Anoushka Shankar wydała kolejny mini album, rozdział III niezwykłego tryptyku.


Obok sarodu i instrumentów perkusyjnych, wirtuoz sitaru i kompozytorka, córka Raviego Shankara, zamyka serię swoich minialbumów płytą poświęconą muzycznemu dziedzictwu i błogiemu optymizmowi.
Seria „Trzy rozdziały. Trzy obszary geograficzne. Trzech różnych producentów”. Siedząc w kawiarni w Goa w Nowy Rok 2023, Anoushka Shankar nabazgrała kluczowe założenia swojego najnowszego projektu — trylogię „minialbumów”, z których każdy był zakotwiczony w jednym z miejsc, które sama nazywała domem. Była tylko jedna podstawowa zasada. Obiecała sobie, że wejdzie do studia bez ustalonego planu, w pełni otwarta na wszystkie możliwości.


Taka czysta karta stanowiła ryzykowne podejście. Wszystkie najbardziej znane wydawnictwa Shankar, począwszy od „Rise” z 2005 r. — jej pierwszego nieklasycznego albumu i pierwszego jako kompozytorki — cechowały się eksperymentami stylistycznymi opartymi na silnych ramach narracyjnych. Zerwanie schematu, którego trzymała się przez prawie 20 lat, było hazardem. Ale podejście się opłaciło, czego efektem jest najbardziej emocjonalnie rezonujący i stylistycznie innowacyjny dorobek Shankar.
Każde wydawnictwo w tryptyku istnieje w odrębnym świecie dźwięków, ukształtowanym przez jego konkretną lokalizację, kontury emocjonalne i współpracowników. Ich jedynym łączącym wątkiem — oprócz Shankar i jej sitaru — jest luźno zdefiniowany cykl dnia i nocy, oznaczony przez użycie rag specyficznych dla danego czasu. Ale biorąc pod uwagę wszystko razem, wyłania się przekonujący łuk emocjonalny.
„Chapter I: Forever, For Now” (Na zawsze, na teraz) to poruszająca eksploracja odnajdywania radości nawet w szponach osobistej traumy, wywołana wspomnieniem rzadkiego popołudnia spędzonego z dziećmi w ogrodzie jej londyńskiego domu. Tymczasem nastrojowe dźwięki, grobowy pogłos i sitar w odcieniach zmierzchu w „Chapter II: How Dark It Is Before Dawn” (Jak ciemno jest przed świtem) przywołują Ocean Spokojny nocą — sanktuarium introspekcji i uzdrowienia.

Ostatnia część serii, „Chapter III: We Return To Light” (Wracamy do Światła) , przenosi nas w rozświetlone rosą słońce świeżego dnia. Rany zostały wylizane, demony wypędzone. Długa, trudna noc pozostawiła blizny, ale emocjonalna trajektoria jest teraz skierowana w górę i dalej. To odnowione poczucie celu jest najbardziej słyszalne w powrocie perkusji. Czas, w dużej mierze trzymany na dystans w pierwszych dwóch rozdziałach, wznawia swój marsz, gdy melancholijna zaduma ustępuje miejsca ruchowi i akcji.

Otwarcie „Daybreak” wyznacza scenę, sitar w słonecznych plamkach kreśli leniwe pętle nad sarodem Alama Khana, zanim lekka jak piórko perkusja Sarathy'ego Korwara wnosi poczucie pilności i pędu do przodu.
„Dancing on Scorched Earth” nakłada chrupiące, niskooktawowe riffy sitarowe na funky backbeat, przywołując wizje nocnych lasów Goa, do których Shankar uczęszczała w wieku 20 lat.
Skłaniając się jeszcze bardziej ku wpływom Goa i mocno trance’ując w „We Burn So Brightly” to gorączkowy sen oscylujących dźwięków, tropikalnych bębnów i szaleńczego sitarowego rytmu. Gdyby Shiva kiedykolwiek wylądował na współczesnym parkiecie tanecznym, aby zatańczyć tandava — boski taniec tworzenia i niszczenia – mógłbym sobie wyobrazić, że to właśnie grałoby w tle. Duchowa odnowa na parkiecie i błogi optymizm porannego wejścia w trudy dnia są zatem dominującymi tematami Chapter III.
Ale tak samo jak jest to płyta o pędzie do przodu, jest to również płyta o spuściźnie. Shankar i Khan są spadkobiercami dwóch najbardziej legendarnych postaci muzycznych Indii — wirtuoza sitaru Pandita Raviego Shankara i maestra sarodu Alego Akbara Khana, przyjaciół i współpracowników, którzy odegrali kluczową rolę w eksporcie indyjskiej muzyki klasycznej na świat.
Nieuniknione jest, że kiedy w końcu zaczęli razem tworzyć muzykę, ci dwaj muzyczni potomkowie będą musieli zmierzyć się z tym wspólnym dziedzictwem.
W „Hiraeth” pozytywność płyty i powoli rozpalająca się radość ustępują miejsca głębokiej tęsknocie. Sitar Shankar jest smutny i melancholijny, podczas gdy odwrócone linie sarodu Khana emanują poczuciem ewidentnego niepokoju. Tytuł utworu został zapożyczony z walijskiego słowa opisującego uczucie nieodwracalnej straty. Muzycy nigdy nie mówią wprost, jaki jest cel ich hiraeth, ale zostawiają trochę okruchów chleba.
A propos hiraeth oznacza tęsknotę, pragnienie, melancholię, a także nostalgię za miejscem, osobą lub czasem, który już nie istnieje lub jest niedostępny. Ot takie wspomnienie raju utraconego…
A potem jest ambient-classical zamykający „We Return to Love”, jego bliźniacze melodie sitar i sarod unoszące się w delikatnych, eleganckich pętlach nad delikatnymi rytmami tabla i medytacyjnym modalnym dźwiękiem. Piosenka jest oparta na „Raga Manj Khamanj”, rozsławionym przez ojców Shankar i Khana, którzy często grali ją pod koniec koncertów i nagrań. W mniej pewnych siebie rękach taki hołd zostałby ściągnięty w dół przez ciężar własnej symboliki. Ale tych dwoje muzyków, zręcznie wspomaganych przez Sarathy Korwara, umiejętnie oddaje cześć swojemu wspólnemu dziedzictwu, nie będąc nawet przez chwilę w ich cieniu.
Utwór końcowy i cały „Chapter III” stanowią najwyraźniejszy jak dotąd obraz wizji Shankar dla współczesnej muzyki indyjskiej, w której spoglądanie za siebie i pójście naprzód nie są siłami przeciwnymi, ale częścią tego samego ruchu.
Wybitna seria i piękna płyta zamykająca ów tryptyk.
A może będzie ciąg dalszy??

Adam Dobrzyński



Komentarze

Nowsza Starsza