Góra Przeznaczenia czyli jak Amon Amarth wywołał wspomnienia

 

 

 


 

 


Jak dzisiaj odebrałem ich nową muzykę od razu przypominam sobie sierpień 2012 roku.

Ech... 10 lat minęło, nie wiadomo kiedy.

A było to tak. Pierwsze od dawna i w zasadzie niewiele takich było- wakacje. Siedzę w Beskidzie Śląskim, w Lipowcu... niedaleko Ustronia. Śmigam sobie do Czech, jest pięknie.

Ale wciąż wyznaję głupio zasadę- wszystkie audycje prowadzę na żywo- i nic nie nagrywam. Wciąż to się udawało.

A zatem środa 8.08 zbliża się kolejna audycja „Ale Jazz” a w niej gościem będzie Ygor Przebindowski. Ale dzień wcześniej w Progresji ze swoją jubileuszową trasą koncertową przybyć ma Szwedzki super band Amon Amarth „An Evening with 20 th Anniversary” - mistrzowie melodic death metalu, czasem zahaczający również o doom metal. Te ekstremalne dźwięki podparte tekstami nawiązującymi do mitologii skandynawskiej, podbojów wikingów i ich licznych walk absolutnie rozwalają i uruchamiają moc niczym nieograniczonej wyobraźni. Kto tego nie dotknął i nie spróbował ni razu- nie zrozumie o czym piszę. A zatem- szybko wskoczyłem w pociąg z Bielska do Warszawy i jeszcze było trochę czasu na przebranie, przed wieczornym świętem muzyki.


Tak wówczas po koncercie- 16 sierpnia na moim blogu napisałem „Metal w najczystszej postaci. Genialny koncert- choć z nie najlepszym nagłośnieniem. Moc energii i szczelnie wypełniona Progresja. A do tego wszystkiego, wcale nie najcieplejszy wieczór tego lata...a w klubie istna perwersyjna, genialna sauna. Nie wyobrażam sobie lepszego połączenia, świetnego mega setu (ponad dwie godziny mięsistego grania), podczas którego fani szwedzkiej metalowej machiny, w zasadzie usłyszeli wszystko...czego spodziewać się mogli. A ja tylko dodam...pot ściekał mi dosłownie wszędzie...” - tak było. Podobnie ekstremalnie wypatroszony, wygnieciony i „zmoczony” byłem wcześniej na koncercie Manu Chao 23 maja 2002 roku w warszawskiej Hali Mera. Pamiętam jednego „sprytnego” przedsiębiorczego pana, który od razu ustawił się przed klubem od strony Ronda Zesłańców Syberyjskich, z różnymi koszulkami i sprzedawał je po całkiem „okazyjnych” cenach- oczywiście wyprzedając wszystkie !!!


Tak jak sobie wspominam, wziąłem kalendarz sprzed 10 lat więc mogę dodać... po audycji od razu wsiadłem do autobusu, który zawiózł mnie na Dworzec Centralny. 22.30 z drobnym poślizgiem ruszyłem ostatnim pociągiem do Katowic. Tam miałem być na 3 nad ranem. Poczekać musiałem dwadzieścia minut na pociąg do Bielska Białej i 5 rano znów mogłem cieszyć się górskim powietrzem. No jeszcze czekała na mnie pół godzinna jazda autem, ponownie do Lipowca ale- i wtedy i dzisiaj spokojnie powtórzę... było warto.


W ogóle to był jakiś kosmiczny czas. Takie sytuacje zresztą szczęśliwie nadal przewijają się przez moje muzyczne życie. Marcus Miller za chwilę odwiedził mnie przy Myśliwieckiej 3/5/7, ja 24 września pierwszy raz wpadłem do Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu by także po raz pierwszy spotkać się z Ianem Andersonem i jego kosmicznym występem (drugi nie tak dawno miałem wielką radość obejrzeć w warszawskim Palladium- 30.05.22-przyp.AD), 15 września na IX urodzinach Progresji oklaskiwałem m.in Soulfly, Incite czy Sandstone, 19 września na Narodowym urzekła mnie Marina& The Diamonds a na czym polega show, którego nikt nigdy nie przyćmił- czyli najlepszy koncertowy band pokazał się moim oczom i uszom- mowa o Chrisie Martinie i jego Coldplay - to było naprawdę coś co wspominam do dzisiaj. I wcale nie chciałem oglądać ich kolejny i kolejny raz. Pewnych obrazów, sytuacji nie ma co zamieniać, może w obawie że będą lepsze ??? Bo na pewno bez obawy że czar pryśnie w nieznane. Zwyczajnie tak mam i już. Ale w szczególnych okoliczność i trudnych do wyjaśnienia.

