kądzielą i Kubą Więckiem mijaliśmy się wtedy na korytarzach uczelni. Finalnie moja droga potoczyła się inaczej, nie studiowałem w Kopenhadze, zostałem w Polsce, i bardzo się z tego cieszę. To właśnie wtedy rozpocząłem współpracę z zespołem XXANAXX, z którym objechałem cały kraj kilkukrotnie. Byłem w swoim żywiole - muzyka elektroniczna grana na żywo to było spełnienie marzeń, które narodziły się we mnie po pierwszym koncercie Jojo Mayera. Szwecję odwiedziłem bardziej towarzysko, spędziliśmy jedno lato u mojego przyjaciela Miłosza, który niezwykle gościnnie przyjął nas u siebie i pokazał wiele przyrodniczych i kulturowych walorów Szwecji, w tym Sztokholmu. To był czas pełen natury, spokoju i chłonięcia atmosfery Skandynawii. Jeśli chodzi o Finlandię byłem tam w czasach młodzieńczych, podczas trasy z big-bandem Jazz Combo Volta. Płynęliśmy promem, na którym również zagraliśmy koncert. Następnie, w ramach wymiany polsko-fińskiej, zostaliśmy zaproszeni do domów w Helsinkach. To był wyjątkowy wyjazd. Codziennie graliśmy klasykę big bandu, jak np. Glenna Millera, a przy tym mogliśmy poznać Finlandię „od kuchni”, z perspektywy codziennego życia jej mieszkańców. Pamiętam, że pewnego dnia przeżyłem niemały szok zobaczyłem sarnę, która spokojnie chodziła po ogrodzie i jadła trawę, zupełnie nie przejmując się ludźmi. To idealnie pokazało, jak blisko natury funkcjonuje fińska codzienność.
Adam Dobrzyński: Skandynawia ma doskonałą szkołę jazzową i fantastycznych muzyków. Czy miałeś przyjemność z nimi muzykować.
Gniewomir Tomczyk: Podczas egzaminów wstępnych miałem dużą przyjemność obcować w tym duńskim klimacie, otwartości i możliwościach na samej uczelni. Później graliśmy dużo koncertów z Maćkiem Kądzielą i jego bratem Markiem Kądziela, którzy są chyba absolutnie liderami jeżeli chodzi o czas spędzony na uczelniach w Daniu. Zarówno Maciek jak i Marek grali w moim zespole Gniewomir Tomczyk / Project i był to świetny czas. Projekt dalej funkcjonuje ale już w mniejszej skali. Nasze materiały dostępne są również na moim kanale Youtube czy w serwisach streamingowych. W zeszłym roku miałem również przyjemność zagrać koncert z Arturem Tuźnikiem, znakomitym pianistą, który w swojej grze doskonale oddaje idee szkoły duńskiej, jeżeli można tak to nazwać. Otwartość frazy, inne myślenie podczas gry, relacja instrumentów na scenie. Podczas prób i na koncercie Artur zapytał czy może przewodzić i to był świetny koncert, bardzo inspirujący.
Adam Dobrzyński: Czy ten szlak został już przez Ciebie dostatecznie odkryty czy masz w planach eksploracje rynku muzycznego w Norwegii i Danii?
Gniewomir Tomczyk: Oj zdecydowanie nie! Jest mnóstwo artystów których albumy chcę przesłuchać, festiwali które chcę odwiedzić czy miejsc związanych z piękną przyrodą.
Adam Dobrzyński: Jakie masz plany związane z jesienią? Jakie będą dalsze losy tego projektu, bo chyba tak należy nazywać „Perpetus”.
Gniewomir Tomczyk: Chciałbym i oczywiście już podejmuję konkretne kroki w tym kierunku, zorganizować koncert w Warszawie z udziałem wszystkich gości, którzy pojawili się na mojej płycie. Poza podstawowym składem kwintetu, miałem ogromną przyjemność zaprosić wielu znakomitych muzyków, koleżanki i kolegów na album, którzy rozszerzyli brzmienie tego projektu i nadali mu większy rozmiar. Zagrali: Rafał Dubicki, Kuba Kotowicz, Julianna Siedler Smuga, Jarek Kaczmarczyk, Szymon Klekowicki czy Ewelina Hajda. Jestem im bardzo wdzięczny za zaangażowanie, poświęcony czas i wspólną pracę. O szczegółach koncertu na pewno będę informował na moich profilach w mediach społecznościowych, zatem serdecznie zapraszam do śledzenia: Gniewomir Tomczyk / Music – na Facebooku, Instagramie i YouTubie. Równocześnie pracuję nad kolejnymi koncertami i promocją albumu. Ten projekt jest niezwykle plastyczny, co otwiera wiele możliwości twórczych. Jednocześnie rozważam inne kierunki – jak np. klasyczne opracowanie wybranych części na marimbę czy wibrafon, traktując te kompozycje jako miniatury instrumentalne lub odrębne formy koncertowe. Możliwości jest wiele – i właśnie ta otwartość oraz elastyczność projektu „Perpetus” jest dla mnie największą siłą. To będą zupełnie nowe otwarcia tej opowieści.
Adam Dobrzyński: Dzięki za rozmowę.
Gniewomir Tomczyk: Dziękuję również!
Prześlij komentarz