Heather Nova "odkurza" stare przeboje... robi to z niebywałym wdziękiem !!!

 

 


 

 

„Jestem przede wszystkim autorką piosenek, ale po drodze odkryłam, że czasami lubię być tłumaczem – bo dla mnie nagranie coveru polega na oderwaniu oryginalnej produkcji, aby znaleźć nagie kości danego utworu. Uwielbiam proces wchodzenia w emocje piosenki, odczuwania ich jako własnych i prezentowania ich w nowej, bardziej surowej i intymnej formie. Fascynuje mnie to, jak piosenki pisane przez mężczyzn są zupełnie inne, gdy śpiewają je kobiety.”, mówi o „Other Shores” Heather Nova.

Artystka, której dopinguję od samego początku, a której płyty, chyba oprócz jednej, góra dwóch, próżno szukać na półkach polskich sklepów muzycznych- a dzisiaj to chyba już ich nie znajdziecie.

Niezwykle fascynujący głos, lekkość frazowania i intymność, którą od lat artystka potrafi wytworzyć ze swoim odbiorcą/słuchaczem- wciągnęła mnie bez reszty.


Other Shores” zabiera nas właśnie w kolejną intymną i głęboko osobistą podróż artystki; Heather wnosi swoją wyjątkową wrażliwość w wybrane piosenki, dzięki nowym i nieoczekiwanym wersjom, które powodują, że to czym myślałeś, że znasz, w jej interpretacji spokojnie zaskoczy Cię ponownie.


Pochodząca z Bermudów Heather powróciła w ten sposób po trzyletniej przerwie swoim 11 albumem. A płyta „Other Stories” jest naturalnym następcą „Pearl” z 2019 roku, który- uwielbiam takie odkrycia- jakoś nie odnotowałem momentu gdy się ukazał albo, co też w pewnym sensie jest możliwe- był wówczas nieosiągalny do ściągnięcia- jak udało się to tym razem. A zatem dwie nowe płyty jednego dnia od tego samego artysty? A dlaczego nie??


Wracając do najnowszego dzieła- Heather sięgnęła po kompozycję z przeróżnych muzycznych półek- co niezwykle cenne i odważne zarazem. Mamy w zestawie covery z repertuaru Foreigner („Waiting For A Girl Like You”), Neila Younga („Like a Hurricane”), Stinga („Fragile”- Booooże jak to pięknie zaśpiewała !!!), Bee Gees („Stayin' Alive”), Michaela Kiwanuki ( moje ukochane „Cold Little Heart”), Buzzcocks („Ever Fallen In Love” z genialnej płyty „Love Bites” z 1978 roku, jak to cudownie się składa, że zespół Shelley'a właśnie zameldował się z najnowszym dziełem), Ricka Astley'a („Never Gonna Give You Up”) czy Johna Lennona („Jealous Guy”).


A, że ja jestem od lat pasjonatem i niestrudzonym poszukiwaczem coverowych historii, niniejsza płyta uwiodła mnie od pierwszy nut.


Ba, to w przeciągu kilkunastu dni trzeci podobny album, po dziełach Chrisa Normana oraz Mary Fahl – ex wokalistki October Project (notabene trzy próbki jej materiału prezentowałem tej nocy na radiowej antenie) gdzie obecni od lat artyści sięgają po swoje muzyczne wzorce, inspiracje, ulubione pieśni z cudzego repertuaru.

Dobrze jest tak zrobić gdy ma się określony dorobek, sukcesy, repertuar, zwodnicze na początku kariery.


Obie płyty prezentować będę na antenie Polskiego Radia Dzieciom w audycji „Co nam w duszy gra”.



Adam Dobrzyński




 

 

Komentarze

Nowsza Starsza