23 września w Progresji kolejny raz zobaczyłem Lacrimosę, wcześniej spotykając Tilo Wolfa, z którym kilka dni wcześniej nagrywałem telefoniczny wywiad, za chwilę startowało Skrzyżowanie Kultur, na którym prócz muzyki jak zawsze dochodziło do fenomenalnych rozmów- m.in. z japońską Ondekozą, Malijskim Jimim Hendrixem- Boubacarem Traore i szybko pakowałem się na jubileuszowy X Sopot Jazz Festiwal- tam to dopiero czekały na mnie emocje, wywiady, spotkania, koncerty (wymienię tylko Ngueyna Le, Enrico Ravę czy Chrisa Dahlgrena i jego trio).

I tak jedna płyta uruchomiła lawinę wspomnień ale pokazała też udowadniając, dlaczego dzisiaj by wybrać się na koncert czy przeprowadzić wywiad, naprawdę muszę znaleźć to coś, poczuć przysłowiową „miętę” i wytworzyć w sobie naturalną potrzebę spotkania, ciekawość. Bo w większości z przypadków- zwyczajnie już to przeżyłem.


No dobrze... zanim sięgnę po najnowszy album Amon Amarth (czyli Górę Przeznaczenia idąc literackim tolkienowskim tropem) i winylowy placek zakręci się na gramofonie, trochę o nim napiszę.

Płytę "The Great Heathen Army" nagrano pod okiem uznanego brytyjskiego producenta Andy'ego Sneapa, byłego muzyka m.in. Sabbat i aktualnego koncertowego gitarzysty Judas Priest.

„Ogólnie rzecz biorąc, „The Great Heathen Army” to jeden z naszych najcięższych albumów. Znalazły się na nim mroczne i ciężkie utwory, które brzmią potężnie i ofensywnie, nie zabrakło też jednak, rzecz jasna, kilku charakterystycznych dla Amon Amarth, melodyjnych kompozycji, ale także paru niespodzianek. To naprawdę dobrze zrównoważony materiał. Brzmi świetnie" - zapewnia Johan Hegg, frontman Amon Amarth.



Jeśli uznamy, że „Berserker” (poprzednia płyta zespołu z 2019 r.) był „heavymetalowy”, to „The Great Heathen Army” jest „deathmetalowy”. Nadal jednak mamy tu do czynienia ze współczesnym Amon Amarth, mimo iż stylistycznie powróciliśmy nieco do naszych korzeni" - potwierdza Olavi Mikkonen, gitarzysta sztokholmskiej formacji.

Grupa opublikowała już "Get In The Ring", pierwszy utwór z nowego longplaya, do którego nakręcono teledysk.

Gitarzysta Olavi Mikkonen powiedział „Bardzo podoba mi się utwór „Get In The Ring”, który został napisany dla naszego przyjaciela Ericka Redbearda, zapaśnika, jako piosenka na wejście. Tekst oczywiście pasuje do tematyki wikingów i wrestlingu, a w nowym teledysku do utworu możecie zobaczyć Ericka jako głównego bohatera. Kręciliśmy go we Wrocławiu z naszymi przyjaciółmi z Grupy 13, którzy pomogli nam stworzyć ten mroczny i epicki klip w stylu Mad Max meets Viking underground super brutal fight club.

Przypomnę tylko, że Amon Amarth zobaczyć mogliśmy 18 września w Tauron Arenie Kraków w ramach wspólnej "Vikings and Lionhearts Tour" z udziałem amerykańskiego Machine Head.


Longplay "The Great Heathen Army" ujrzał światło dzienne 5 sierpnia nakładem Metal Blade Records (CD w digipacku, na winylu i kasecie, cyfrowo oraz w postaci limitowanego boksu).

Jaką wersję wybrałem... widzicie na załączonym obrazku



Adam Dobrzyński





 


 

 

 

Komentarze

Nowsza Starsza