Piękna pięćdziesiątka Ricka Astley'a







Rick Astley „50”
(Warner Music)


Co łączy ze mną Ricka Astley'a? Nooo? Nie wiecie? Zamiłowanie do harmonii w muzyce i … dzień urodzin.
I on i ja przyszliśmy na świat jako wodniki (!!:) ) 6 lutego, tyle, że Rick dwanaście lat wcześniej. To oznacza, że w tym roku wokalista mało znany młodziakom, skończył 50 lat!!!

Artysta, który zaczął karierę w 1985 roku, czyli jako 15-latek, uczcił piękny jubileusz nową studyjną płytą o wszystko mówiącym tytule "50". Album promowała doskonała piosenka "Keep Singing", która tuż po premierze znalazła się wysoko w notowaniu serwisu iTunes. Nakręcony do niej podczas koncertu wokalisty czarno-biały teledysk.
„Ta piosenka była przełomem, jeśli chodzi o nagranie płyty. Wszedłem do studia, zacząłem pracować nad nową muzyką, a moi przyjaciele i współpracownicy mówili mi, że to, co tworzę, jest naprawdę dobre. Zdecydowałem się więc na zarejestrowane albumu” – opowiada o genezie powstania "50" Rick Astley. Jako druga płytę Anglika promowała piosenka "Angels On My Side", ale wierzcie mi, to wcale nie najmocniejsze punkty tego LP.
Poprzednie wydawnictwo Anglika, to "Portrait" z 2005 roku. Rick ma na koncie ponad 40 milionów sprzedanych płyt, BRIT Award i nominację do statuetki Grammy. Jego największy hit to "Never Gonna Give You Up" z 1987 roku.
W roku 1985 Astley rozpoczął karierę solową. W osiągnięciu sukcesu pomagali mu panowie: Stock, Aitken i Waterman (komponowali i produkowali krążki dla takich gwiazd jak Jason Donovan, Kylie Minogue, Sinitta, Mel& Kim czy Steps). Astley stał się bardzo popularny, a jego utwory, utrzymane w klimacie dance-pop, znalazły wielu zwolenników. Do najsłynniejszych przebojów zaliczyć można: "Never Gonna Give You Up", "Together Forever", "She Wants To Dance With Me".
Największe sukcesy Astley odnosił w USA i Wielkiej Brytanii. Ciągle kojarzony z trójką producentów i zmęczony współpracą postanowił w roku 1989 zerwać z nimi kontakty. Powrócił w roku 1991 lansując przebój „Cry for Help". Płyta „Free” jednak na Wyspach Brytyjskich dotarła do 9 lokaty, gdy jej poprzedniczki „Hold Me In Your Arms” z 1988 roku do 8 a wydana w 1987 „Whenever You Need Somebody” na sam szczyt owego zestawienia.
Ósme dzieło w dyskografii artysty to zestaw dwunastu doskonałych kompozycji, które z jednej strony utrzymane są w tanecznych klimatach – ale wszystko jest wymuskane, przemyślane i doskonale zaaranżowane, z drugiej nieco soulującej stylistyce, klasycznym popie czy z lekkim jazzowym feelingiem, do którego słabość, Astley zdradzał od lat. Singiel zapowiadający całość jest tego doskonałym przykładem.
Uwielbiam płyty, które utwór po utworze zaskakują, doskonale się wchłaniają i nie można się od nich uwolnić. W całości. Tak właśnie jest z „pięćdziesiątką” Astley'a, który nadal ma wyróżniający się męski głos nie tylko na Wyspach.
Muzycznie jest bardzo przebojowo, możemy w tych nowych nagraniach wyhaczyć co najmniej sześć potencjalnych przebojów, na czele z singlowym, „Angels on My Side”, „This Old House”, „God Says”, „Somebody Loves Me” oraz „Pray With Me”.
Wprawne ucho wyłapie podobieństwo do dokonań Boyzone, czyli potem Ronana Keatinga, Gary'ego Barlowa czyli Take That oraz Wet Wet Wet.
To jest najprawdziwsze z obliczy muzyki popowej, kultury muzycznej znanej doskonale z Wysp Brytyjskich. Tyle, że wymienieni artyści są spadkobiercami czy nawet uczniami Astley'a a nie odwrotnie i o tym należy pamiętać.
Czy nowy album odniesie sukces? Życzę Rickowi tego z całego serca choć to już 2016 rok i w mediach promowana jest zupełnie inna muzyka. Jednak wrażliwcom, osobom doskonale znającym rynek muzyczny i jego historię, ta płyta powinna przysporzyć wiele radości.
Ja przynajmniej tak mam, z odtwarzacza niezwykle trudno ją wyjmuję... a mam ją od pięciu dni – czyli od 10 czerwca, brytyjskiej daty premiery płyty.
Polecam


Komentarze

Nowsza Starsza